Выбрать главу

– Dlaczego nie?

– Próbowali sprzedać mnie Brandonowi – wyjaśniła beznamiętnym tonem. – Jak sztukę rzeźnego bydła. Nie wiem, dlaczego Jason nagle zrobił się taki rodzinnie sentymentalny; przecież nie mamy dobrych wspomnień z domu.

– Ale to nadal twoi rodzice.

– Niestety. Słuchaj, oto historia rodziny Rosserów w pigułce: jesteśmy prawdziwą nuklearną rodziną. Tak jak nuklearna może być bomba. Toksyczna, nawet jeśli nie wybuchnie. – Eve pokręciła głową. – Cokolwiek tacie się stało, nic mnie to nie obchodzi, i naprawdę nie wiem, dlaczego miałoby obchodzić Jasona.

Kolejny student zapłacił za kawę i Eve obdarzyła go nieobecnym spojrzeniem i zaczęła szykować espresso.

– To nic ważnego – powiedziała. – I rozłączę się, kiedy zadzwoni. O ile zadzwoni. Nawet jeśli coś się stało, i tak nic mnie to, cholera, nie obchodzi.

Claire tylko pokiwała głową. Nie wiedziała, co powiedzieć. Eve straciła humor. Claire pomachała jej ręką na pożegnanie i usiadła przy stoliku do nauki. Zaczęła przedzierać się przez książkę wypożyczoną z biblioteki. Czyjaś praca doktorska, która czytała się tak, jakby facet nigdy nie zaliczył żadnych zajęć z pisania.

Ale równania były niezłe. Pogrążyła się w nich całkowicie, nagle usłyszała dzwonek własnego telefonu.

– Halo? – Nie poznawała tego numeru, ale był miejscowy i nie należał do jej rodziców.

– Claire Danvers?

– Tak, kto mówi?

– Doktor Robert Mills. To ja zajmowałem się w szpitalu twoim przyjacielem Shane'em.

Przeszył ją lęk.

– Ale nic złego się…

– Nie, nie, nic z tych rzeczy – przerwał jej szybko. – Posłuchaj, to ty miałaś te czerwone kryształy, prawda? Skąd je wzięłaś?

– Ja je… znalazłam. – Teoretycznie prawda.

– Gdzie?

– W takim jednym laboratorium.

– Chcę, żebyś mi pokazała to laboratorium, Claire.

– Chyba nie będę mogła tego zrobić, przepraszam.

– Posłuchaj, rozumiem, że prawdopodobnie kogoś osłaniasz. Kogoś ważnego. Ale jeśli to coś pomoże, mam już zgodę Rady na pracę nad tymi kryształami i naprawdę potrzeba mi więcej informacji na ich temat: kto je stworzył, w jaki sposób, z jakich składników. Chyba mogę pomóc.

Amelie była członkinią Rady Starszych. Ale nic nie wspominała o współpracy z żadnym lekarzem.

– Dowiem się, co mogę panu powiedzieć – odezwała się Claire. – Przepraszam. Oddzwonię do pana.

– Jak najszybciej – powiedział. – Słyszałem, że celem jest zwiększenie efektywności leku o przynajmniej pięćdziesiąt procent w ciągu najbliższych dwóch miesięcy.

Claire zamrugała zaskoczona.

– Czy pan wie, jak to działa?

Doktor Mills, którego głos brzmiał normalnie i przyjaźnie, się roześmiał.

– Czy wiem tak naprawdę? Chyba nie. To przecież Morganville, jesteśmy tu zaznajomieni z pojęciem tajemnicy. Ale całkiem nieźle orientuję się, że czymkolwiek jest ten lek, nie został przeznaczony do leczenia ludzi.

Bardziej szczegółowo Claire na ten temat przez telefon rozmawiać nie chciała, nieważne jak sympatyczny wydawał się ten gość. Szybko się wymówiła i skończyła rozmowę, a potem zadzwoniła do Amelie. Miała zamiar zostawić jej wiadomość i myślała, że na tym cała sprawa się skończy.

Amelie odebrała telefon. Claire zająknęła się, wzięła głęboki oddech i opowiedziała jej o doktorze Millsie i jego prośbie.

– Powinnam była uprzedzić cię wczoraj wieczorem. Zdecydowałam się wyrazić zgodę na twoją prośbę o dodatkowe wsparcie w pracy nad tym projektem – powiedziała Amelie. – Doktor Mills to znany ekspert, mieszka w Morganville od wielu lat i nie będzie dokonywał żadnych wartościujących ocen, o które mogliby się pokusić inni. Potrafi także zachować nasze sekrety, a to jest sprawa podstawowa. Sama rozumiesz dlaczego.

