– Kotku, na imię mam Ysandre. Nie żadna pijawa, suka ani krwiopijca. A jeśli chcesz przeżyć moją wizytę w tym szambiastym mieście, nauczysz się zwracać do mnie po imieniu, Shane. – Jej blade usta wygięły się w uśmiechu. – Czy jeśli chcesz, żeby inni ludzie ją przetrwali. No, zostańmy przyjaciółmi.
Nachyliła się i lekko musnęła wargami usta Shane'a, a Claire zobaczyła, że zadrżał, a potem zastygł w kompletnym bezruchu. Ysandre roześmiała się, sięgnęła obok niego i wzięła z półki paczkę chipsów.
– Mniam – powiedziała. – Słonawe. Powiedz swojej dziewczynie, że podoba mi się smak jej błyszczyku.
Odeszła. Shane i Claire tkwili bez ruchu, każde tam, gdzie stało, póki nie zniknęła im z oczu, a potem Claire podbiegła do niego. Kiedy dotknęła go, drgnął.
– Nie dotykaj mnie – powiedział. Głos miał ochrypły, a jedna żyłka na jego szyi bardzo szybko pulsowała. – Nie chcę…
– Shane… To ja, Claire…
Wtedy złapał ją jak tonący chwyta koło ratunkowe, a ją zaskoczyła gwałtowność, z jaką przyciągnął ją do siebie. Głowę oparł na jej ramieniu.
Poczuła, że przeszedł go dreszcz, pojedynczy, ale to wystarczyło, żeby mogła zrozumieć, jak okropnie się czuł.
– Boże – szepnęła i łagodnie pogłaskała go po włosach. Od spodu były mokre, zlepione od potu. – Co ona ci zrobiła?
Pokręcił głową, wciąż opierając ją na ramieniu Claire. Nie mógł albo nie chciał jej odpowiedzieć. Klatka piersiowa unosiła mu się w oddechu, który przypominał westchnienie, ale był na to zbyt głęboki. Wreszcie Shane'a zaczął się odprężać.
Kiedy się odsunął, chciała spojrzeć na jego minę, ale odwrócił się tak szybko, że jego twarz tylko jej mignęła – ciemne, zranione oczy. Spojrzał na chipsy, które trzymał w ręku, i rzucił je na posadzkę, a potem odszedł.
Claire odłożyła chipsy na półkę i poszła za nim. Minął kasy, nie zatrzymując się przy nich. Odliczyła gotówkę za mięso, podała kasjerowi, złapała plastikową torbę i pognała na rozświetlony lampami parking za swoim chłopakiem.
Już otwierał drzwi samochodu i wsiadał do środka. Dzieliło ją od niego ładnych parę metrów, kiedy włączył silnik i zobaczyła odblask świateł hamowania, kiedy wrzucał bieg.
Przez ułamek sekundy Claire myślała, że on odjedzie i zostawi ją tam, po nocy, ale zaczekał. Otworzyła drzwi pasażera i wsiadła do środka. Shane się nie poruszył.
– Nic ci nie jest? – zapytała.
Nawet na nią nie spojrzał.
Wrzucił bieg i wyjechał z parkingu z piskiem opon.
Rozdział 4
Shane poszedł prosto do swojego pokoju i nie zszedł na obiad przygotowany przez Eve – spaghetti z mięsnym sosem, z bardzo niedużą ilością czosnku ze względu na obecność wampira przy stole. Było pewnie pyszne, ale Claire nic nie mogła w siebie wmusić. Nie mogła przestać myśleć o białej twarzy Shane'a zastygłej w maskę ani o panice i odrazie w jego oczach. Nie rozumiała, co się tam stało, i wiedziała, że on nie chce być o to pytany. Nie teraz.
– No i? – Eve nawijała spaghetti na widelec, zerkając na Claire. – Jak wyszło?
– Och… fantastycznie – powiedziała Claire z taką dawką entuzjazmu, że wiedziała, że nikogo nie nabierze. Westchnęła. – Przepraszam. Po prostu…
Eve wskazała ręką sufit.
– Kierownik departamentu sztuki dramatycznej?
Michael spojrzał na nią i Claire przez moment widziała błysk w niego błękitnych oczach.
– Ma swoje powody – mruknął. – Daj spokój, Eve.
– Wybacz, ale ten chłopak potrafi zadrapanie papierem zmienić w śmiertelną ranę…
– Powiedziałem, daj spokój – rzucił Michael, tym razem ostrzej, a w jego głosie pojawiło się wyraźne polecenie. Eve przestała nawijać spaghetti na widelec. Przestała w ogóle się poruszać, tylko wpatrywała się w niego zmrużonymi oczami.
