Выбрать главу

– Może odłożymy na półki trochę tych książek? – zaproponowała. Naprawdę zaczynały stanowić zagrożenie, już parę razy potknęła się o nie, i to nawet wtedy, kiedy nie działo się nic złego. Myrnin jednak się skrzywił.

– Mam tylko parę godzin przytomności umysłu, Claire. Sprzątanie domu to kiepski sposób ich spędzenia.

– No dobrze, to co chcesz robić?

– Moim zdaniem zrobiliśmy wielkie postępy z tym ostatnim składem łęku – powiedział. – Może sprawdzimy, czy uda nam się go jeszcze lepiej wydestylować? Wzmocnić działanie?

– Moim zdaniem przedtem lepiej byłoby przeprowadzić chemiczną analizę tego, co się dzieje w twojej krwi.

Zanim zdołała go powstrzymać, podszedł do stołu, wziął zardzewiały nóż i chlasnął się nim po ramieniu. Już otwierała usta do krzyku, kiedy złapał czystą probówkę ze stojaka na stole i złapał do niej strumyczek krwi. Rana zagoiła się, kiedy stracił zaledwie kilka jej łyżeczek.

– Są na to… łatwiejsze sposoby – powiedziała słabym głosem. Myrnin podał jej probówkę. Krew wydawała się ciemniejsza niż ludzka i gęstsza, ale właśnie tego się spodziewała – przecież nie miał ciepłoty ciała człowieka. Próbowała nie myśleć o tych wszystkich ludziach oddających krew, ale nic nie mogła na to poradzić. Czy to krew Shane'a płynęła w jego żyłach? I w ogóle jak to działało? Czy wampiry w jakiś sposób metabolizowały krew, czy trafiała bez zmian bezpośrednio do ich krwiobiegu? Czy ważna była grupa krwi? Czynnik Rh? I co z chorobami przenoszonymi przez krew, jak malaria, wirus Ebola albo AIDS?

Miała mnóstwo pytań, które domagały się odpowiedzi. Pomyślała, że na jej miejscu doktor Mills czułby się jak w niebie.

– Ból nie ma większego znaczenia – powiedział Myrnin i opuścił rękaw, zakrywając blade, pozbawione blizn ramię po wytarciu śladów krwi, które na nim zostały. – Koniec końców można nauczyć się go ignorować.

Claire w to wątpiła, ale nie spierała się z nim.

– Część tej próbki zaniosę do szpitala – powiedziała. – Doktor Mills prosił o próbki krwi. Mają tam mnóstwo świetnego sprzętu i na pewno będzie mógł udzielić nam szczegółowych informacji, jakich nie uzyskamy tutaj.

Myrnin wzruszył ramionami, wyraźnie nieciekawy doktora Millsa ani żadnej innej ludzkiej istoty poza Claire.

– Rób, jak uważasz – powiedział. – Jaki to sprzęt?

– Och, różny. Spektrometry masy, analizatory składu chemicznego krwi… No wiesz.

– Powinniśmy zdobyć takie rzeczy.

– Po co?

– Jak możemy działać, nie mając najnowocześniejszego wyposażenia?

Claire wytrzeszczyła na niego oczy.

– Myrnin, tu na dole jest na to trochę mało miejsca. I nie wyobrażaj sobie, że tutejsze marne zasilanie elektryczne pozwoli ci włączyć mikroskop elektronowy. Zresztą naukowcy już teraz tak nie pracują. Wyposażenie jest za drogie, zbyt delikatne.

Wielkie szpitale i uniwersytety kupuj ą taki sprzęt. My tylko wynajmujemy czas pracy na nim.

Myrnin zdziwił się, a potem zamyślił.

– Wynajmujecie czas? Ale jak można coś takiego zaplanować, kiedy nie wiesz, czego szukasz ani jak długo ci to zajmie?

– Trzeba się nauczyć planowania własnych objawień. I cierpliwości.

Roześmiał się na to.

– Claire, ja jestem wampirem. Wiesz, że nie słyniemy z cierpliwości. Ten doktor Mills… Może powinniśmy go odwiedzić. Chciałbym go poznać.

– On… pewnie też chciałby poznać ciebie – powiedziała powoli. Wcale nie była pewna, jak na to zareaguje Amelie, ale widziała, że Myrnin już to sobie wbił do głowy, czy ona się na to zgodzi, czy nie. – Następnym razem, dobrze?

Oboje spojrzeli na zegar odliczający czas.

– Tak – powiedział Myrnin. – Następnym razem. Aha! Chciałem cię o coś zapytać. Co słyszałaś na temat Bishopa i tej powitalnej uczty?

– Niewiele. Michael i Eve chyba pójdą. Shane… Shane mówi, że musi iść.

– Z Ysandre?

