— Nic takiego — odparł. — Jest żem za mądry, żeby się dziwić całkiem normalnym rzeczom.
Coś mlasnęło pod stopą.
— Mokro tutaj, Walterze — zauważyła niania Ogg.
Powietrze było ciężkie i stęchłe. Zdawało się, że wyciska światło z pochodni. Płomień miał ciemną obwódkę.
— Już niedaleko, pani Ogg.
W ciemności zadzwoniły klucze, zgrzytnęły zawiasy.
— Znalazłem to. Tajemna grota Upiora!
— Tajemna grota, tak?
— Musi pani zamknąć oczy! Musi pani zamknąć oczy! — powtarzał z naciskiem Walter.
Niania posłuchała, ale choć trochę jej było wstyd, wciąż mocno ściskała pochodnię — na wszelki wypadek.
— A sam Upiór tam jest? — zapytała.
— Nie!
Zagrzechotały zapałki, zaszurały kroki, a potem…
— Może już pani otworzyć!
Niania posłuchała.
Kolory i światła rozmyły się na chwilę, potem wyostrzyły, najpierw w oczach, a po chwili również w mózgu.
— Ojej… — szepnęła. — A niech mnie…
Były tu świece — te duże i płaskie, używane do oświetlania sceny; pływały w płytkich misach. Dawały łagodny blask, który falował na ścianach niczym dusza wody.
Połyskiwał na dziobie wielkiego łabędzia. Lśnił w oku rozpadającego się smoka.
Niania Ogg obracała się powoli. Nie była znawczynią opery, ale czarownice szybko przyswajają informacje… Tam leżał skrzydlaty hełm noszony przez Hildabrunę w „Pierścieniu Nibelungingungów”, tutaj słup malowany w pasy z „Cyrulika pseudopolijskiego”, tam pantomimiczny koń z zabawną klapą z „Magicznego piccolo”, tu znowu…
…tu była cała opera zwalona w stosy. Kiedy już wzrok objął wszystko, zaczynał dostrzegać łuszczącą się farbę, pokruszony gips i ogólną atmosferę powolnego pleśnienia. Zniszczone rekwizyty i wytarte kostiumy zostały tu wyrzucone, bo nikt ich nie chciał trzymać nigdzie indziej.
Ktoś jednak chciał je mieć właśnie tutaj. Kiedy wzrok zarejestrował już rozpad, zauważał niewielkie łaty niedawnych napraw, plamy świeżej farby.
Na niewielkiej powierzchni w środku, której nie zajmowały, stało coś podobnego do biurka. Po chwili niania uświadomiła sobie, że jest tam klawiatura, stołek, a na wierzchu leżą równe stosiki papieru.
Walter obserwował ją z szerokim, dumnym uśmiechem.
— To fisharmonia, prawda? — domyśliła się. — Małe organy?
Podniosła plik kartek. Poruszała wargami, odczytując staranne, ozdobne pismo.
— Opera o kotach? — zdziwiła się. — Nigdy w życiu nie słyszałam o takiej operze.
Pomyślała chwile, po czym dodała w myślach: Ale dlaczego nie? Doskonały pomysł. Żywoty kotów są jak opery, jeśli się dobrze zastanowić.
Przejrzała pozostałe pliki.
— „Burzowa piosenka”? „Oś Side Story”? „Klucznicy”? Co to za jedni? „Siedem krasnoludów dla siedmiu innych krasnoludów”? Co to jest, Walterze?
Usiadła na stołku i wcisnęła kilka spękanych pożółkłych klawiszy poruszających się z wyraźnym zgrzytem. Pod fisharmonią sterczała para dużych pedałów. Trzeba je było naciskać, co pompowało miechy, a wtedy te klawisze pozwalały wydobyć coś, co tak się miało do muzyki organowej, jak „choroba” do przekleństw.
Więc tutaj siadywał Wal… tutaj siadywał Upiór, myślała niania. Pod sceną, wśród niepotrzebnych resztek dawnych spektakli; w dole, pod wielką salą bez okien, gdzie noc po nocy odbijały się echem muzyka, pieśni i szalejące emocje; nigdy nie uciekały, nigdy nie zamierały do końca. Upiór pracował tutaj z umysłem otwartym jak studnia, która wypełnia się operami. Opery wpadają przez uszy, a potem coś innego wydobywa się z umysłu.
