Выбрать главу

Szybko wyjął palec z ust.

– Po pierwsze, nie są brudne. Najpierw je oblizałem. A po drugie… Słyszałem coś o jakimś sklepie? Claire?

– Jestem gotowa.

Złapał kluczyki Eve ze stolika w holu.

– No to jedziemy.

Shane był dobrym kierowcą, a Morganville znał jak własną kieszeń; oczywiście Morganville było mniej więcej rozmiaru takiej kieszeni i były tam tylko jedne całodobowe delikatesy, Food King, lokalny interes z lokalnym właścicielem. Parking był oświetlony niczym boisko futbolowe. Stało tam już mniej więcej piętnaście samochodów, po równo ludzkich i wampirzych. Shane zaparkował prosto pod oślepiającą lampą i wyłączył silnik.

– Zaczekaj – powiedział, kiedy Claire sięgnęła do klamki. – Droga do sklepu to pięć minut, w pięć minut zrobimy zakupy, pięć minut z powrotem. Zostaje nam piętnaście minut.

Serce zabiło jej szybciej. Shane przyglądał jej się z wielkim natężeniem.

– To co chcesz robić? – spytała, próbując mówić lekkim tonem.

– Chcę pogadać – odparł, czego zupełnie się nie spodziewała. Zupełnie nie tego. – Nie mogę rozmawiać o tym w domu. Nigdy nie wiadomo, kto usłyszy.

– Znaczy, Michael?

Shane wzruszył ramionami.

– Po prostu nigdy nie mamy prywatności.

Nie mylił się, ale nadal czuła się strasznie rozczarowana.

– Jasne – powiedziała, wiedząc, że jej głos brzmi sztywno i z urazą. – Dawaj. Mów.

Odchrząknął.

– Poszukałem trochę informacji na temat tego Bishopa.

Sam pomysł połączenia Shane'a i szukania informacji w jednym zdaniu wydawał się niewłaściwy.

– Gdzie?

– W miejskiej bibliotece. – Wzruszył ramionami. – W dziale zbiorów specjalnych. Znam Janice, bibliotekarkę. Była przyjaciółką mojej matki. Wpuściła mnie na zaplecze, mogłem pooglądać sobie stare zbiory, rzeczy, których nie wykładają w publicznej czytelni.

– Zbiory wampirów.

Pokiwał głową.

W każdym razie udało mi się znaleźć tylko jedno odniesienie do Bishopa, może wcale nie tego samego, który miał na koncie mnóstwo morderstw jakieś pięćset lat temu.

– Wcale to nie brzmi zbyt nieprawdopodobnie.

– Tyle że nie zabijał ludzi – dodał Shane. – Ze sposobu, w jaki to było napisane, wynika, że Bishop pozabijał swoich wrogów wampirów, stając się władcą świata. A potem coś się stało i zniknął.

– Wow. Nic dziwnego, że Amelie i Oliver dostali świra.

– Jeśli przez cały ten czas ukrywał się, przy czym jest znany z tego, że usuwa każdego, kto mu stanie na drodze, człowieka czy wampira, to tak. Sam też bym świrował. W każdym razie pomyślałem, że powinnaś to wiedzieć. To może być ważne.

– Dzięki.

Pokiwał głową, nie spuszczając z niej wzroku.

– Coś jeszcze?

– Tak.

Pochylił się i pocałował ją. Przysunął się bliżej, a ona straciła oddech, jej ciało zaczęło wibrować. Och. Wargi Shane'a były ciepłe i wilgotne, miękkie, ale natarczywe, jęknęła. Jego ręce dokładnie wiedziały, jak ją przytulać. Przylgnęli do siebie.

Było jej tak dobrze, jakby pływała skąpana w świetle słońca. Zanurzyła palce w jego miękkich włosach, a potem pogładziła go po karku i przez jedną szaloną chwilę wyobrażała sobie, jakby to było tutaj, teraz, w wielkim samochodzie Eve. Wydawało jej się, że to trwa bez końca, ta rozmarzona wieczność i ciepło.

Zsunął dłonie wzdłuż jej ramion, obrysował kontur obojczyków,, przesunął dłonie niżej. Usłyszała, że wyrywa jej się z gardła odgłos bardziej przypominający kwilenie niż cokolwiek innego, naga prośba, kiedy jego ciepły dotyk sięgnął górnej krawędzi stanika, a potem przesunął się za jego krawędź i niżej…

Shane przerwał pocałunek, szybko oddychając, opierając policzek o jej policzek. Czując jego oddech przy uchu, znów zadrżała. Tak blisko, Boże, byliśmy tak blisko…

– Lepiej… lepiej już idźmy do środka – powiedział. Zabrzmiało to tak, jakby usilnie ze sobą walczył, żeby mówić normalnym tonem, ale nijak mu się nie udało, a kiedy się odsunął widziała skupienie w jego oczach i jego wilgotne, poczerwieniałe, totalnie dopraszające się pocałunków usta. Zastanowiła się, co on widzi, patrząc na nią, i wstrząśnięta doszła do wniosku, że pewnie to samo.

