– Owszem, jest – powiedziała. – I nienawidzę cię za to, że mi nie powiedziałeś. Chciałeś tak po prostu się wymknąć, czy co?
– Jasne. – Michael westchnął. – Bo jeśli będę beznadziejny, to nie chcę, żebyście to słyszeli.
Claire przylepiła ulotkę do drzwi.
– Nie będziesz beznadziejny.
– A w każdym razie nie z gitarą w ręku – powiedział Shane z udawaną powagą. Claire szturchnęła go w ramię. – Auć.
Rozdział 7
Michael przez dwie godziny stroił gitarę, co było denerwujące, i wyszedł wcześnie. Eve poszła razem z nim, mimo jego protestów, że to naprawdę nic nieznaczący występ. Claire i Shane mogli więc sami zdecydować, co chcą robić.
Claire przygotowała hot dogi i właśnie posypywała je tartym serem, kiedy Shane, zabiwszy kilka zombi, wszedł do kuchni.
– Fajnie. Dzięki – powiedział i wsadził kawałek hot doga do ust.
– Mógłbyś przynajmniej usiąść – westchnęła Claire. – Mamy tu stoły. Są nawet przy nich krzesła.
– Chcesz iść? – wymamrotał niewyraźnie. – Na to coś?
Czy chciała? Claire ugryzła hot doga nieświadoma, że łamie swoją zasadę niejedzenia na stojąco, i się zastanowiła. Z jednej strony oznaczało to wyjście z domu po zmroku i wizytę w Common Grounds w celach rozrywkowych, czego w ostatnich dniach w tym domu raczej się nie robiło.
Ale… Michael. Publiczny występ. Jego gitara.
– Tak – powiedziała. – Chciałabym, jeśli nie masz nic przeciwko. Wiem, że nie lubisz tego miejsca, ale…
– Lubię je bardziej niż Eve, bądź spokojna. Poza tym nie chcę, żeby siedziała tam sama. Potrzebuje kogoś, kto jej dopilnuje, kiedy będzie w tłumie tych wszystkich fanek, i tak dalej.
Roześmiała się.
– Och, myślisz, że to coś zabawnego? Powinnaś była zobaczyć go w liceum. Facet nie mógł się opędzić od lasek, ile razy sięgnął po gitarę.
– I nadal nie będzie mógł, założę się.
– Właśnie o to mi chodzi. Dojadaj. Zwykle zaczynaj ą występy muzyczne koło siódmej.
Claire piorunem zjadła kolację i pobiegła na górę wziąć szybki prysznic i przebrać się. Po krótkim zastanowieniu zdecydowała się na krótką spódniczkę i rajstopy, które włożyła ostatnio, kiedy bez zaproszenia wdarli się na koszmarną imprezę w domu Moniki Morrell, i gładki czarny top, dość obcisły, żeby pasował do całości, ale na tyle luźny, żeby nie umarła, gdyby zobaczyli ją jej rodzice.
Shane zamrugał ze zdziwienia, kiedy zeszła na dół. On też włożył inne ciuchy, ale nadal w stylu wyluzowanego obiboka. Jedynym znakiem świadczącym, że starał się zrobić dobre wrażenie, było to, że chyba próbował przeczesać włosy. Tak trochę.
– Świetnie wyglądasz. – Uśmiechnął się. Przystanęła na ostatnim stopniu, dzięki czemu byli teraz równego wzrostu, a on ją pocałował. Długo i niespiesznie. Smakował pastą do zębów w pierwszej chwili, ale potem już tylko Shane'em. To był tak bardzo pyszny smak, że złapała się na tym, że wspina się na palce, żeby przysunąć się jeszcze bliżej. – Wstrzymaj się, dziewczyno. Myślałem, że wychodzimy. Jak się będziemy tak całować, namówisz mnie na siedzenie w domu.
Claire musiała przyznać, że jej samej też to przyszło na myśl. Zwłaszcza że dom był pusty, byli sami.
Zobaczyła, że Shane też o tym myśli, bo na moment rozszerzyły mu się źrenice.
Och, te wszystkie możliwości.
– Lepiej idźmy, skoro mamy iść – powiedziała Claire z żalem. – Tylko… Jak my się tam dostaniemy?
Shane podał jej ramię.
– Zdaje się, że to ładny wieczór na spacer.
– Jesteś pewien?
Postukał w jej złotą bransoletkę i w swoją białą, szpitalną.
– Być może to jedyny wieczór, kiedy trafia nam się w tym mieście taka okazja – powiedział. – Żyjmy niebezpiecznie.
Miło było iść ramię w ramię z Shane'em i nie martwić się (no cóż, nie martwić się za bardzo), jakie niebezpieczeństwo czai się na nich w mroku.