Claire pokiwała głową. Myrnin odwrócił się od niej, z energią przesunął jeden stos książek, a potem następny. Wyrwał mu się okrzyk niekłamanej radości, kiedy przerzucając nagromadzone tomy, wyjął jeden, który w oczach Claire niczym się od reszty nie różnił.

Rzucił go jej. Claire udało się go złapać, zanim tom uderzył jaw pierś.

– Auć! – poskarżyła się. – Nie tak mocno, proszę.

– Przepraszam – powiedział niezbyt szczerze. Dziś była w nim mroczna i przekorna nutka.

– I w ogóle, co to jest?

Myrnin znów do niej podszedł, otworzył książkę i zaczął przerzucać jej kartki. Zatrzymał się gdzieś w połowie i podał jej książkę z powrotem.

– Ysandre – powiedział.

Książka została napisana po angielsku, ale to była osiemnastowieczna angielszczyzna i niełatwo było przeczytać druk ze względu na poplamione strony.

„Odznaczała się urodą niezwykłą i tak wielką, że jej dziadka oszołomił niecodzienny widok i wziął ją za anioła zesłanego przez Boga, żeby pocieszyć go na łożu śmierci. Czyste linie jej delikatnego profilu, jej wielkie czarne błyszczące oczy, odkryte szlachetne czoło, włosy połyskujące niczym skrzydło kruka, wydatne usta; ta piękna twarz działała na umysły patrzących na nią osób, przyprawiając je o melancholię i słodycz, i raz na zawsze wbijała się w pamięć. Wysoka i smukła, pozbawiona jednak nadmiernej chudości niektórych młodych dziewcząt, poruszała się bardzo lekko, z niewymuszoną, swobodną gracją, przypominając łodygę kwiatu chwiejącą się na lekkim wietrze”.

– Och – powiedziała Claire ze zdziwieniem. To rzeczywiście była Ysandre, miał rację. – Ona była…

– Słynną morderczynią. Niedługo po śmierci dziadka pomogła swojemu mężowi i jego kuzynom zabić króla. Na koniec została powieszona, ale to było już po tym, jak ją przemieniono w wampira. Miała szczęście, że tak to się złożyło w czasie.

Książka zawierała okrutny opis śmierci króla i wielu innych morderstw. Claire zadrżała i zamknęła ją.

– Dlaczego mi to pokazałeś?

– Nie chcę, żebyś zrobiła to, co jej dziadek – nie doceniła jej, dlatego że wygląda jak anioł. Ysandre zniszczyła życie większej liczbie ludzi, niż mogłabyś sobie choćby wyobrazić, zaczynając od własnego. – Oczy Myrnina były ciemne i bardzo, bardzo poważne. – Jeśli zachce jej się Shane'a, oddaj go jej. I tak szybko się nim znudzi. Amelie nie pozwoli jej go zabić.

– Moim daniem ona chce czegoś innego – powiedziała wolno Claire.

– Ach. Czyli chodzi o seks. Czy jakiś jego rodzaj. Ysandre zawsze była nieco… dziwna.

– Jak mogę ją powstrzymać?

Myrnin powoli pokręcił głową.

– Przykro mi. Nie mogę ci pomóc. Mam tylko jedną sugestię i jestem pewien, że ona ci się nie spodoba. Pozwól mu poradzić sobie z tym samemu. Daruje mu życie i nie zrobi mu krzywdy, o ile nie będzie się jej przeciwstawiał.

– Masz rację. Nie podoba mi się to.

– No to poskarż się kierownictwu, moja droga. – Poważny nastrój już mu minął, jak chmura odsłaniająca słońce. – No to może zagramy w szachy?

– A może najpierw zanalizujemy twoją próbkę krwi, bo zostało ci już tylko parę minut, zanim będę musiała cię zamknąć w twoim, hm, pokoju?

– Celi – poprawił ją szybko. – Zupełnie spokojnie możesz to powiedzieć. Poza tym za ciężko pracujesz jak na tak młodą osobę.

Pracuję za ciężko, pomyślała Claire z irytacją, bo ktoś musi. A Myrnin z pewnością się nie przemęczał.

Do czwartku o zbliżającym się balu maskowym plotkowało całe Morganville. Claire nie mogła uniknąć rozmów na ten temat. W uniwersyteckiej kawiarni było to nieuniknione; ludzie mówili tam otwarcie, publicznie, najdziwniejsze rzeczy, zupełnie jakby otaczał ich jakiś niewidoczny mur prywatności. W ciągu ostatnich pani tygodni usłyszała o wiele za dużo na temat seksualnych przygód kolegów ze studiów; najwyraźniej nadszedł sezon łączenia się w pary teraz, kiedy wszyscy już przyzwyczaili się do jesiennych zajęć. Dziewczyny oceniały facetów. Faceci oceniali dziewczyny. Wszyscy chcieli tego, czego mieć nie mogli, albo mieli to, czego tak naprawdę nie chcieli.