– Nie mogę się doczekać.
Shane aż walnął głową o ścianę.
– Kobiety…
Następna wizyta w laboratorium Myrnina sprawiła jej niespodziankę. Kiedy zeszła po schodach, zobaczyła światła i w pierwszej chwili pomyślała: O Boże, wydostał się z celi. W następnym momencie zdecydowała, że lepiej będzie trzymać pistolet ze strzałkami w pogotowiu. Właśnie rozpinała plecak, żeby po niego sięgnąć, kiedy zobaczyła, że to wcale nie Myrnin.
W zagraconym, słabo oświetlonym laboratorium, które bardziej przypominało skład przestarzałego sprzętu, stały fotel i lampa do czytania. Na fotelu, przewracając stronice jednego z rozpadających się starych dzienników Myrnina, siedział nikt inny tylko Oliver.
Claire położyła dłoń na kolbie pistoletu na strzałki, na wszelki wypadek, chociaż nie była pewna, ile dobrego zdziałałaby dawka antidotum w tej konkretnej sytuacji.
– Och, daj spokój. Nie mam zamiaru cię atakować, Claire – odezwał się Oliver znudzonym tonem. Nawet nie podniósł wzroku. – Poza tym ostatnio jesteśmy po tej samej stronie. A może nie słyszałaś?
Powoli zeszła na dół schodów.
– Chyba nie słyszałam. A rozesłano jakieś memo? – Owszem, przybiegł z pomocą, kiedy Eve zadzwoniła w sprawie Bishopa, ale jeśli chodziło o Claire, to go jeszcze nie umieszczało w kategorii sprzymierzeńców.
– Kiedy społeczności zagraża ktoś z zewnątrz, społeczność jednoczy się przeciwko tej zewnętrznej sile. To zasada tak stara jak system plemienny. Ty i ja jesteśmy członkami tej samej społeczności i mamy wspólnego wroga.
– Bishopa.
Oliver podniósł wzrok, zaznaczając czytane miejsce palcem.
– Pewnie masz pytania. Na twoim miejscu miałbym.
– Dobrze. Od jak dawna go znasz?
– Nie znam go. Wątpię, czy dziś jeszcze żyje ktoś, kto go znał.
Claire usiadła naprzeciw niego na rozchwianym fotelu.
– Ale go spotkałeś.
– Tak.
– To kiedy go spotkałeś?
Oliver przechylił głowę w tył, zmrużył oczy, a jej się przypomniało, że kiedyś wydawał jej się sympatycznym, normalnym człowiekiem. Teraz już mniej.
I niezupełnie człowiekiem.
– Poznałem go w Grecji – powiedział. – Jakiś czas temu.
Wydaje mi się, że szczegóły tego spotkania niewiele by ci powiedziały. A mogłyby zdenerwować.
– Próbowałeś go zabić?
– Ja? – Oliver uśmiechnął się powoli. – Nie.
– A Amelie?
Nie odpowiedział, tylko dalej się uśmiechał. Cisza trwała tak długo, że chciało jej się krzyczeć, ale wiedziała, że on chce, żeby zaczęła pleść bez sensu.
Więc milczała.
– To sprawy Amelie, nie twoje – powiedział Oliver. – Zakładam, że słuchałaś tego, co wygaduje Myrnin. Przyznaję, fascynuje mnie to, że on jest jeszcze z nami. Myślałem, że umarł i przepadł już dawno temu.
– Jak Bishop?
– Wiesz, Myrnin jest szalony. I było tak, odkąd sięgam pamięcią, chociaż w ostatnich czasach znacznie się pogorszyło. – Wzrok Olivera zrobił się nieobecny. – Kiedyś naprawdę lubił polować, ale zawsze potem zamieniał się w takiego żałosnego, zapłakanego idiotę. Nie dziwi mnie, że chce zwalić własną słabość na… wydumaną chorobę. Niektórzy po prostu się nie nadają do życia.
Ze wszystkiego, czego się Claire spodziewała, ta akurat uwaga zaskoczyła ją.
– Nie wierzysz w istnienie tej choroby?
– Nie wierzę, że tylko dlatego, że Myrnin i parę innych wampirów mają… ułomności, wszyscy też mielibyśmy się staczać. W to nie wierzę.
– Ale… Przecież nie możecie, hm…
– Rozmnażać się? – Spytał Oliver bez śladu jakiejkolwiek emocji. – Może po prostu nie chcemy.
– Próbowałeś przemienić Michaela.
Och, nie powinna była tego mówić, naprawdę nie powinna, bo twarz Olivera zastygła. Nagle dostrzegła zarys czaszki pod tą gładką, bladą skórą. W jego oczach mignęło coś czerwonego.