– Podsumujmy to sobie. – Delikatnie odłożyła widelec na serwetkę. – Najpierw ty zacząłeś wydziwiać i uznałeś, że jesteś zbyt zajęty, żeby jechać po zakupy. Potem Shane zrobił scenę i pomaszerował do swojego pokoju zafundować sobie sesję użalanek na osobności. A teraz ty zaczynasz dyrygować mną, jakbym stanowiła twoją własność. Czy były jakieś ostrzeżenia przed testosteronową burzą?
– Eve.
– Jeszcze nie skończyłam. Może tobie się wydaje, że jak ci urosła para kłów, to zostałeś tutaj szefem, ale lepiej zrewiduj jeszcze swoją play listę. Bo odtwarzasz zupełnie niewłaściwy kawałek.
– Eve… – Michael nachylił się, a Claire wstrzymała oddech. Jego oczy były dziwne i poruszał się o wiele za szybko.
Mignęły jej jego zęby, które były wiele za białe, o wiele za ostre.
Eve odsunęła krzesło od stołu, wzięła swój talerz i wyniosła się do kuchni, ani razu nie oglądając się za siebie. Michael schował twarz w dłoniach.
– Chryste, co się tu stało?
Claire z trudem przełknęła. Nie czuła w ustach nic poza metalicznym posmakiem, zupełnie jakby próbowała zjeść widelec zamiast jedzenia. Zrobiło jej się zimno, czuła wielką potrzebę, żeby zrobić coś… cokolwiek.
Wzięła talerz Michaela i ustawiła go na swoim.
– Posprzątam – powiedziała.
Michael złapał ją za nadgarstek. Nie śmiała na niego spojrzeć. Nie chciała z bliska obserwować tej zmiany w jego oczach, zmiany, którą Eve tak wyraźnie dostrzegła.
– Nie skrzywdziłbym nikogo z was. Wierzysz mi, prawda?
Usłyszała w jego głosie wątpliwość.
– Jasne – powiedziała. – Tylko że… Michael, mnie się wydaje, że ty sam jeszcze nie do końca wiesz, kim się stałeś, co się w tobie zmienia. Eve uważa, że okazywanie ci naszej słabości to kiepski pomysł. Mnie się wydaje, że ma rację.
Michael patrzył na nią tak, jakby nigdy wcześniej jej nie widział. Jakby zmieniła się na jego oczach, z dziecka stając się kimś mu równym.
Z trudem przełknęła ślinę. To było mocne spojrzenie i wcale niezwiązane z jego wampirzą naturą – to był cały Michael. Ten Michael, którego podziwiała i uwielbiała.
– Tak – powiedział bardzo cicho. – Mnie się też wydaje, że ma rację. – Delikatnie dotknął policzka Claire. – Co się stało Shane'owi?
– Czy nie uważasz, tak jak Eve, że on znów się nad sobą użala?
Pomyślała, że Michael jeszcze nigdy nie miał aż tak poważnej miny.
– Nie. I wydaje mi się, że może potrzebować pomocy. Ale chyba ode mnie w tej chwili by jej nie przyjął.
– Nie jestem pewna, czy ode mnie ją przyjmie. – Claire westchnęła.
Michael wyjął jej naczynia z ręki.
– Nie doceniasz siebie.
Pokój Shane'a oświetlał tylko odblask odległych ulicznych latarni. Claire uchyliła drzwi i w smudze jasnego światła padającego z korytarza dostrzegła jego stopę. Leżał na łóżku. Zamknęła drzwi, wzięła długi, spokojny oddech i podeszła, żeby usiąść obok niego.
Nie poruszył się. Kiedy wzrok jej się przyzwyczaił do mroku, zobaczyła, że oczy ma otwarte. Wpatrywał się w sufit.
– Chcesz o tym pogadać? – spytała. Żadnej odpowiedzi. Zamrugał, to wszystko. – Dobrała się do ciebie, prawda? W jakiś sposób się do ciebie dobrała.
Przez parę długich sekund wydawało jej się, że będzie tam tylko tak leżał i ją ignorował, ale wtedy powiedział:
– Dobierają ci się do głowy, te naprawdę silne z nich. Mogą cię zmusić, żebyś… Czuła różne rzeczy. Żebyś zapragnęła czegoś, czego wcale nie chcesz. Robiła rzeczy, których nigdy byś nie zrobiła. Większość nie zawraca sobie tym głowy, ale te, którym się chce… One są najgorsze.
Claire w mroku wyciągnęła rękę i napotkała jego dłoń, w pierwszej chwili chłodną, ale potem coraz cieplejszą.