Niania kilka razy przycisnęła pedały. Powietrze zasyczało, uchodząc z nieszczelnych szwów. Zagrała na próbę kilka nut — tony były piskliwe. Jednakże, myślała, czasami to stare kłamstwo jest prawdą i rozmiar naprawdę się nie liczy. Liczy się to, czego człowiek nim dokonuje.
Walter patrzył na nią wyczekująco.
Sięgnęła po następny plik kartek i spojrzała na pierwszą stronę. Ale Walter pochylił się i wyrwał jej rękopis.
— Ten nie jest skończony, pani Ogg.
W Operze wciąż panowało wzburzenie. Połowa widzów wyszła na zewnątrz, druga połowa czekała w środku, na wypadek gdyby miało jeszcze się zdarzyć coś interesującego. Orkiestra zbiła się w ciasną grupę w kanale i planowała żądanie specjalnej premii za Bycie Zdenerwowanym Przez Upiora. Kurtyna była zaciągnięta. Niektórzy członkowie chóru pozostali na scenie, reszta wybiegła, by wziąć udział w pościgu. Atmosfera wydawała się naelektryzowana, jak zwykle, kiedy w normalnym cywilizowanym życiu nagle zdarzy się krótkie spięcie.
Agnes gorączkowo wysłuchiwała jednej plotki za drugą. Upiór został schwytany i był nim Walter Plinge. Upiór został schwytany przez Waltera Plinge. Upiór został schwytany przez kogoś innego. Upiór nie został schwytany i uciekł. Upiór zginął.
Wszędzie wybuchały spory.
— Wciąż nie mogę uwierzyć, że to Walter. Przecież… na bogów, Walter?!
— Co z przedstawieniem? Nie możemy przerwać! Nigdy nie przerywamy przedstawienia, nawet kiedy ktoś umrze!
— Ale przerywaliśmy, kiedy ktoś umierał…
— Tylko na czas potrzebny, żeby znieść ciało ze sceny.
Agnes weszła za kulisę i nadepnęła na coś.
— Przepraszam — rzuciła odruchowo.
— To tylko moja stopa — odpowiedziała babcia Weatherwax. — Jak tam? Podoba ci się życie w wielkim mieście, Agnes Nitt?
Agnes odwróciła się.
— Och… Dobry wieczór, babciu — wymamrotała. — I tutaj nie jestem Agnes, będę wdzięczna za pamięć — dodała odrobinę pewniej.
— To dobra praca, być głosem kogoś innego?
— Robię to, co chcę robić — odparła Agnes. Wyprostowała się na pełną szerokość. — I nie możesz mi przeszkodzić!
— Ale nie należysz do nich, prawda? — zapytała uprzejmie babcia. — Próbujesz, ale cały czas odkrywasz, że obserwujesz siebie obserwującą ludzi. Mam rację? Nigdy do końca w nic nie wierzysz? Myślisz niewłaściwe myśli?
— Dość!
— Aha. Tak sądziłam.
— Nie mam zamiaru zostać czarownicą, uprzejmie dziękuję.
— Spokojnie. Nie masz się co irytować, bo przecież wiesz, że tak się stanie. Zostaniesz czarownicą, ponieważ czarownicą jesteś, a jeśli teraz odwrócisz się od niego, to nie wiem, co czeka biednego Waltera Plinge.
— On nie zginął?
— Nie.
Agnes zawahała się.
— Wiedziałam, że to on jest Upiorem — powiedziała. — Ale potem zobaczyłam, że nie może nim być.
— Aha… — mruknęła babcia. — Uwierzyłaś w świadectwo własnych oczu, co? W takim miejscu?
— Jeden z maszynistów mówił przed chwilą, że zapędzili go na dach, potem ścigali po ulicach, a w końcu zatłukli na śmierć.
— No cóż — westchnęła babcia. — Nie zajdziesz daleko, jeśli będziesz wierzyła we wszystko, co usłyszysz. Co wiesz?
— Co to znaczy: co wiesz?
— Nie próbuj się mądrzyć, moja panno!
Agnes spojrzała na minę babci i zrozumiała, że lepiej ustąpić.
— Wiem, że to on jest Upiorem — wyznała.
— Słusznie.
— Ale widzę też, że nie może nim być.
— Tak?
— I wiem… Jestem pewna, że nie chciał nikogo skrzywdzić.
— Brawo. Dobra robota. Walter może i nie odróżnia prawa od lewa, ale odróżnia prawo od bezprawia. — Babcia zatarła ręce. — No to jesteśmy w domu i szukamy czystego ręcznika, co?
— Jak to? Niczego nie rozwiązałaś!