Выбрать главу

— Teraz mam już pełny worek, który muszę zanieść do sklepu pana Świdry! — oznajmił Walter. Odwrócił się i podskakując wyszedł z sali. Nie zadał sobie trudu, by sprawdzić, czy Agnes idzie za nim. — Dostajemy pensa za każdego, a to nie do pogardzenia! Krasnoludy uważają, że szczur to dobre jedzenie, co tylko dowodzi, jaki dziwny byłby świat, gdybyśmy rodzili się jednakowi!

Śmiesznie krótka wydała się droga do stóp jakichś innych schodów, z wyglądu często używanych.

— Widziałeś kiedyś Upiora, Walterze? — spytała Agnes, gdy chłopak postawił nogę na pierwszym stopniu.

Nie obejrzał się.

— Czy to źle kłamać?

— Hm… Tak, myślę, że tak. A więc… kiedy ostatnio widziałeś Upiora?

— Ostatnio widziałem Upiora w wielkiej sali szkoły baletowej!

— Naprawdę? I co zrobił?

Walter wahał się przez chwilę, aż wreszcie wyrzucił z siebie:

— Uciekł!

Tupiąc, ruszył w górę. Bardzo wyraźnie dawał do zrozumienia, że rozmowa dobiegła końca.

Greebo prychnął na Agnes i pobiegł za nim.

Zaledwie jedną kondygnację wyżej schody kończyły się klapą w podłodze za sceną. Zgubiła się ledwie o jedne czy dwoje drzwi od prawdziwego świata.

Nikt nie zwrócił uwagi na to, że wychodzi z piwnic. Ale w końcu w ogóle nikt nie zwracał na nią uwagi. Wszyscy przyjmowali, że będzie na miejscu, jeśli okaże się potrzebna.

Walter Plinge odszedł już, dość pospiesznie.

Agnes wahała się. Pewnie nawet by nie zauważyli, że jej nie ma — aż do chwili, kiedy Christine otworzyłaby usta i…

Nie chciał o tym mówić, ale przecież zawsze odpowiadał pytany. Miała wrażenie, że Walter Plinge nie był zdolny do kłamstwa. Kłamać jest niedobrze.

Nigdy wcześniej nie widziała szkoły baletowej, która znajdowała się niezbyt daleko za sceną, ale stanowiła osobny świat. Tancerki wybiegały stąd codziennie jak stadko bardzo chudych świergoczących owiec pod opieką starszych dam wyglądających, jakby na śniadanie jadały marynowane cytryny. Dopiero kiedy zadała kilka nieśmiałych pytań maszynistom, uświadomiła sobie, że dziewczęta wstąpiły do baletu, ponieważ same tego chciały…

Zobaczyła garderobę tancerek, gdzie trzydzieści dziewcząt myło się i przebierało na przestrzeni mniejszej niż gabinet Kubła. Garderoba miała taki sam związek z baletem, jak kompost z różami.

Agnes rozejrzała się. Wciąż nikt nie zwracał na nią uwagi.

Ruszyła do sali ćwiczeń baletu. Znajdowała się kilka kroków dalej, za brudnym korytarzykiem o ścianach zawieszonych tablicami ogłoszeń i pachnącym zastarzałym brudem. Kilka dziewcząt przebiegło obok. Nigdy nie spotykało się ich pojedynczo; zawsze były w grupie, jak jętki.

Otworzyła drzwi i weszła do sali.

Odbicia odbić odbić…

Lustra pokrywały wszystkie ściany.

Kilka dziewcząt ćwiczyło przy drążkach wzdłuż ścian. Obejrzały się na nią.

Lustra…

Na zewnątrz, w korytarzu, oparła się o ścianę i złapała oddech. Nigdy nie lubiła luster. Zawsze jej się zdawało, że się z niej śmieją. Ale czy nie mówili, że to cecha czarownicy: niechęć do stawania między dwoma lustrami? Podobno wysysają duszę albo coś w tym rodzaju. Czarownica nigdy nie stanie między lustrami, chyba że coś ją zmusi…

Ale oczywiście Agnes stanowczo nie była czarownicą. Dlatego odetchnęła głęboko i wróciła do sali.

Szeregi jej wizerunków rozbiegły się we wszystkie strony.

Zdołała zrobić kilka kroków, po czym odwróciła się i na ślepo wymacała drzwi, obserwowana przez zdziwione tancerki.

Brak snu, tłumaczyła sobie. Ogólne napięcie nerwowe. Zresztą nie musi przecież tam wchodzić, skoro już wie, kim jest Upiór.

