Выбрать главу

– Pamiętam – wykrztusił Shane. I nic więcej. Richard uniósł brwi, pochwycił podobne spojrzenie Rosę, pociągnął Shane'a za łokieć i odprowadził do wolnego krzesła. Wszystkie zresztą były wolne, zauważyła Claire. Widziała dwójkę ludzi wychodzących z budynku, ale nikt nie wchodził do środka. Jedno trzeba było oddać Centrum Krwiodawstwa – było lepiej zaopatrzone w czasopisma niż większość placówek medycznych. Claire wzięła najnowszy numer „Seventeen” i zaczęła czytać. Shane siedział sztywno, w milczeniu i wpatrywał się w drzwi. Richard Morrell gawędził z siedzącą za biurkiem Rosę, swobodny i rozluźniony. Claire zastanawiała się, czy przychodził tutaj, żeby oddawać krew, czy może korzystał z Krwiobusu. Podejrzewała, że cokolwiek wolał, wampiry nie byłyby na tyle szalone, żeby zrobić mu krzywdę – synowi burmistrza, funkcjonariuszowi policji. Nie, Richard Morrell był prawdopodobnie bezpieczniejszy niż inni mieszkańcy Morganville. Czy mieli Ochronę, czy nie.

Nic dziwnego, że jest taki wyluzowany.

Drzwi na końcu korytarza otworzyły się i wyszła z nich pielęgniarka. Ubrana była w jasny strój ochronny, w komplecie z czapeczką, która zakrywała jej włosy, i jak Rosę miło się uśmiechała.

– Shane Collins?

Shane wziął głęboki oddech i z trudem wstał z krzesła. Richard rozpiął mu kajdanki.

– Zachowuj się przyzwoicie, Shane – powiedział. – Wierz mi, tutaj nie chcesz wszczynać burd.

Shane skinął głową. Spojrzał na Claire, a potem skupił wzrok na czekającej pielęgniarce. Podszedł do niej powoli, z wystudiowanym spokojem.

– Mogę iść z nim? – spytała Claire, a Richard spojrzał na nią ze zdziwieniem.

– Claire, nikt go tam nie skrzywdzi. To zupełnie jak oddawanie krwi w każdym innym punkcie. Wtykają ci w ramię igłę i dają ci piłeczkę, którą musisz ściskać. A na koniec sok pomarańczowy i ciasteczka.

– Więc mogę oddać krew?

Wzrokiem poszukała pomocy u Rosę.

– Ile masz lat, dziecko?

– Nie jestem dzieckiem. Mam prawie siedemnaście.

– Nie ma żadnego prawnego przepisu, który nakazywałby oddawanie krwi przed ukończeniem osiemnastego roku życia – powiedziała Rosę.

– A jest jakiś, który tego zabrania?

Zamrugała, zaczęła coś mówić i przerwała. Odsunęła szufladę i wyjęła niewielką książeczkę zatytułowaną Krwiodawstwo w Morganville: Zasady i praktyka. Przerzuciła kilka stron, wzruszyła ramionami i popatrzyła na Richarda.

– Chyba nie ma takiego przepisu – powiedziała. – Tylko po prostu jeszcze nie miałam w naszym Centrum nikogo, kto oddawałby krew na ochotnika. Och, od czasu do czasu krwiobus odwiedza uniwersytet, ale…

– Super – przerwała Claire. – W takim razie chciałabym oddać pół litra.

Rosę natychmiast stała się uosobieniem służbistości.

– Formularze – powiedziała i położyła na biurku podkładkę do pisania i długopis.

Niedomówieniem byłoby twierdzić, że Shane na jej widok się zdziwił.

Powiedzieć, że się ucieszył, byłoby kłamstwem. Kiedy zajęła sąsiednią leżankę, Shane syknął:

– Co ty sobie, do cholery wyobrażasz? Zwariowałaś?

– Oddaję krew. Nie muszę, ale nie mam nic przeciwko. – Przynajmniej tak jej się wydawało. Nie robiła tego wcześniej.

Jednak widok czerwonej rurki wystającej z ramienia Shane'a i prowadzącej do torebki zbiornika trochę ją przeraził. – To nie boli, prawda?

– Wbijają ci grubą igłę w rękę… Oczywiście, że to boli. – Był blady i stwierdziła, że to chyba nie tylko dlatego, że oddaje już drugie pół litra krwi. – Możesz jeszcze odmówić. Po prostu wstań i powiedz im, że zmieniłaś zdanie.

– On ma rację – powiedziała pielęgniarka. – Jeśli nie masz ochoty tego robić, nie musisz. Widziałam twoje papiery. Jesteś trochę za młoda. – Jej jasnobrązowe oczy skupiły się na Shanie, a potem znów na niej. – Robisz to dla moralnego wsparcia?

