Выбрать главу

– Ja jej nie chcę, Claire – powiedział. – Ale zmusiła mnie, żebym chciał. Rozumiesz?

– To nie ma znaczenia.

– Ma. Bo teraz, kiedy już raz to zrobiła, łatwo jej będzie zrobić to znowu. – Zacisnął palce na dłoni Claire na tyle mocno, że się skrzywiła. – Nie próbuj jej powstrzymywać. Ani mnie, kiedy przyjdzie co do czego. Muszę sam sobie z tym poradzić.

– Jak poradzić?

– Jak tylko się da – powiedział Shane. – Trzęsiesz się.

Naprawdę? Zupełnie nie zdawała sobie z tego sprawy, ale pokój wydawał się zimny. Zimny i przesiąknięty rozpaczą. Shane był tu jedynym jaśniejszym elementem.

Wyciągnęła się na łóżku twarzą do niego. Za blisko, pomyślała, jak na wymagania taty, gdyby miał ich zobaczyć, chociaż tylko trzymali się za ręce.

Shane sięgnął na drugą stronę łóżka, znalazł koc i przykrył nim ich oboje. Koc pachniał… no cóż, pachniał Shane'em, jego skórą i jego włosami, i Claire poczuła nagły przypływ ciepła, kiedy wdychała ten zapach. Przysunęła się do niego nieco bliżej pod tym okryciem, częściowo dlatego, że chciała się rozgrzać, a częściowo – częściowo dlatego, że potrzebowała jego dotyku.

On też się do niej przysunął i przytulili się do siebie. Chociaż byli tak blisko, nie pocałowali się – Claire nie była przyzwyczajona do tego rodzaju intymności, że są tak blisko siebie… i to wszystko. Shane wysunął dłoń z jej uścisku i odgarnął parę kosmyków włosów spadających jej na oczy. Palcem obrysował jej usta.

– Jesteś piękna. Kiedy po raz pierwszy cię zobaczyłem, pomyślałem sobie… Pomyślałem, że jesteś za młoda, żeby sama sobie dawać radę w tym mieście.

– A teraz już nie?

– Radzisz sobie lepiej niż większość z nas. Ale gdybym mógł cię przekonać, żebyś stąd wyjechała, to bym to zrobił. – W półmroku uśmiech Shane'a był nieco smutny. – Chcę, żebyś żyła, Claire. Ty musisz żyć.

Palcami dotknęła jego grzywki.

– O siebie się nie martwię.

– Nigdy się nie martwisz o siebie. Właśnie o to mi chodzi.

Bo ja się martwię o ciebie. Nie tylko ze względu na wampiry, ze względu na Jasona. On gdzieś tam się czai. A poza tym… – Shane urwał na moment, jakby nie mógł wykrztusić tego, co chciał powiedzieć. – Poza tym jestem jeszcze ja. Twoi rodzice mogą mieć rację, może nie jestem najlepszy…

Przesunęła lekko palce, żeby zakryć mu usta, te jego miękkie wargi.

– Shane, ja nigdy nie przestanę ci ufać. Nie zmusisz mnie do tego.

W mroku zabrzmiał jego niepewny śmiech.

– Dokładnie o tym mówię.

– Dlatego właśnie tu zostanę – powiedziała Claire. – Z tobą. Dzisiaj w nocy.

Shane wziął głęboki oddech.

– Ubrania zostają.

– W większości – zgodziła się.

– Wiesz, twoi rodzice naprawdę mają rację co do mnie.

Claire westchnęła.

– Nie, nieprawda. Moim zdaniem nikt cię nie zna. Ani twój tata, ani nawet Michael. Shane, jesteś wielką mroczną zagadką.

Pocałował ja po raz pierwszy.

– Jestem jak otwarta książka.

Uśmiechnęła się.

– Lubię książki.

– Hej, mamy ze sobą coś wspólnego.

– Zdejmuję buty.

– Dobra, buty ściągamy.

– I spodnie.

– Nie przeginaj, Claire.

Claire ocknęła się półprzytomna i zupełnie spokojna i dopiero po długiej sekundzie dotarło do niej, że to cudowne ciepło od strony pleców promieniuje z innego ciała.

Z Shane'a.

Wstrzymała oddech. Czy on spał? Tak, chyba tak, czuła, jak powoli, spokojnie oddychał. Była w tym rozkoszna, zakazana radość, chwila, którą – wiedziała – będzie wspominać, kiedy już minie. Claire zamknęła oczy i próbowała wszystko zapamiętać – w jaki sposób naga klatka piersiowa Shane'a przylega do jej pleców, ciepła i gładka w miejscu, gdzie stykała się ich skóra. Udało jej się wynegocjować zdjęcie T – shirtów, bo pod swoim miała obcisłą bluzeczkę na ramiączkach, a Shane zmiękł na tyle, że się zgodził. Ale uparł się, że zostaną w spodniach.