Claire wiedziała to aż za dobrze. Kryształki stanowiły lek na chorobę, która dokuczała wszystkim wampirom i która nie pozwalała im stwarzać nowych wampirów. Amelie była z nich najsilniejsza, ale ona też chorowała, a niektóre wampiry oszalały i zostały zamknięte w celach w podziemiach pod Morganville.

Na razie niewiele wampirów wiedziało o chorobie. Gdyby się dowiedziały, nic by ich nie powstrzymało przed brutalnymi atakami i obwinianiem innych. Prawdopodobnie niewinnych ludzi.

Również ludzie nie powinni wiedzieć o chorobie. Kiedy się dowiedzą, że wampiry nie są niezwyciężone, ilu zechce z nimi współpracować? Amelie już dawno zrozumiała, że to by zniszczyło Morganville, a Claire była pewna, że wampirzyca ma rację.

– Ale… Ale on chce obejrzeć laboratorium Myrnina – wyjaśniła Claire. Myrnin, jej nauczyciel, a czasami także przyjaciel, oszalał i przebywał w celi. Czasami miał przebłyski świadomości, ale większość czasu… nie, i to bywało niebezpieczne. – Mam go tam zabrać?

– Nie. Powiedz mu, że wszystko, co potrzebne, przyniesiesz do szpitala. Claire, nie chcę w tym laboratorium żadnych ludzi poza tobą. Są tam sekrety, których nie wolno ujawnić, i liczę, że o to zadbasz. Jego badania ogranicz wyłącznie do dopracowania i wzmocnienia receptury, którą już stworzyłaś. – Swoim królewsko chłodnym tonem Amelie dawała do zrozumienia, że jeśli Claire puści farbę, to pożegna się z życiem. Albo i gorzej.

– Tak – przytaknęła słabym głosem Claire. – Rozumiem. A jeśli chodzi o moich rodziców…

– Są wystarczająco bezpieczni – zapewniła ją Amelie. Co nie było tym samym, co stwierdzenie, że są po prostu bezpieczni. – Przez jakiś czas nie zobaczycie pana Bishopa. A jeśli gdzieś traficie na jego obstawę, bądźcie uprzejmi, ale nie obawiajcie się; wiedzą, jak się zachować.

Być może wobec Amelie. Claire miała obawy.

– Dobrze – powiedziała niepewnie. – O ile coś się zdarzy…

– Rozmawiaj o tym z Oliverem. Co ciekawe, przekonuję się, że różnice między nami dramatycznie zmalały, odkąd mój ojciec przybył z wizytą. Nic tak nie jednoczy skłóconych sąsiadów jak wspólny wróg. – Przerwała na moment, a potem dodała niemal z zakłopotaniem: – A ty i twoi przyjaciele? Macie się dobrze?

To my teraz wdajemy się w przyjacielskie rozmówki? Claire aż zadygotała.

– Wszystko u nas w porządku, dziękuję.

– Dobrze. – Amelie rozłączyła się, a Claire cicho westchnęła: „Oooo… kej” i schowała telefon do kieszeni.

Kiedy wychodziła, spojrzała na Eve, wpatrującą się bezmyślnie w ekspres do kawy. Rozradowana mina nie wróciła. Eve była ponura. I wystraszona.

Cholera. Dlaczego zepsułam jej dzień? Powinnam była po prostu spławić tego psychola.

Claire sprawdziła godzinę, chwyciła plecak i pobiegła na zajęcia.

Później, tego samego popołudnia, spotkała się z doktorem Millsem w szpitalu, w jego gabinecie. Był takim facetem, w którym wszystko jest przeciętne – przeciętny wzrost, średni wiek, nijaka kolorystyka. Miał miły uśmiech, który jakby obiecywał, że wszystko będzie dobrze. Mimo że Claire doskonale wiedziała, że tak nie będzie, też się uśmiechnęła.

– Siadaj, Claire. – Wskazał jeden z niebieskich klubowych foteli stojących przed jego biurkiem. Za nim stały od podłogi do sufitu regały na książki – podręczniki medyczne w takich samych oprawach i trochę nowszych tomów dorzuconych dla urozmaicenia. Na jednym krańcu biurka doktora Millsa piętrzył się stos czasopism i skserowanych artykułów, a na drugim – chwiał się stos kart pacjentów. Oprawiona w ramkę fotografia stała tyłem do Claire, więc nie mogła się przekonać, czy ma jakąś rodzinę. Ale nosił obrączkę.

Doktor Mills nie odezwał się od razu; rozparł się w fotelu, splótł palce dłoni i przez chwilę się jej przyglądał. Oparła się wielkiej ochocie, żeby się zacząć wiercić, ale nie zdołała się powstrzymać przed nerwowym oskubywaniem palcami materiału swoich dżinsów.