– Tak twierdzi Michael.
– To samo mówi Amelie. Chciałeś… Chciałeś mieć tutaj własną bazę władzy. Własnych sprzymierzeńców. Ale nie mogłeś tego zrobić. To cię zaskoczyło, prawda? Bo nagle się okazało, że… nie możesz.
– Dziecko – odezwał się Oliver – powinnaś poważnie się zastanowić, zanim jeszcze coś do mnie powiesz. Bardzo, bardzo poważnie.
Znów zaczął w milczeniu mierzyć ją wzrokiem i tym razem Claire odwróciła oczy. Zaczęła oskubywać nieistniejące nitki ze swoich dżinsów.
– Muszę się brać do pracy – powiedziała. – A ty nie powinieneś tu być bez wiedzy Amelie.
– Skąd wiesz, że nie wie?
– Gdyby wiedziała, ktoś by cię tu pilnował – stwierdziła Claire i w odpowiedzi doczekała się chłodnego, nieznacznego uśmiechu.
– Mądra dziewczynka. Tak, dobrze. Każesz mi stąd wyjść?
– Oliverze, chyba nic nie mogę ci kazać, ale jeśli chcesz, żebym zadzwoniła do Amelie… – Wyjęła komórkę, otworzyła jej klapkę i zaczęła przeszukiwać książkę adresową.
Oliver pomyślał, czy by jej nie zabić. Widziała, jak ta myśl przemknęła mu po twarzy, jasno jak słońce, i o mało w czystym odruchu nie zadzwoniła pod wybrany numer.
Ale to spojrzenie znikło i znów się uśmiechnął, wstając i kiwając jej głową.
– Nie trzeba zawracać głowy Założycielce takimi głupstwami – powiedział. – Wychodzę. W czasie jednego posiedzenia i tak da się przeczytać tylko określoną ilość śmiesznych rojeń szaleńca.
Odłożył dziennik na stos ustawiony obok fotela i wyszedł, poruszając się z niewymuszoną gracją wśród stosów książek i barier stworzonych przez zbieraninę mebli. Wcale nie wydawało się, żeby poruszał się szybko, ale zanim zdążyła mrugnąć okiem, znikł i na schodach tylko mignął jej jego cień.
Claire z drżeniem wypuściła oddech, wyjęła pistolet na strzałki z plecaka i poszła zobaczyć się z Myrninem.
– Rewelacja – powiedział Myrnin, przyglądając się własnym dłoniom. Zacisnął je w pięści, obrócił, rozprostował palce. – Nie czułem się tak dobrze od… No cóż, od lat. Ręce mi drętwiały, wiedziałaś?
O tym objawie Myrnin zapomniał jej powiedzieć wcześniej i Claire zapisała to teraz w notesie. Miała duży zegar ze stoperem odmierzającym czas w tył – nowy dodatek do wyposażenia laboratorium, zamówiony w Internecie – który zawiesiła na ścianie. Teraz migające czerwone cyfry obojgu przypominały, że Myrninowi zostało maksymalnie pięć godzin normalności po zażyciu najnowszej formuły lekarstwa.
Myrnin poszedł za jej wzrokiem i też spojrzał na zegar, a radosna mina nieco mu zrzedła. Ciągle wyglądał jak młody człowiek, pomijając oczy; niesamowicie było pomyśleć, że wyglądał dokładnie tak samo przez całe pokolenia jeszcze przed jej narodzeniem i że będzie tak wyglądał na długo po tym, jak ona umrze i zniknie z tego świata. On tak bardzo lubił polowanie, powiedział Oliver. Dla wampirów istniał tylko jeden rodzaj polowania. Polowanie na ludzi.
Uśmiechnął się do niej, i to był uśmiech, którym od początku zaskarbił sobie jej sympatię – słodki, łagodny, zapraszający ją do udziału w radosnym sekrecie.
– Dziękuję za zegar, Claire. To wielka pomoc. Ma funkcję alarmu?
– Dzwonek włącza się piętnaście minut przed godziną zero – powiedziała. – I ma brzęczyk, który odzywa się co godzinę.
– Bardzo pomocne. No cóż. Teraz, kiedy wróciła mi władza w palcach, czym się zajmiemy? – Myrnin znacząco uniósł szerokie czarne brwi, co było u niego całkiem zabawne. Nie, żeby nie był przystojny – bo był – ale Claire nie mogła sobie go wyobrazić jako osobnika seksownego.
Zastanawiała się, czy to by zraniło jego uczucia.