W ostatniej chwili weszło jeszcze parę osób, tyle, że kościół wypełnił się w połowie. Kiedy Claire się obejrzała, dostrzegła znajome twarze posterunkowych Joego Hessa i Travisa Lowe'a, którzy skinęli jej głową, zajmując miejsca z tyłu. Rozpoznała jeszcze kilka osób, włącznie z czwórką wampirów w ciemnych garniturach i słonecznych okularach.
Jednym z nich był Oliver, ewidentnie znudzony. Oczywiście, rodzina Eve była pod Ochroną Brandona, a kiedy Brandon zginął, przeszli pod władzę jego zwierzchnika. Obecność Olivera na tym pogrzebie miała mniej wspólnego ze szczerym współczuciem, a więcej z dbałością o publiczny wizerunek.
Ojciec Joe wszedł na ambonę i zaczął wychwalać pod niebiosa człowieka, którego Claire nigdy nie poznała. Eve z tego opisu na pewno nie rozpoznawała swojego ojca, pomijając związane z jego życiem daty i liczby. Jego charakter jawił się jako o wiele lepszy, niż kiedykolwiek skłonna była przyznać jego córka. Sądząc z tego, jak pani Rosser kiwała głową i popłakiwała, kupowała tę bajeczkę.
– Co za stek bzdur – szepnął Shane do Claire. – Tata Eve bił j ą.
Clair spojrzała na niego zaskoczona.
– Po prostu pamiętaj o tym – dokończył. – I nie roń łez. Nie na tym pogrzebie.
Claire pomyślała, że Shane to jeden z najtwardszych znanych jej ludzi. Nie, żeby nie miał racji, po prostu był twardy.
Ale to pomogło. Emocje krążące w atmosferze i podgrzewane przez matkę Eve dopływały do niej i odpływały, co najwyżej sprawiając, że oczy ją nieco piekły. Kiedy ojciec Joe skończył mowę żałobną, odezwały się organy, a pani Rosser pierwsza znalazła się przy trumnie.
– O Boże. – Eve westchnęła pod nosem, kiedy jej matka dramatycznym ruchem rzuciła się na trumnę. Ścinające krew w żyłach, teatralne krzyki. – Chyba lepiej…
Michael i Eve podeszli do trumny. Michael wziął panią Rosser za łokieć i odprowadził do ławki, gdzie osunęła się bezwładnie, pochlipując.
Eve przez kilka sekund postała przy trumnie, z wyprostowanymi plecami i opuszczoną głową, a potem wróciła.
Pod welonem łzy kapały jej na czarną sukienkę, ale nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku.
Claire podeszła do trumny, ale rzuciła ojcu Eve tylko krótkie spojrzenie. Wyglądał… nienaturalnie. Nie jakoś paskudnie, ale widać było, że nie żyje. Zadrżała i ujęła Shane'a pod ramię, i potem poszła za Eve, która bez słowa minęła matkę i skierowała się do wyjścia.
I o mało nie wpadła na własnego brata.
Jason wślizgnął się do przedsionka kościoła. O ile widziała Claire, młody wcale nie zmienił ubrania, odór niemytego ciała można było wyczuć na metr.
Wyglądał też, jakby był naćpany.
– Ładna maskarada, siostro. – Uśmiechnął się krzywo. Eve przystanęła, popatrzyła na niego, a potem zerwała welon z twarzy.
– Co ty tu robisz?
– Przyszedłem na pogrzeb. – Zaśmiał się pod nosem. – Nieważne.
Eve rozmyślnie spojrzała w bok, tam gdzie siedzieli Hess i Lowe.
– Lepiej stąd idź. – Nie zauważyli go, ale na pewno mogli zauważyć. Wystarczyłby podniesiony głos albo gdyby Eve pstryknęła palcami.
– To też mój tata.
– No to okaż mu trochę szacunku – powiedziała. – Wyjdź.
Minęła go. Cała reszta poszła za nią, chociaż Shane zwolnił kroku i Claire musiała go pociągnąć za ramię, żeby nie przystawał. Jason pokazał gestem, że jest gotów do walki, ale Shane pokręcił głową.
– Naprawdę szkoda zachodu – wycedził.
A potem stali w przedsionku, gdzie nie czuć już było duszącego zapachu kwiatów i subtelnego zapachu śmierci, a Claire nie mogła powstrzymać się, żeby nie pomyśleć: I to ma się nazywać „zamknięcie”?
