Выбрать главу

– Wiedziałem, że jesteś młoda – powiedział wreszcie – ale przyznaję, teraz jestem jeszcze bardziej zdziwiony. Masz szesnaście lat?

– Za kilka tygodni siedemnaście. – Zaczynała się już przyzwyczajać, że niemal z każdym dorosłym z Morganville odbywa tę rozmowę. Powinna po prostu to sobie nagrać i odtwarzać za każdym razem, kiedy spotyka kogoś nowego.

– No cóż, z notatek, które dostarczyła mi Amelie, wynika, że masz pojęcie o tym, czym się zajmujesz. Wydaje mi się, że będę nie tyle kierował twoimi badaniami, co pomagał ci przeprowadzać eksperymenty. Kiedy dostrzegę jakąś okazję, żeby wspomóc cię wiedzą, zrobię to. Oczywiście, tutejsze szpitalne laboratoria mają bardziej nowoczesny sprzęt niż to, czym do tej pory, jak sądzę, dysponowałaś – gdziekolwiek opracowałaś te swoje kryształy. – Przejrzał na spory segregator, który leżał otwarty na biurku, i Claire zauważyła tam fotokopie swoich notatek napisanych ładnym charakterem pisma, które przekazała Amelie. – Pozwoliłem sobie zrobić porcję kryształów na podstawie twojej receptury, korzystając z wyposażenia naszego laboratorium. Przekonałem się, że jeśli przyspieszyć proces suszenia za pomocą ciepła, można zwiększyć siłę dawki o mniej więcej dwadzieścia procent.

Stworzyłem też lek w postaci płynnej, o mocniejszym działaniu, który może być wprowadzony do organizmu poprzez zastrzyk.

Zamrugała.

– Zastrzyk. – Próbowała sobie wyobrazić, jak podchodzi do Myrnina na tyle blisko, żeby wbić mu igłę w ramię, zwłaszcza kiedy będzie w złym humorze.

– Można go zaaplikować za pomocą strzałki – wyjaśnił doktor Mills. – Jak środek uspokajający dla zwierząt, chociaż w rozmowie z kimś innym nie posługiwałbym się tą analogią. To byłby brak szacunku.

Udało się jej uśmiechnąć.

– To by było… bardzo pomocne. Nie próbowałam podgrzewać kryształów. To ciekawe.

– Nie miałaś powodu próbować. Ja to robiłem, bo nie miałem czasu na ich wysuszenie; w naszym laboratorium panuje duży ruch, a nie chciałem, żeby mnie wypytywano, co tam robię. Prosiłem Amelie, żeby załatwiła nam bezpieczne laboratorium na uniwersytecie. Dla ciebie tak byłoby wygodniej, a dla mnie bezpieczniej. Mogę tam przenieść wyposażenie w miarę potrzeby albo zamówić je przez Radę. – Doktor Mills znów jej się przyjrzał. Jego brązowe oczy spoglądały bystro, spojrzeniem podobnym do spojrzenia Myrnina, tylko nawet w połowie nie lak szalonym. – A co do mojej prośby o zwiedzenie laboratorium, gdzie zrobiłaś kryształy…

– Przykro mi, to niemożliwe.

– Może gdybyś zapytała Amelie…

– Pytałam.

Westchnął.

– To kiedy będę mógł zbadać twojego pacjenta?

– Nie będzie pan go badał.

– Claire, to się nie uda, jeśli nie będę mógł zrobić pacjentowi podstawowych badań i określić wymiernej poprawy jego stanu, w miarę jak będziemy zmieniać recepturę!

Rozumiała go, ale zadrżała na samą myśl, że ten sympatyczny doktor Mills miałby się znaleźć w zasięgu kłów Myrnina.

– Dowiem się – obiecała i wstała. – Przepraszam, robi się późno. Muszę już…

Doktor Mills zerknął za okno. Za żaluzjami niebo zmieniało kolor z wyblakłego błękitu na granat.

– Oczywiście. Rozumiem. Tu masz próbkę nowych kryształów. Ale zanim mu ją dasz, zdobądź podstawowe dane, najważniejsza byłaby próbka krwi.

– Próbka krwi – powtórzyła. Otworzył szufladę i podał jej mały, zamknięty pojemnik. Była w nim strzykawka, gaziki, chusteczki nasączane alkoholem i parę próżniowych pojemniczków. – Chyba pan żartuje.

– Nie twierdzę, że to nie będzie trudne, ale skoro nie chcesz mi pozwolić, żebym poszedł z tobą i to zrobił…

Naprawdę mogła zrobić wiele rzeczy, ale była przekonana, że nie uda jej się przytrzymać Myrnina i wbić mu igły w żyłę. Na pewno nie wtedy, kiedy będzie… w odmiennym stanie świadomości.

