Выбрать главу

Uśmiechnęła się do Claire zimnym, szyderczym uśmiechem, a potem przyspieszyła i odjechała z piskiem opon.

Claire nerwowym ruchem poprawiła plecak i rozejrzała się wkoło. Nikt, oczywiście, nie zwrócił uwagi na ten incydent. W Morgan vi Ile nie opłacało się wtrącać w cudze sprawy.

Była zdana sama na siebie. Eve pracowała w kampusie, ale Claire nie chciała mieszać do tego swoich przyjaciół. Już i tak mieli dość problemów, a Monica stanowiła wyłącznie jej kłopot. Czy Claire się to podobało, czy nie.

Ale kiedy mijała cofnięte od ulicy wejście do zamkniętego sklepu, poczuła, że ktoś ją obserwuje. Próbowała zwalić to na nadmiar wyobraźni, ale faktycznie ktoś jej się przyglądał. Przez parę chwil nie mogła go rozpoznać, ale potem udało jej się. Chudy jak uzależniony od heroiny ćpun, blady, włosy w strąkach. Ubrany na czarno. Brat Eve.

– Jason – jęknęła i odruchowo rozejrzała się w poszukiwaniu pomocy. Nikogo nie było, do nikogo nie mogła się zwrócić. Żadnego nawet przejeżdżającego wozu policyjnego, a policja decydowanie chciała pogadać sobie z Jasonem po jego bójce z Shane'em.

Znów to do niej dotarło: on przecież dźgnął nożem jej chłopaka. Próbował go zabić. Policja stwierdziła, że to była samoobrona, ale ona wiedziała swoje.

Jason wyjął ręce z kieszeni kurtki i uniósł je w górę.

– Nie wrzeszcz – powiedział. – Chyba że naprawdę masz na to ochotę. Nic ci nie zrobię. W każdym razie nie w biały dzień na ulicy pełnej ludzi.

Brzmiał… inaczej. Jeszcze dziwaczniej niż zwykle, a to oznaczało naprawdę wysoki poziom dziwactwa.

– Czego chcesz? – Ścisnęła pasek plecaka aż kostki jej pobielały. W razie nagłej potrzeby mógłby stanowić odpowiednio ciężką broń. Mogłaby zwalić nim Jasona z nóg, a przynajmniej odepchnąć. Byli tylko o jedną przecznicę od Common Grounds. – Oliver był jej winien Ochronę, kiedy już znajdzie się wewnątrz kawiarni, także przed ludzkimi wrogami.

– Przestań świrować. Nie jestem tu po to, żeby ciebie skrzywdzić. – Znów schował ręce do kieszeni. – Co u Shane'a?

– A co cię to obchodzi?

– No bo… – Zmarszczył brwi i wzruszył ramionami. – Posłuchaj, to była samoobrona.

– Sprowokowałeś go. Groziłeś mnie i Eve. Chciałeś, żeby się na ciebie rzucił.

– No cóż, przyznaję, podpuszczałem go. Ale facet zamachnął się kijem, gdybyś nie pamiętała.

Niestety, taka była prawda.

– A co z tymi innymi, które zabiłeś? To też było w samoobronie?

– A kto powiedział, że ja kogoś zabiłem?

– Ty sam. Zapomniałeś? Zostawiłeś w naszej piwnicy martwą dziewczynę, żeby Shane ją znalazł. Chciałeś, żeby trafił do więzienia.

Jason nie zareagował na to ani słowem. Gapił się tylko na nią, a w półcieniu jego ciemne oczy wyglądały jak dziury w nieruchomej, bladej twarzy. Wyglądał jak martwy. Bardziej niż większość wampirów.

– Muszę pogadać z siostrą.

– Eve nie chce z tobą gadać, psycholu. Zostaw nas w spokoju!

– Chodzi o naszego tatę – powiedział i chociaż Claire już odchodziła, zostawiając za sobą jego i te jego wszystkie psychopatyczne problemy, zwolniła i obejrzała się za siebie. – Muszę pogadać z Eve. Powiedz jej, że zadzwonię. Powiedz, żeby nie rzucała słuchawką.

Claire skinęła głową. Nienawidziła go cały czas tak samo, ule coś się w nim teraz zmieniło; to coś prosiło o zawieszenie broni, ale nie miało też zamiaru błagać o to na kolanach.

– Nic nie obiecuję.

Jason też skinął głową.

– Nie spodziewałem się obietnic.

Nie podziękował jej. Ruszyła przed siebie.

Kiedy się obejrzała, brama z wejściem do sklepu była pusta. Dostrzegła skrawek kurtki znikającej za rogiem następnej przecznicy. Cholera, szybko się rusza, pomyślała i znów zrobiło jej się chłodno. Co, jeśli ktoś spełnił życzenie Jasona? Co, jeśli ktoś go zamienił w wampira, chociaż wydawało się to nieprawdopodobne?