Ale Eve wyglądała lepiej i tylko to się liczyło.
– Chodźmy na burgera – powiedziała.
Pomysł okazał się dobry i Claire odzyskała humor, kiedy wyszli z kościoła i poszli na zacieniony parking, kierując się do samochodu Michaela.
Zostali zatrzymani.
Michael pierwszy to wyczuł – stanął jak wryty i zaczął się obracać wkoło, jakby usiłował zlokalizować dźwięk, którego reszta z nich nie mogła usłyszeć.
Jakiś cień zeskoczył z cementowego zadaszenia, wylądował, przykucając, i uśmiechnął się szeroko. Ysandre. Wstała z gracją i podeszła do czwórki przyjaciół.
– Wsiadajcie do samochodu – powiedział Michael. – No, idźcie.
– Nie zostawimy cię – zaprotestował Shane. Nie spuszczał wzroku z Ysandre.
– Nie bądź idiotą. Nie o mnie jej chodzi.
Shane spojrzał na Michaela.
– Idźcie.
Claire pociągnęła Shane'a za ramię. Dał się zaprowadzić do samochodu. Michael rzucił im kluczyki.
Ysandre podskoczyła i w powietrzu je przechwyciła. Zaczęła je niedbałym gestem podrzucać w dłoni i ich chłodny, metaliczny brzęk był jedynym odgłosem słyszalnym na parkingu.
– Nie popadaj od razu w paranoję. Po prostu przyszłam się przywitać. To wolny kraj.
– Jeśli nie oddasz kluczyków, to się będzie nazywało kradzież samochodu – powiedział Michael. Wyciągnął rękę, a ona wzruszyła ramionami i cisnęła mu kluczyki. – chcesz?
– Chciałam się tylko upewnić, czy pan Shane otrzymał moje zaproszenie. Dostałeś je, kotku?
Shane się nie ruszył. Nic nie powiedział. O ile Claire mogła to stwierdzić, chyba nawet nie oddychał.
– Sądząc po szybkim biciu tego serduszka, domyślam się, że dostałeś – powiedziała Ysandre z uśmiechem. – To do zobaczenia w sobotę. Wszystkim życzę miłej reszty tygodnia.
Odeszła, stukając głośno obcasami kozaków, a potem zniknęła w cieniu.
Shane powoli wypuścił powietrze.
Nikt nie wiedział, co powiedzieć. Michael otworzył samochód, wsiedli i ruszyli; na przynajmniej pięć minut zapanowała cisza, aż zatrzymali się przed Denny's.
– To jak, jemy?
– Chyba tak – powiedział Shane. – Nie pozwolę, żeby mi zepsuła apetyt.
Z zadaszonego parkingu do frontowych drzwi prowadziło również zadaszone przejście, na co Claire nigdy przedtem nie zwróciła uwagi. Najwyraźniej miejscowe Denny's do swoich klientów zaliczało wampirów tak samo, jak ludzi, i to nawet za dnia. Na szklanych drzwiach wejściowych ponaklejano różne miejscowe ulotki i Claire zerknęła na nie, zanim weszła. I stanęła tak nagle, że Shane na nią wpadł.
– Hej! Tu się idzie!
– Popatrz. – Claire wskazała kartkę papieru.
Przeczytał: „Tylko jeden występ!” Obok była czarno – biła fotografia młodego, jasnowłosego człowieka z gitarą. A pod spodem było napisane: „Michael Glass wraca do i Common Grounds” i jeszcze data… Dzisiejsza.
Shane zerwał ulotkę z drzwi, złapał Michaela za ramię i podsunął mu ją pod nos.
– Mówi ci to coś? – zapytał. – Kiedy miałeś zamiar nam powiedzieć?
Michael zdziwił się, a potem zawstydził.
– Ja… nie miałem zamiaru. Słuchajcie, to tylko takie przesłuchanie. Chciałem się przekonać, czy potrafię jeszcze… Nie chcę, żebyście przychodzili. To nic takiego.
Eve złapała ulotkę i wpatrzyła się w nią.
– Nic takiego? Michaelu! Ty występujesz! Publicznie!
– To coś nowego! – szepnęła Claire do Shane'a.
– Nie grał nigdzie poza naszym salonem od… – Gest zatapiania zębów w szyi. – No wiesz. Od Olivera.
– Och.
Michael zaczyna się rumienić.
– Powieś to z powrotem, dobrze? Nie ma o czym mówić!
Eve go pocałowała.