– W pewnym sensie – przyznała Claire. Palce miała lodowate i aż zadrżała, kiedy pielęgniarka wzięła ją za rękę. – Jeszcze nigdy tego nie robiłam.

– To masz szczęście. Bo ja tak. Teraz ukłuję cię w palec i zrobię szybki test, a potem zaczniemy. Dobrze?

Claire pokiwała głową. Leżenie na tej kozetce dość skutecznie pozbawiło ją ochoty do poruszania się. Ukłucie w palec odczuła jako ostry, jasny błysk, moment i po wszystkim. Kiedy Claire uniosła głowę znad poduszki, zobaczyła, że pielęgniarka maleńką szklaną pipetką zbiera krew z czubka jej palca. Trwało to kilka sekund, a potem przykleiła jej plaster. Pokiwała głową i uśmiechnęła się do Claire.

– Zero Rh minus – powiedziała. – Świetnie.

Claire słabym gestem pokazała jej uniesiony kciuk. Pielęgniarka ujęła jej ramię i ponad łokciem zamocowała opaskę uciskową.

– Porozmawiaj ze swoim chłopakiem – doradziła. – I nie patrz.

Claire odwróciła głowę. Shane wpatrywał się w nią ciemnymi, palącymi oczyma. Uśmiechnął się, tylko leciutko, a ona odwzajemniła uśmiech.

– I jak – zagaiła. – Często tu przychodzisz?

Roześmiał się cicho. Poczuła, że coś gorącego wbija jej się w ramię, wstrząs zamienił się w lekki dyskomfort, a potem igłę przylepiono plastrem. Wciśnięto jej do ręki piłeczkę, a mocny ucisk opaski zelżał.

– Ściskaj – powiedziała pielęgniarka. – Już można.

Zdziwiona, Claire zerknęła w dół. W ramieniu miała to coś. Było połączone z rurką, przez którą przepływało coś czerwonego…

Położyła głowę na poduszce. W głowie jej szumiało. Pomyślała, że ktoś ją chyba woła, ale przez chwil to się wcale nie wydawało ważne. Próbowała oddychać powoli i miarowo. Po czasie, który wydawał się trwać parę godzin, świat odzyskał normalne kontury i jasne barwy. Na suficie nad głową widziała plakat kociaka siedzącego w filiżance, przeuroczego. Skupiła się na tym widoku i usiłowała nie myśleć o krwi, która z niej wyciekała. A więc tak to wygląda, pomyślała. Tak musiał się czuć Michael, kiedy Oliver pozbawiał go krwi. To tak się czują ludzie, kiedy wampiry ich zabijają.

To był tylko taki mały kawałek śmierci, zbyt mały, żeby coś znaczyć.

Pielęgniarka okryła j ą ciepłym kocem i powiedziała:

– Wszystko w porządku. Nie ty pierwsza mdlejesz. Właśnie dlatego te siedzenia można opuszczać, kotku. Claire nie zemdlała, ale nie czuła się najlepiej.

– Skończone – oświadczyła pielęgniarka, gdy pobrała krew Shane'owi. Claire próbowała odwrócić głowę w tamtą stronę, ale nie chciała obserwować, jak pielęgniarka wyjmuje igłę z żyły. Jest wrażliwa. Nie lubi widoku igieł, czego nigdy wcześniej sobie nie uświadamiała. Zabawne.

Ciepła dłoń przykryła jej, a kiedy otworzyła oczy, zobaczyła, że Shane stoi obok niej, blady, o pustym spojrzeniu.

– Shane – powiedziała pielęgniarka. – Napij się soku.

– Kiedy ona skończy – odparł.

Pielęgniarka musiała zrozumieć, że nie uda jej się go przekonać, bo ruchem nogi pchnęła swój stołek na kółkach w jego stronę.

– To przynajmniej usiądź. Naprawdę nie mam ochoty zbierać cię z podłogi.

Prawdopodobnie trwało to krócej, niż się wydawało, ale Claire była szczęśliwa, kiedy pielęgniarka wróciła, żeby wyjąć igłę i przykleić plaster. Nie spojrzała na torebkę z krwią. Pielęgniarka powiedziała coś miłego, a Claire próbowała odpowiedzieć jej tym samym, ale nie była do końca pewna, co powiedziała. Shane zaprowadził ją do pokoju obok, gdzie urządzono kącik wypoczynkowy z plazmowym telewizorem nastawionym na kanał informacyjny. Na stoliku stał sok, napoje chłodzące i tace z krakersami, ciasteczkami i owocami. Claire wzięła pomarańczę i butelkę wody. Shane zdecydował się na dopalanie cukrem – wybrał colę i ciastka.

Claire potarła palcami fioletową opaskę elastyczną na zgięciu łokcia.