Postanowiła, że zapyta Amelie przy pierwszej nadarzającej się okazji.

Poranne zajęcia mijały jedne po drugich. To nie tak, że któreś z nich były specjalnie trudne, nawet fizyka dla zaawansowanych. Niektóre z jej durnych przedmiotów podstawowych zostały zastąpione kursem mitologii, czy raczej Amelie jej ten kurs narzuciła; mitologia była całkiem fajna i Claire ze zdziwieniem stwierdziła, że wyczekuje tych zajęć. Niestety, akurat teraz nie dyskutowali wcale o wampirach. Omawiali zombi, wudu i to, co popularne media pokazują na ten temat. W przyszłym tygodniu mieli obejrzeć Noc żywych trupów. Claire wiedziała o wiele mniej o zombi niż większość pozostałych studentów, bo pomijając ulubione gry Shane'a, nie przypominała sobie, żeby zastanawiała się kiedykolwiek nad zombi.

Oczywiście od przeprowadzki do Morganville nie wykluczała już niczego jako rzeczy nieprawdopodobnej.

Po mitologii, która okazała się kopalnią informacji o wudu, w razie gdyby ich kiedyś potrzebowała, Claire miała przerwę, a po niej zajęcia w laboratoriach. Poszła do Centrum Uniwersyteckiego. Budynek był duży i mieściła się w nim sala do nauki z długimi stołami i krzesłami, była też księgarnia, bar, który serwował fantastyczne grillowane kanapki z serem i sałatki, i niezła kawiarnia.

Dzisiaj nie było kolejki. Claire zapłaciła za swoją mocha i podeszła do kontuaru, za którym pracowała Eve. Świetnie dziś wyglądała i nie tylko dlatego, że starannie się ubrała i umalowała; po prostu promieniowała radością.

Ach. Jasne.

Eve uśmiechnęła się do niej absolutnie powalającym uśmiechem i podała jej kawę.

– Cześć, molu książkowy. Wszystko dobrze?

– Jasne. A u ciebie?

– Nie najgorzej. Dzisiaj jest dość spokojnie po porannej godzinie szczytu. – W tym uśmiechu krył się sekret.

– No i? Jak wasza noc? – zaczęła badać sytuację Claire. Ten sekret aż się prosił, żeby go z kimś podzielić, a poza tym była chyba trochę… ciekawa.

– Fantastyczna – westchnęła Eve. – Ja po prostu… Odkąd skończyłam czternaście lat, kocham się w Michaelu, wiesz? A on nigdy mnie nie zauważał. Byłam na każdym jego koncercie, odkąd tylko zaczął grać, aż do tego ostatniego, który dał w Common Grounds. Nigdy się nie spodziewałam… Nie spodziewałam się, że z tego coś będzie.

– A jak z…? – Claire uniosła brwi i nie dokończyła pytania.

Eve mogła je zrozumieć, jak chciała.

Eve uśmiechnęła się szelmowsko.

– Fantastycznie.

Zaczęły chichotać. Eve wykonała taniec triumfalny za barem, wlała kolejne porcje naparu do kubków i okręciła się na pięcie. Claire jeszcze nigdy nie widziała jej tak niesamowicie szczęśliwej.

Jednak Claire przypomniała sobie, po co tu przyszła. Miała poważne podejrzenia, że całe to szczęście jej przyjaciółki zaraz szlag trafi.

Uśmiech Eve zbladł, jakby ktoś przekręcił regulator oświetlenia w pomieszczeniu.

– Claire, masz tę swoją zmartwioną minę. Co się stało?

– Ja… – Clair zawahała się, a potem powiedziała: – Widziałam Jasona. Dziś rano.

Ciemne oczy Eve rozszerzyły się, ale nie powiedziała ani słowa. Czekała.

– Chciał, żebym ci powtórzyła, że zadzwoni. Mówi, że chodzi o waszego ojca. Mówi, żebyś nie rzucała słuchawką.

– Mój ojciec – powtórzyła Eve. – Jesteś pewna?

– To jego słowa. Powiedziałam mu, że nic nie obiecuję. – Claire obserwowała minę Eve. Niełatwa była w tej chwili do odczytania. – Nie próbował zrobić mi nic złego.

– W biały dzień na ulicy pełnej ludzi? Tak, no cóż, jest kompletnym świrem, ale nie jest idiotą. – Eve wydała się nagle bardzo odległa. Już nie promieniowała radością. – Nie rozmawiałam z żadnym z moich rodziców od moich osiemnastych urodzin.