Dzisiaj przynajmniej niebezpieczeństwa trzymały się na dystans. Do Common Grounds mieli blisko. Claire czuła się jakoś nierealnie, powoli mijając w mroku pozamykane domy o oświetlonych oknach. Ludzie raczej nie wychodzili z domu po zmroku, a jeśli już musieli, to nie byli sami albo poruszali się samochodem.
Dwie osoby, które w taki sposób spacerowały wieczorem… Wydawało się, że to coś nie w porządku. Byli mniej więcej w połowie drogi do kawiarni, kiedy Claire zobaczyła, że ktoś zatrzymuje samochód na podjeździe przed nimi i wyskakuje ze środka. Kobieta miała minę mocno spanikowaną i kiedy spojrzała w ich stronę, Claire zrozumiała, że ona myślała, że są… wampirami. Co było jednocześnie zabawne i smutne.
Kobieta złapała swoje zakupy i szybko poszła do domu, głośno zatrzaskując drzwi i z ostrym metalowym zgrzytem domykając zamki.
Claire nic nie powiedziała do Shane'a, a on też sytuacji nie skomentował, ale nie wątpiła, że też ogarnęło go to nieprzyjemne poczucie winy. Ale co mieli powiedzieć? „Niech się pani nie boi, nie zjemy pani?”
Claire ucieszyła się, kiedy zobaczyła złotawą poświatę z frontowych okien Common Grounds. Widać było, że w kawiarni jest spory ruch – na ulicy po obu stronach parkowały samochody, a kolejne podjeżdżały, w miarę jak z Shanem zbliżali się do wejścia.
– Tam będzie wariatkowo – powiedział Shane, ale bez rozczarowania. – Następnym razem zabiorę cię w jakieś ciche i spokojne miejsce.
Claire poszukała w pamięci. Tyle się wydarzyło, odkąd poznała Shane'a, ale była prawie pewna, że to była ich pierwsza prawdziwa randka bez żadnych osób towarzyszących. To było zaskakujące i słodkie, i cenne dla niej w sposób, jakiego Shane pewnie nigdy nie dozna. Cieszyła się ciepłem dłoni, która trzymała ją za rękę i uśmiechając się do niego, weszła do Common Grounds, kiedy otworzył przed nią drzwi i przytrzymał je dla niej.
Hałas aż ogłupiał. W kawiarni zwykle bywało spokojnie, chociaż nigdy nudno, ale kiedy słońce zachodziło, rozbawienie gości rosło. Dziś wieczorem niewiele brakowało, żeby kawiarnię roznieśli. Przy każdym stoliku już panował tłok – głównie ludzie, ale bliżej kątów Claire zobaczyła kilka znanych jej wampirzych twarzy, w tym również Sama. Jedyny mieszkający w mieście członek rodziny Michaela przyszedł, żeby mu kibicować. Sam posłał jej uśmiech i pomachał ręką, Claire odwzajemniła ten sympatyczny gest.
Michael stał za barem, gdzie było trochę wolnego miejsca. Minę miał spiętą i nieco nieobecną. Ubrał się w zwykły szary T – shirt i dżinsy, a gitarę akustyczną przewiesił przez plecy. Claire pomyślała, że jego naszyjnik z muszelek puka wygląda na nowy. Może to prezent od Eve? Amulet na szczęście?
Eve stała obok niego i chociaż Claire nie widziała dokładnie, wydawało jej się, że trzymają się za ręce.
Claire i Shane przepchnęli się przez tłum, w stronę baru. Shane skinął głową Michaelowi, a ten odpowiedział skinieniem – bardzo po męsku. Potem Shane poszedł złożyć zamówienie na coś do picia, zostawiając Claire, która nie bardzo wiedziała, co powiedzieć.
– Poradzisz sobie świetnie – powiedziała na koniec. Michael zamrugał i się skoncentrował.
– Kurczę, nie wiem – powiedział. – To miał być niezobowiązujący występ. Wychodzę i śpiewam parę piosenek. Po prostu, żeby się znów przyzwyczaić. Ale to…
Ktoś w kącie sali zaczął klaskać i nagle wszyscy rytmicznie klaskali.
Michael nie mógłby już bardziej zblednąć, a Claire zobaczyła w jego oczach zwątpienie. Eve też to zobaczyła i dała mu szybkiego buziaka.
– Dasz radę, Michael – powiedziała. – No dalej. Idź tam. Tak trzeba.
Claire pokiwała głową i uśmiechnęła się krzepiąco. Michael uniósł klapę kontuaru i wyszedł przy akompaniamencie ogłuszających oklasków. W przeciwległym rogu sali stało niewielkie podwyższenie, obok zamkniętych drzwi z napisem „Biuro”, Kiedy Michael tam wszedł, światła zabłysły w jego złotych włosach i nieziemsko błękitnych oczach.