To takie oczywiste… Upiór nie potrzebuje tajemnych, nieistniejących grot. Może przecież chować się tam, gdzie wszyscy go widzą.

Pan Kubeł zastukał do drzwi gabinetu Salzelli.

— Wejść! — odpowiedział stłumiony głos.

W środku nie było nikogo, ale w przeciwległej ścianie Kubeł zauważył jeszcze jedne drzwi. Zapukał znowu, po czym szarpnął za klamkę.

— Jestem w wannie — poinformował Salzella.

— To przepraszam.

— Nie, jestem całkiem ubrany, jeśli o to panu chodzi. Czy stoi tam cebrzyk z lodem?

— To pan go zamówił? — upewnił się Kubeł z wyraźnym zakłopotaniem.

— Tak!

— Tylko że ja, no… Zabrałem go do swojego biura, żeby wsadzić do niego nogi.

— Nogi?

— Tak. Tego… Wybrałem się na szybką przebieżkę po mieście, sam nie wiem czemu, nagle naszła mnie ochota…

— I co?

— Buty stanęły mi w ogniu przy drugim okrążeniu.

Rozległo się chlupotanie, jakieś burczenie sotto voce, po czym drzwi się otworzyły, odsłaniając Salzellę w fioletowym szlafroku.

— Czy senor Basilica jest bezpiecznie uwiązany? — zapytał, kapiąc wodą na podłogę.

— Przegląda nuty z Herr Trubelmacherem.

— I… nic mu nie dolega?

— Posłał do kuchni po jakąś przekąskę.

Dyrektor muzyczny pokręcił tylko głową.

— Niesamowite.

— A tłumacza schowali do kredensu. Jakoś nie potrafili go wyprostować.

Kubeł usiadł ostrożnie. Na nogach miał kraciaste kapcie.

— I… — zachęcił go Salzella.

— I co?

— Gdzie poszła ta straszna kobieta?

— Pani Ogg ją oprowadza. No ale co mogłem zrobić? Proszę pamiętać, chodzi o dwa tysiące dolarów!

— Staram się zapomnieć — odparł Salzella. — Obiecuję nigdy więcej nie mówić o tym obiedzie, jeśli i pan o nim nie wspomni.

— Jakim obiedzie? — zapytał z niewinną miną Kubeł.

— Brawo.

— Ale trzeba przyznać, że wywołuje niezwykłe wrażenie, prawda?

— Nie wiem, o czym pan mówi.

— Znaczy, nietrudno zrozumieć, w jaki sposób zarobiła te pieniądze…

— Wielkie nieba, człowieku, przecież ona ma twarz jak topór!

— Mówią, że królowa Ezeriel z Klatchu miała zeza, ale nie przeszkodziło jej to w posiadaniu czternastu małżonków, a to tylko wynik oficjalny. Poza tym trochę już jest zaawansowana w latach…

— Wydawało mi się, że nie żyje od dwustu lat!

— Mówię o lady Esmeraldzie.

— Ja też.

— Niech pan przynajmniej spróbuje być dla niej uprzejmy podczas dzisiejszego soirée przed spektaklem.

— Spróbuję.

— Te dwa tysiące to może być tylko początek, mam nadzieję. Za każdym razem, kiedy otwieram szufladę, znajduję nowe rachunki. Wydaje się, że już wszystkim jesteśmy winni jakieś pieniądze.

— Opera jest kosztowna…

— Mnie pan to mówi? Kiedy tylko zaczynam przeglądać księgi rachunkowe, zdarza się coś przerażającego. Myśli pan, że mam szansę na przynajmniej kilka godzin bez jakichś strasznych wypadków?

— W operze?

Glos był trochę stłumiony przez częściowo rozebrany mechanizm organów.

— Dobrze. Daj środkowe C.

Włochaty palec wcisnął klawisz. Stuknęło, a gdzieś wewnątrz mechanizmu coś brzęknęło — uoing!

— Do licha, spadła! Zaczekaj… Jeszcze raz…

Nuta zabrzmiała słodko i czysto.

— Dobra — odezwał się głos człowieka ukrytego w odsłoniętych wnętrznościach organów. — Czekaj, dokręcę kołek…

Agnes podeszła bliżej. Przygarbiona postać siedząca przy klawiaturze odwróciła się i powitała ją przyjaznym uśmiechem, o wiele szerszym od przeciętnego. Właściciel uśmiechu porośnięty był rudą sierścią i chociaż zdradzał pewne niedostatki w dziedzinie nóg, najwyraźniej stał pierwszy w kolejce, kiedy otworzono stoisko z rękami. Skorzystał też chyba ze specjalnej promocyjnej oferty warg.