— Ależ tak. Wiem, że to nie Walter mordował tych ludzi, więc teraz musimy odkryć, kto to zrobił. Proste.
— Gdzie jest teraz Walter?
— Niania Ogg gdzieś go ukryła.
— Jest sama?
— Przecież mówię, że ma ze sobą Waltera.
— Ale… no, on naprawdę jest trochę dziwaczny.
— Tylko tam, gdzie to widać.
Agnes westchnęła. Chciała powiedzieć, że to nie jej problem, lecz uświadomiła sobie, że nie warto nawet próbować. Wiedza niczym bezczelny intruz tkwiła w jej umyśle. Cokolwiek się stanie, to rzeczywiście jest jej problem.
— No dobrze — ustąpiła. — Pomogę ci, jeśli zdołam, ponieważ tu jestem. Ale potem… koniec! Potem dacie mi spokój! Obiecujesz?
— Naturalnie.
— No to… to dobrze… — Agnes urwała nagle. — O nie! — zawołała. — To było za łatwe. Nie ufam ci.
— Nie ufasz mi? — zdziwiła się babcia. — Chcesz powiedzieć, że mnie nie ufasz?
— Tak. Nie. Znajdziesz sposób, żeby się wykręcić.
— Nigdy się nie wykręcam — oświadczyła babcia. — To niania Ogg uważa, że powinnyśmy mieć trzecią czarownicę. Moim zdaniem życie i tak jest trudne, nawet bez jakiejś dziewuchy, która pęta się pod nogami tylko dlatego, że jej zdaniem dobrze wygląda w spiczastym kapeluszu.
Przez chwilę trwała cisza. Potem odezwała się Agnes.
— Ta sztuczka też na mnie nie działa. Ty mówisz, że jestem za głupia na czarownicę, ja mówię, że nie, wcale nie, a ty znowu wygrywasz. Wolę raczej być głosem kogoś innego niż starą wiedźmą bez żadnych przyjaciół, której wszyscy się boją, choć jest tylko trochę sprytniejsza od innych i w ogóle nie uprawia żadnej prawdziwej magii…
Babcia słuchała, przechylając głowę.
— Zgoda. Kiedy to się skończy, pozwolę ci pójść własną drogą. Nie będę cię zatrzymywać. A teraz pokaż mi, jak trafić do gabinetu pana Kubła…
Niania uśmiechnęła się swym uśmiechem pomarszczonego jabłka.
— Oddaj mi to, Walterze. Proszę. Nic się przecież nie stanie, jeśli pozwolisz mi to obejrzeć. Starej niani można.
— Nie wolno oglądać, dopóki nie skończone!
— No wiesz… — rzekła niania, sama siebie nienawidząc za to zrzucenie bomby atomowej. — Na pewno twoja mama nie chciałaby usłyszeć, że byłeś niegrzecznym chłopcem.
Wyraz twarzy Waltera zmieniał się błyskawicznie, gdy próbował poradzić sobie z kilkoma emocjami naraz. Wreszcie, bez słowa, wcisnął jej plik kartek. Ręce drżały mu z napięcia.
— Dobry chłopak — pochwaliła go niania.
Przejrzała kilka początkowych stron, po czym przesunęła je bliżej światła.
— Hmm…
Pedałowała chwilę, a następnie lewą ręką zagrała na fisharmonii kilka nut. Była to większość tych, jakie potrafiła przeczytać. Tworzyły prosty, krótki temat, jaki można wygrać na klawiaturze jednym palcem.
— Czekaj…
Poruszała wargami, czytając opis.
— Walterze — zaczęła. — Czy to nie jest opera o Upiorze, który mieszka w gmachu Opery? — Przewróciła stronę. — Bardzo jest sprytny i elegancki. Widzę, że ma sekretną grotę…
Zagrała kolejny krótki riff.
— Muzyka wpada w ucho…
Czytała dalej, co chwilę powtarzając głośno „no, no” albo „laboga”. Od czasu do czasu rzucała Walterowi pełne podziwu spojrzenie.
— Zastanawiam się, czemu Upiór to napisał, Walterze — odezwała się po chwili. — Dość spokojny z niego typ, prawda? Wszystko wkłada w muzykę.
Walter wpatrywał się w swoje nogi.
— Będą bardzo duże kłopoty, pani Ogg.
— Ja i babcia na pewno jakoś wszystko uporządkujemy.
— Nieładnie jest mówić kłamstwa.
— Raczej nie — zgodziła się niania, która do tej chwili nigdy się tym nie przejmowała.