Wzięła zestaw i włożyła go do plecaka.

– Coś jeszcze?

Doktor Mills podał jej pistolet na strzałki. Pokazał zakończoną piórkami tubkę.

– Załadowany jest jedną dozą – powiedział. – Zrobiłem tylko kilka, destylacja trochę trwa. Tu masz dwie zapasowe. – Kiedy chowała pistolet w plecaku, dodał: – Lek jest nie testowany, więc uważaj. Moim zdaniem będzie mocniejszy i o dłuższym działaniu, ale nie jestem pewien skutków ubocznych.

– A kryształy?

Kryształy też jej podał. Były mniejsze niż te, które sama zrobiła, przypominały kryształki cukru. Je również schowała do plecaka.

– Claire – odezwał się lekarz, kiedy zakładała ciężki plecak na ramię – słyszałaś plotki o nowym wampirze w mieście?

Zamarła. Złota bransoletka, ta z wygrawerowanym symbolem Amelie, pochwyciła promień światła i zabłysła, nie żeby Claire potrzebowała napomnienia.

– Tylko o Michaelu – powiedziała. – Ale to nic nowego.

– Słyszałem, że pojawili się jacyś obcy.

Claire wzruszyła ramionami.

– Chyba się pan przesłyszał.

Wyszła, żeby nie musieć dalej kłamać. Nie powstrzymała się, żeby nie obejrzeć się na niego. Skinął jej głową i uśmiechną się na pożegnanie.

Czuła się z tym źle, ale mogła wyjawić tylko część prawdy, nawet komuś poleconemu przez Amelie.

– Przyniosłaś mięso na hamburgery?

Claire nie zdążyła nawet położyć plecaka na podłodze, kiedy Eve zaczęła kręcić się koło niej jak nabuzowana kofeiną wróżka, wymachująca drewnianą łyżką.

– Hm… Słucham?

– Mięso. Wysłałam ci esemes.

Ups. Claire wyłowiła komórkę i zobaczyła, że owszem, ikonka wiadomości migała.

– Nie odczytałam go. Przepraszam.

– Cholera. – Eve zawróciła i pomaszerowała holem, przytupując martensami z wyraźnym lekceważeniem stanu drewnianych posadzek. – Michael! Wiesz co? Polecisz po zakupy!

Michael grał na gitarze coś szybkiego i trudnego. Chwilami przerywał, co było dla niego niezwykłe, i ignorował Eve, co też wcale nie było normalne. Kiedy Claire weszła do salonu, zobaczyła, że stoi przy stole i zapisuje nuty na liniowanym papierze.

Okazało się, że nie tyle ignorował Eve, co nie miał zamiaru jej słuchać.

– Zajęty jestem – mruknął, wpatrując się w papier, i zagrał tę samą frazę jeszcze raz, a potem jeszcze raz. Pokręcił głową z rozczarowaniem i wymazał nuty z papieru. – Idź ty z Shane'em.

– Ja gotuję! – Eve przewróciła oczami. – Artyści. Im się wydaje, że cały świat się zatrzymuje, kiedy oni zaczynają myśleć.

– Ja pójdę – zaproponowała Claire. Szansa na sam na sam z Shane'em, nawet przy czymś tak nudnym jak wycieczka do całodobowych delikatesów, była zbyt kusząca, żeby z niej zrezygnować. – I tak lepiej, żebym to sama załatwiła. Mam przepustkę. – Uniosła dłoń z bransoletką.

Michael oderwał się od zaprzątającej mu głowę muzyki tylko na moment i rzucił okiem na Claire. Wystukał ołówkiem jakiś szybki, skomplikowany rytm na blacie stołu.

– Pół godziny – powiedział. – Tam i z powrotem. Żadnych wymówek. Jeśli się spóźnicie, pojadę was szukać i będę cholernie zły.

– Dzięki, tato. – Pożałowała, że to powiedziała nie tyle ze względu na sposób, w jaki Michael się skrzywił, ale dlatego, ze to jej przypomniało o jej prawdziwym ojcu. I że licznik tykał, odmierzając czas do momentu, kiedy nie pozwoli jej dalej mieszkać tu, w Domu Glassów.

Shane wyszedł z kuchni, oblizując palec.

– Co się dzieje?

– Chyba nie wsadzałeś tych brudnych paluchów do mojego sosu? – spytała Eve, mierząc w niego drewnianą łyżką.