– Dom Glassów – powiedział. Claire zobaczyła, że zastygł w bezruchu. – Wal się na ryj.
I cisnął słuchawką.
Claire i Eve spojrzały na niego z otwartymi ustami.
– Co u diabła…? – wypaliła Eve i rzuciła się do telefonu. Wyłączyła i włączyła aparat ponownie.
– Gwiazdka sześćdziesiąt dziewięć – podpowiedziała jej Claire kod oddzwaniania pod numer, z którego się łączono. – Shane…Kto to był?
Nie odpowiedział. Zaplótł ramiona na piersi. Eve gorączkowo wybierała kod.
– Dzwoni – powiedziała. A potem jak Shane zamarła w bezruchu.
Osunęła się na krzesło.
– Nie trzeba było – powiedział Shane.
Eve przymknęła oczy i się zgarbiła.
– Tak, to ja – powiedziała. – O co chodzi, Jason?
Claire zerknęła na Shane'a i musiała przy tym zrobić minę winowajcy, bo przyjrzał jej się podejrzliwie.
– Widziałaś się z nim? – zapytał.
Skłamać czy powiedzieć prawdę?
– Tak – przyznała, chociaż to zdecydowanie nie było polityczne. – Widziałam go wczoraj rano po drodze na zajęcia. Powiedział, że chce pogadać z Eve.
Och, to spojrzenie. Stal by stopniała.
– I zapomniałaś, że ucięłaś sobie pogawędkę z seryjnym zabójcą? Super, Claire. Bardzo inteligentnie.
– Nie zapomniałam… Nieważne. – Nie zdołałaby wytłumaczyć tego, co wyczuła w Jasonie, na pewno nie Shane'owi, którego najżywsze wspomnienie tego małego świra wiązało się z ciosem zadanym mu przez Jasona nożem w brzuch. – Przepraszam. Powinnam była ci powiedzieć.
Eve uciszyła ich gestem i pochyliła się nad telefonem, uważnie słuchając.
– Powiedział co?! Żartujesz chyba. Nie możesz mówić poważnie.
Najwyraźniej jednak mówił poważnie. Eve jeszcze parę chwil słuchała, a potem powiedziała:
– No dobra. Nie, nie wiem. Może. Cześć.
Odłożyła słuchawkę na widełki i wpatrzyła się w nią. Minę miała zmrożoną.
– Eve? – spytała Claire. – Co się stało?
– Mój tata. On jest… jest chory. Jest w szpitalu. Oni… Oni myślą, że z tego nie wyjdzie. To wątroba.
– Och – szepnęła Claire i nachyliła się przez stół, żeby wziąć Eve za prawą rękę. – Bardzo mi przykro.
Palce Eve były chłodne.
– No cóż… Sam się o to prosił, wiesz? Tata dużo pił, a poza tym… Nie mieliśmy z Jasonem zbyt fajnego dzieciństwa. – Spojrzała w oczy Shane'owi. – Sam wiesz.
Pokiwał głową. Wziął j ą za lewą rękę i wbił wzrok w stół.
– Nasi ojcowie czasem bywali kumplami od kieliszka – wyjaśnił. – Ale ojciec Eve był gorszy. O wiele gorszy.
Claire, która poznała ojca Shane'a, jakoś nie mogła sobie tego wyobrazić.
– Jak długo…?
– Jason powiedział, że może ze dwa dni. Niedługo. – Oczy Eve wypełniły się łzami, które nie chciały popłynąć. – Skubaniec. I w ogóle, czego on ode mnie oczekuje? Że tam pobiegnę, żeby siedzieć i patrzeć, jak umiera?
Shane nie odpowiedział. Nie podnosił głowy. Po prostu tam… siedział. Claire nie miała pojęcia, co robić, jak się zachować, więc wzięła przykład z niego. Eve nagle mocno ścisnęła jej rękę.
– On mnie wyrzucił z domu. Powiedział mi, że jeśli nie pozwolę się ugryźć Brandonowi, to nie jestem już jego córką. No cóż, a teraz zdycha. Nic mnie to nie obchodzi.
Owszem, obchodzi cię, Claire chciała to powiedzieć, ale nie mogła. Eve próbowała przekonać samą siebie, to wszystko. Po mniej więcej trzydziestu sekundach pokręciła głową, a łzy zaczęły płynąć po jej bladej twarzy dwoma brudnymi strużkami.
– Zawiozę cię – powiedział Shane cicho. – Nie będziesz musiała tam zostawać, jeśli nie zechcesz.
Eve pokręciła głową. Wydawało się, że nie może złapać tchu.