Nie wspominała o tym, że pozbyła się stanika, chociaż wiedziała, że to z miejsca zauważył.

To niebezpieczne, mówił rozum. Doprowadzisz do tego, że to zajdzie za daleko. Nie jesteś jeszcze gotowa. Dlaczego nie? Dlaczego miała nie być gotowa? Bo nie skończyła jeszcze siedemnastu lat? A co niby tak magicznego kryje się w tej liczbie? Kto inny, poza nią samą, ma decydować, kiedy poczuje się gotowa?

Shane'owi wyrwał się przez sen jakiś odgłos – głębokie, pełne satysfakcji westchnienie, od którego całe jego ciało zawibrowało. Założę się, że gdybym się obróciła i go pocałowała, udałoby mi się go przekonać…

Dłoń Shane'a spoczywała w zagłębieniu tuż nad jej biodrem, ciepłym bezwładnym ciężarem, i to stąd wiedziała, kiedy się obudził.

Starała się nie ruszać, oddychać powoli i spokojnie. Shane powoli, delikatnie przesunął dłoń w górę, ledwie dostrzegalnym ruchem, a potem odsunął się od niej i usiadł, zwrócony w stronę okna. Claire odwróciła się w jego stronę, trzymając koc naciągnięty aż po szyję.

– Dzień dobry – powiedziała. Głos miała senny i leniwy, i dostrzegła fragment jego twarzy, kiedy lekko obrócił się w jej stronę. Słońce ciepło oświetlało jego skórę, zupełnie jakby został oproszony złotem.

– Dzień dobry – odparł i pokręcił głową. – Ludzie. To nie było mądre.

Zupełnie inaczej sama o tym myślała. Shane wstał, a ona aż wstrzymała oddech na widok dżinsów nisko opuszczonych na biodrach, i tego, jak jego kości i mięśnie układały się w różne krzywizny, która aż prosiły, żeby ich dotknąć…

– Łazienka. – Wypadł z pokoju tak szybko, jakby był wampirem. Claire usiadła i czekała, ale kiedy nie wracał, zaczęła powoli znów się ubierać. Stanik zapięty jak należy. Bluzeczka na ramiączkach schludna i skromna, jeśli nawet pomięta. Dżinsy i tak miała na sobie. Jej włosy wyglądały tak, jakby usiłowała czesać się blenderem. Wciąż z nimi walczyła, kiedy usłyszała znajomy tupot ciężkich butów Eve na korytarzu za drzwiami, kierujących się na sam koniec korytarza.

Do pokoju Claire.

O cholera.

Eve załomotała do drzwi.

– Claire?

Claire cicho wyślizgnęła się z pokoju Shane'a i dopiero kiedy zrobiła parę kroków w stronę neutralnego terytorium, odezwała się:

– O co chodzi?

Eve, która otworzyła drzwi pokoju Claire i zaglądała do środka, okręciła się na pięcie tak szybko, że omal się nie przewróciła. Dzisiaj była ultragotycka – ciemnofioletowa sukienka we wzór ludzkich czaszek, biało – czarne rajstopy w paski, naszyjnik obroża z czaszką. Włosy miała zaczesane w przeraźliwie postrzępiony kucyk, a makijaż utrzymany w zwyczajowej bieli papieru ryżowego i smolistej czerni, z dodatkiem ciemnowiśniowej szminki.

– A skąd się tu wzięłaś? – spytała. Claire wskazała na schody. – Właśnie stamtąd przyszłam.

– Łazienka – wyjaśniła Claire. Eve zmarszczyła brwi, ale nie przypierała jej do muru.

– Chodzi o Michaela – powiedziała. – Znikł.

– Pojechał do pracy?

– Nie, znikł. Znaczy, wyniósł się gdzieś po nocy, nie powiedział mi, dokąd idzie, i nie wrócił. Sprawdzałam – nie ma go w tym sklepie muzycznym. Martwię się, zwłaszcza że… – Do Eve jakby nagle coś dotarło i szeroko otworzyła oczy. – O mój Boże, ty masz na sobie to samo co wczoraj? Nie zeszłaś chyba na złą drogę, prawda? Bo jeśli tak, to ja totalnie nie będę mogła spojrzeć w twarz twoim rodzicom.

– Nie, nie, to nie tak… – Claire poczuła, że rumieniec zalewa jej szyję i zaczyna się wspinać ku policzkom. – Ja po prostu… Rozmawialiśmy i zasnęliśmy. Przysięgam, my nie, hm…

– Lepiej, żebyście nie hm, bo jeśli tak, to… – Eve usiłowała zdusić uśmiech. – To byłoby fatalnie.