Głód.

– Tak – wychrypiała. Nie była pewna, czy zdoła iść, czuła się tak, jakby jej ciało się roztopiło, kolana miała miękkie.

Wzięła kilka głębokich wdechów, a potem przestała, kiedy zobaczyła, jakim wzrokiem Shane patrzy na jej podnoszący się i opadający biust. – Powinniśmy… iść po zakupy.

Shane zerknął na zegarek.

– Nie. Powinniśmy złapać mięcho, rzucić kasę kasjerowi i złamać wszystkie ograniczenia prędkości po drodze do domu, jeśli nie chcemy, żeby Michael zaczął wzywać oddziały specjalne.

To ich otrzeźwiło na tyle, że wysiedli z samochodu i poszli do sklepu, ale przez cały czas trzymali się za ręce.

W środku sklep był o wiele za jasny, a jednak wydawał się za zimny. Rzędy regałów pełnych kolorowych produktów. Kilku klientów pchało wózki, a niektórzy, Claire była pewna, musieli być wampirami, ale na pierwszy rzut oka nie mogła ich rozpoznać. Wielu doprowadziło do perfekcji udawanie ludzi. Czy to ta dziewczyna po dwudziestce, ruda, z długą listą zakupów w ręku? A może ta starsza pani z małym pieskiem, którego włożyła do wózka na zakupy? Ale nie ten tata z dwójką małych dzieci i udręczoną miną – tego jednego była pewna.

Claire nie bardzo miała czas się gapić. Shane puścił jej rękę i wskazał jedną z alejek, więc poszła w stronę działu mięsnego. Decyzja w sprawie mięsa na hamburgery dotyczyła głównie wagi opakowania, a Eve nie powiedziała im, ile mają wziąć.

Claire zdecydowała się na dwie paczki i skierowała się do alejki, w której znikł Shane. Alejki z chipsami, wielka niespodzianka.

Muzyka w sklepowych głośnikach zmieniła się na denerwująca i trochę dziwną piosenkę z lat siedemdziesiątych, coś o porach roku w słońcu, i Claire zastanawiała się nad kryjącą się w tych słowach ironią, kiedy doszła do rogu alejki i zobaczyła Shane'a opartego o półki. Przyciskała się do niego jakaś kobieta.

To była wampirzyca, którą Bishop sprowadził do miasta. Miała na sobie obcisłe dżinsy, dopasowaną brązową dżersejową koszulkę i czarną skórzaną kurtkę. Czarne skórzane buty za kostkę, ze sprzączkami. Kobieco, ale z pazurem. Ciemne włosy miała rozpuszczone na ramiona gęstymi, błyszczącymi falami, i skórę – koloru delikatnej porcelany, z ledwie widocznym delikatnym rumieńcem na policzkach.

Nie spuszczała oczu z Shane'a. Ściskał w jednym ręku torbę z chipsami, ale najwyraźniej zupełnie o niej zapomniał.

Wampirzyca pochyliła się i głęboko odetchnęła, wąchając szyję Shane'a. Shane przymknął oczy i się nie ruszał.

– Mmm – powiedziała leniwym, słodkim głosem. – Pachniesz pożądaniem. Czuję, jaki ci nim skóra paruje. Biedactwo, sfrustrowane i takie spragnione. Mogłabym ci pomóc.

Shane nie otwierał oczu.

– Zostaw mnie w spokoju.

Wampirzyca oparła dłoń o półkę obok głowy Shane'a. Regał zachwiał się, ale mimo wszystko nie przewrócił.

– Grzeczniej proszę, Shanie Collinsie. Tak, wiem, kim jesteś. Sprawdzałeś nas, więc i ja też sobie trochę poczytałam. Masz problemy z tatusiem, prawda? Rozumiem. Sama też je mam. Mogłabym ci o tym wszystko opowiedzieć, gdybyś poszedł ze mną. Miło by było wyżalić się silnemu mężczyźnie.

Jej gniew znikł tak samo szybko, jak się pojawił, i znów stała się tym seksownym kociakiem wampirem, jakim była w Domu Gilassów. Przeciągnęła bladymi palcami po obojczyku Shane'a i niżej…

– Powiedziałem, zostaw mnie. – Shane otworzył oczy i spojrzał jej w twarz. – Nie jestem zainteresowany, pijawo.