– Szkoda, że Michael…
Claire przypomniała sobie, że przecież nadal czekają na telefon od Sama.
– Ja zostanę – oznajmiła. – Zadzwonię, kiedy Sam się odezwie. Powiem Michaelowi, żeby tam pojechał, dobrze?
– Dobrze – zgodziła się Eve słabo. – Ja… Chyba muszę wziąć torebkę.
Otarła oczy i wyszła do pokoju obok. Shane spojrzał na Claire, a ona zastanawiała się, co to wszystko znaczy dla niego; czy budzi wspomnienia o ojcu, o zmarłej matce i siostrze, o rodzinie, której właściwie już nie miał.
Jesteś wielką mroczną zagadką, powiedziała mu wcześniej i teraz te słowa wydawały się jeszcze prawdziwsze.
– Uważaj na nią – poprosiła Claire. – Zadzwoń do mnie, jeśli będziesz czegoś potrzebował.
Pocałował ją w usta, a po paru minutach usłyszała łomot frontowych drzwi. Zamki się zatrzasnęły. Claire usiadła przy telefonie i czekała.
Rzadko czuła się tak samotna jak w tej chwili.
Po dziesięciu minutach telefon zadzwonił.
– Wraca do domu – powiedział Sam i odłożył słuchawkę.
Żadnego wyjaśnienia.
Claire zazgrzytała zębami i czekała dalej.
Mniej więcej po kolejnych dwudziestu minutach samochód Michaela zatrzymał się na podjeździe. Niewielką odległość dzielącą go od garażu do tylnych drzwi pokonał kilkoma szybkimi susami, głowę zasłaniając wielkim czarnym parasolem, który zostawił przy drzwiach. Mimo to, kiedy wszedł do kuchni, Claire poczuła bijący od niego lekki zaduch spalenizny. Michael drżał.
Spojrzenie miał puste i znużone.
– Michael? Wszystko w porządku?
– Nic mi nie jest. Muszę odpocząć, to wszystko.
– Ja… Gdzie byłeś? Co się stało?
– Byłem u Amelie. – Potarł twarz dłońmi. – Posłuchaj, mnóstwo się dzieje. Powinienem był wam zostawić jakąś kartkę, przepraszam. Następnym razem postaram się dać wam znać.
– Eve jest w szpitalu – wypaliła Claire. – Jej tata umiera.
Michael się wyprostował.
– Co takiego?
– Coś w związku z wątrobą, pewnie przez to jego picie.
W każdym razie powiedzieli, że umiera. Pojechała tam do niego z Shane'em. – Claire przyglądała mu się przez kilka chwil. – Powiedziałam jej, że zadzwonię, jak wrócisz do domu. Jeśli nie chcesz tam jechać…
– Nie. Nie, pojadę. Ona potrzebuje… – Wzruszył ramionami. – Potrzebuje ludzi, którzy ją kochają. Trudno jej będzie stawić czoło rodzicom.
– Tak – zgodziła się Claire. – Była bardzo przybita. – No oczywiście, że była przybita. Co za idiotyczna uwaga. – Chyba ucieszyłaby się, gdybyś tam pojechał.
– Pojadę. – Michael uniósł brwi. – A ty? Chcesz zostać tutaj?
Claire spojrzała na zegar na ścianie.
– Mógłbyś mnie gdzieś podrzucić?
– Dokąd?
– Muszę zobaczyć się z Myrninem. Przepraszam, ale obiecałam.
Nie żeby odwiedziny u jej szalonego nauczyciela wampira miały się okazać przyjemniejsze niż wizyta w szpitalu.
Rozdział 5
Ktoś odnowił celę Myrnina, i nie zrobiła tego Claire, chociaż przyszło jej to do głowy.
Kiedy więc zeszła przejściem z laboratorium do podziemi, gdzie umieszczono najciężej chore wampiry z Morganville, zdziwiła się, gdy zobaczyła, że Myrnin ma w celi elektryczne światło, a także telewizor i zestaw hi – fi, z którego leciała właśnie muzyka klasyczna.
W celi Myrnina, z początku urządzonej ascetycznie jak cela mnicha, teraz na podłodze leżał gruby, drogi na pierwszy rzut oka, turecki dywan. Wąską pryczę zastąpiło szerokie wygodne łóżko. W kątach celi stały wysokie do pasa stosy książek.
Myrnin leżał na łóżku z rękoma splecionymi na brzuchu. Wyglądał młodo – prawie tak młodo jak Michael. Było w nim też coś w nieokreślony sposób starego – długie, kręcone czarne włosy i styl zupełnie nie z tej epoki. Miał na sobie niebieski jedwabny szlafrok z deseniem w smoki.