— Nie byłoby dobrze, gdyby mama straciła pracę.
— Nie byłoby dobrze, rzeczywiście.
Nianię Ogg ogarnęło niejasne uczucie, że Walter usiłuje jej coś przekazać.
— Hm… A jakie kłamstwa nieładnie by było mówić, Walterze?
Walter wytrzeszczył oczy.
— Kłamstwa… o tym co się widzi, pani Ogg. Nawet jak się to zobaczyło!
Niania uznała, że pora chyba zaprezentować Oggistyczny punkt widzenia.
— Można mówić kłamstwa, jeśli nie myślisz kłamstw — oświadczyła.
— On powiedział, że jak powiem, to mama straci pracę, a mnie zamkną w więzieniu!
— Tak powiedział? A co to za on, ten on?
— Upiór, pani Ogg!
— Wydaje mi się, że babcia powinna ci się dokładnie przyjrzeć, Walterze. Moim zdaniem umysł ci się poplątał jak kłębek wełny, co upadł na podłogę. — Niania w zadumie pedałowała fisharmonią. — Czy to ten Upiór, który pisał tę muzykę?
— Niedobrze jest mówić kłamstwa o pokoju z workami, pani Ogg.
Aha, pomyślała niania.
— To tutaj na dole, prawda?
— On powiedział, że mam nikomu nie mówić!
— Kto taki?
— Upiór, pani Ogg!
— Przecież ty je… — zaczęła niania, po czym spróbowała innego podejścia. — Ale ja nie jestem nikim — powiedziała. — Zresztą gdybyś poszedł do tego pokoju z workami, a ja szłabym za tobą, właściwie nikomu nie powiesz. Prawda? To nie twoja wina, że idzie za tobą jakaś staruszka.
Twarz Waltera wyrażała udrękę niezdecydowania, ale choć jego myśli bywały splątane, nie mogły dorównać kuszącej obłudzie niani. Stanął wobec umysłu, który uznawał za punkt odniesienia prawdę, ale na pewno nie kajdany. Niania Ogg potrafiłaby przeprowadzić swe myśli przez korkociąg w czasie huraganu, i to bez dotykania brzegów.
— Zresztą na pewno nic nie zaszkodzi, jeśli to będę ja — dodała dla porządku. — Prawdopodobnie chciał powiedzieć „oprócz pani Ogg”, ale zapomniał.
Walter bardzo powoli sięgnął po świecę. Bez słowa podszedł do drzwi i zanurzył się w wilgotny mrok piwnic.
Niania Ogg ruszyła za nim. Jej buty mlaskały cicho w błocie.
Droga nie wydawała się długa. Niania miała wrażenie, że nie znajdują się już pod gmachem Opery, ale trudno było to ocenić. Cienie tańczyły wokół; przechodzili przez pomieszczenia jeszcze ciemniejsze i bardziej wilgotne niż te, które opuścili. Walter zatrzymał się przed stosem gnijącego drewna i odciągnął na bok parę zmurszałych desek.
Pod spodem leżało kilka równo ułożonych worków.
Niania kopnęła jeden z nich. Pękł.
W migotliwym blasku świecy widziała tylko iskierki światła, gdy przez rozdarcie wylała się ciężka kaskada; jednak z niczym nie można pomylić metalicznego brzęku bardzo dużej sumy pieniędzy. Wielkiej sumy pieniędzy. Dość wielkiej, by wyraźnie zasugerować, że należą albo do złodzieja, albo do wydawcy — a w pobliżu nie zauważyła żadnych książek.
— Co to jest, Walterze?
— To pieniądze Upiora, pani Ogg!
W przeciwległym rogu pomieszczenia w podłodze był kwadratowy otwór; kilka cali niżej lśniła powierzchnia wody. Obok stały różnego rodzaju pojemniki: stare puszki, wyszczerbione miski i inne, podobne. Z każdego sterczał patyk, czy może martwy krzak.
— A to, Walterze? Co to takiego?
— Krzewy róż, pani Ogg!
— Tutaj? Przecież nic nie uro…
Niania urwała.
Chlupiąc butami w błocie, podeszła do naczyń. Wypełniało je błoto zeskrobane z podłoża. Martwe łodygi lśniły od wilgoci.
Oczywiście, nic tu nie może urosnąć. Brakuje światła. Wszystko, co rośnie, potrzebuje czegoś, czym może się żywić. Ale… Przysunęła świecę bliżej i powąchała… Tak. Zapach był bardzo delikatny, ale wyczuwalny. Róże w ciemności.