– To zawsze tak wygląda?
– Jak? – Shane mówił z pełnymi ustami. – Przerażająco?
Chyba tak. Próbują to jakoś uprzyjemniać, aleja nigdy nie mogę zapomnieć w czyich ustach skończy ta krew.
Dopadły ją mdłości i przestała obierać pomarańczę. Nagle ten mocny, mdlący zapach zaczął jej przeszkadzać. Zamiast tego napiła się trochę wody, chłodnej, ale ciążącej jej w żołądku jak rtęć.
– Ale wykorzystują ją też w szpitalu – powiedziała. – Dla ofiar wypadków i tak dalej.
– Jasne. Utylizują resztki. – Shane wsadził sobie w usta kolejne ciastko. – Nie cierpię tego szajsu. Przysięgałem, że nigdy tego nie zrobię, a i tak tu trafiłem. Powiedz mi jeszcze raz, dlaczego ja nie wyjeżdżam z tego miasta?
– Bo będą cię ścigać, jeśli wyjedziesz?
– Dobry powód. – Otrzepał okruszki z palców. Claire dokończyła obieranie pomarańczy, oderwała cząstkę i włożyła ją do ust. Nie była głodna, ale świetnie wiedziała, że nadal czuje się trochę słabo. Zjadła jeszcze trzy cząstki, a potem resztę wręczyła Shane'owi.
– Czekaj – powiedziała. Już miał ugryźć owoc, ale zastygł bez ruchu. – Ty nigdy wcześniej tego nie robiłeś, prawda? Wyjechałeś, zanim skończyłeś osiemnaście lat, więc nie musiałeś. A od powrotu wymigiwałeś się od tego. Zgadza się?
– Jak najbardziej. – Dokończył pomarańczę i wypił resztę coli.
– Więc nigdy nie byłeś w środku w krwiobusie.
– Tego nie powiedziałem. – Shane znów spochmurniał. – Raz poszedłem z matką… Nie musiałem oddawać krwi, ale ona chciała, żebym się przyzwyczaił do tej myśli. Miałem szesnaście lat. Wciągnęli do środka jednego faceta. Wariował, zupełnie nie panował nad sobą. Nas wyprosili z furgonetki, ale on tam został. Patrzyłem na to. Odjechali z nim. Nikt go już nigdy nie zobaczył.
Claire napiła się jeszcze trochę wody. Była osłabiona, ale chciała się już stąd jak najszybciej wydostać. Ten wygodny pokój odczuwała jak pułapkę – pozbawione okna i powietrza pudło. Butelkę z resztką wody i skórki pomarańczy wyrzuciła do kosza. Shane trafił butelką po coli do kosza ruchem za trzy punkty i wziął ją za rękę.
– Eve ma zamiar zostać w szpitalu? – spytała.
– Nie całą noc. Nie jest tam fajnie. Jej ojciec wytrzeźwiał i usiłuje się teraz ze wszystkimi godzić. – Shane się skrzywił.
Najwyraźniej nie bardzo doceniał ten gest. – Jej mama siedzi tam i ciągle płacze. Zawsze była praktycznie taką paczką chusteczek higienicznych.
– Nie przepadasz za nimi.
– Też byś nie przepadała.
– Jason się pojawił?
Shane pokręcił głową.
– Jeśli przychodzi tam z poczucia obowiązku, to zakrada się w środku nocy. Co pewnie całkiem mu odpowiada. W każdym razie Michael powiedział, że odwiezie Eve do domu. Możliwe, że już tam są.
– Mam nadzieję. A Michael powiedział, gdzie był wcześniej?
– Kiedy znikł? Mówił coś o tym cholernym balu.
Powinnam zapytać go o to zaproszenie. Prawie to zrobiła – już otwierała usta – ale wtedy przypomniała sobie, jaką minę miał Shane wczoraj wieczorem, jak głęboko wstrząsnęło nim spotkanie z Ysandre.
Nie chciała znów oglądać tej miny.
Może powinna odpuścić. Porozmawia z nią o tym, kiedy sam będzie miał ochotę.
Przed nimi były dwie pary drzwi – na jednych widniał napis „Wyjście”, na drugich nie było nic. Shane minął te nieoznaczone drzwi, zawahał się i zawrócił.
– Co? – spytała Claire.
Shane ujął klamkę i otworzył drzwi.
– Zwykłe przeczucie – powiedział. – Ciii.
Po drugiej stronie znajdowała się kolejna poczekalnia i kilka osób stało w kolejce. Ta część Centrum Krwiodawstwa była słabiej oświetlona. Trzy osoby stały przy długim, białym kontuarze, zupełnie jak w aptece, a za nim stała wysoka kobieta w białym laboratoryjnym fartuchu. Było w niej mniej więcej tyle samo ciepła co w butelce z płynnym azotem.
– O cholera – sapnął Shane. Mniej więcej w tej samej chwili do Claire dotarło, że ten jasnowłosy facet z przodu kolejki to Michael. Nie było go w domu… Był tutaj.
Skończył podpisywać jakieś papiery i przekazał je kobiecie, a ona podała mu plastikową butelkę, mniej więcej tych samych rozmiarów co butelka z wodą wypitą przez Claire.
Ale w tej butelce nie było wody. Sok pomidorowy, wmawiała sobie Claire w pierwszej chwili, ale to zupełnie jak sok nie wyglądało. Za ciemne było i za gęste. Michael przechylił butelkę w jedną stronę, potem w drugą, a jego twarz… Malowała się na niej fascynacja.
Nie, to był głód.
Claire chciała odwrócić wzrok, ale nie mogła. Michael odkręcił nakrętkę, wychodząc z kolejki, uniósł butelkę z krwią do ust i zaczął pić. Nie, żłopać. Do Claire mgliście dotarło, że Shane ściska ją za rękę tak, że aż bolało, ale żadne z nich się nie poruszyło. Michael miał zamknięte oczy. Przechylił butelkę i pił tak długo, aż ją opróżnił, a na plastiku została tylko cienka warstewka krwi.
Oblizał wargi, westchnął, otworzył oczy i popatrzył prosto na nich dwoje.
Oczy miał w odcieniu ostrej czerwieni. Zamrugał i ta czerwień zniknęła, zastąpiona dziwnym błyskiem. Kolejne mrugnięcie, a i ten błysk ustąpił i Michael znów stał się sobą.
Minę zrobił tak samo przerażoną, jak przerażona była Claire. Pełną zawodu i wstydu.
Shane zatrzasnął drzwi i pociągnął Claire w stronę wyjścia. Kiedy do niego dotarli, Michael wypadł pędem prosto na nich.
– Hej – rzucił. Skóra zabarwiła mu się lekkim różowawym rumieńcem, który Claire widywała u niego już wcześniej. – Co wy tu robicie?
– A jak sądzisz? Przywieźli mnie tu w kajdankach, stary. Uważasz, że byłbym tu, gdybym miał jakiś wybór?
Michael stanął jak wryty i zerknął na opaski na ich ramionach. W jego oczach zabłysło zrozumienie, a potem… smutek.
– Prze… przepraszam.
– Za co? Przecież już i tak wiemy, że uwielbiasz ten napój. – Claire słyszała jednak w głosie Shane'a rozczarowanie. Odrazę. – Tylko nie spodziewałem się, że zobaczę, jak opijasz się nim jak alkoholik w porze tańszych drinków, to wszystko.
– Nie chciałem, żebyście to zobaczyli – powiedział Michael cicho. – Piję ją tutaj. W domu trzymam tylko trochę na sytuacje awaryjne. Nigdy nie chciałem, żebyście zobaczyli…
– Ale zobaczyliśmy – stwierdził Shane. – I co z tego? Jesteś wampirem i pijesz krew. Michael, to raczej żadna nowina. Zresztą, nie ma o co robić sprawy, prawda?
– Tak – zgodził się Michael. – Nie ma sprawy. – Spojrzał na Claire, która nie mogła pogodzić ze sobą tych dwóch obrazów: Michaela z przerażającymi, czerwonymi oczami i tego, który stał przed nią, a w oczach miał smutną nadzieję. – Nic ci nie jest, Claire?
Pokręciła głową. Nie była w stanie odezwać się choćby jednym słowem.
– Zabieram ją do domu – powiedział Shane. – Chyba że to była tylko zakąska, a teraz rozglądasz się za głównym daniem.
Michael zrobił zniesmaczoną minę.
– Jasne że nie, Shane…
– No to w porządku. – Shane porzucił zaczepny ton. W jego głosie zabrzmiała rezygnacja. – Mnie nie przeszkadza.
– I nie umiesz się z tym uporać, prawda?
Przez chwilę obaj mierzyli się wzrokiem, a potem Shane znów pociągnął Claire za rękaw.
– Idziemy – powiedział. – Do zobaczenia w domu.
Michael skinął głową.
– Na razie.
Do Claire dotarło, że nadal trzymał w ręku butelkę. Na jej dnie została jeszcze odrobina krwi.
Kiedy drzwi się zamykały, zobaczyła, że Michael zorientował się, co trzyma w ręku, i gwałtownym ruchem cisnął butelkę do kosza.
– Och, Michael – szepnęła. – Boże. – Ten jeden jego gest pozwolił jej zrozumieć coś ważnego. On naprawdę w jakimś stopniu nienawidził tego, czym się stał, przez to, co zobaczył w ich oczach.