Ale kiedy Claire popijała kawę i pisała esej z fizyki na temat mechaniki, ciepła i pól, co nie miało nic wspólnego z samochodami, pogodą ani rolnictwem, usłyszała coś, co kazało jej zatrzymać sunący po papierze długopis.
– …zaproszenie – mówił ktoś, kto siedział za nią. – Dałabyś wiarę? Mój Boże, naprawdę je dostałam! Mówią, że wysłano tylko trzysta zaproszeń, wiesz. To będzie naprawdę niesamowita impreza. Chciałam się przebrać za Marię Antoninę, co o tym sądzisz?
Musiały rozmawiać o tym balu maskowym. Claire przesunęła się na krześle, ale to nic nie dało, nadal nie widziała, kto to mówił.
– No cóż, możliwe, że ktoś jaw tamtych czasach znał – odparła ta druga dziewczyna. – Wiec może lepiej wybierz coś bezpiecznego, na przykład Kobietę Kota.
– Kobieta Kot może być – zgodziła się ta druga. – Obcisła czarna skóra nigdy nie wychodzi z mody. Wyglądałabym bardzo seksownie.
Claire rozlała kawę, mniej lub bardziej specjalnie, i poderwała się, żeby wziąć garść serwetek z ogólnie dostępnego dyspensera na stoliku ze śmietanką i cukrem. Wracając, spojrzała na dwie zagadane dziewczyny.
Giną i Jennifer, przyjaciółki Moniki. Tylko że tym razem nie było z nimi Moniki. Ciekawe.
Jennifer spojrzała na nią groźnie.
– A ty czego się gapisz, niezgrabo?
– Absolutnie się nie gapię – powiedziała Claire ze śmiertelnie poważną miną. Nie bała się ich, już nie. – Nie przebierałabym się za Kobietę Kota. Nie z takimi udami.
– Och, miauuu!
Złapała książki i kawę i przeniosła się do stolika bliżej baru kawowego. Eve była w pracy. Wyglądała dziś rześko, oczy miała wesołe i uśmiechnięte, ubrała się w czerwień, w której było jej bardzo do twarzy. Gotycko, ale jednak pogodnie. Nadal przeżywała śmierć ojca, Claire dostrzegała to od czasu do czasu, kiedy Eve wydawało się, że nikt na nią nie patrzy – ale jakoś się pozbierała i nie poddawała się mimo wszelkich przeciwności losu.
Teraz akurat nikt nie stał w kolejce po kawę, więc pokazała ręką współpracowniczce pięć palców, pewnie, że chce zrobić sobie pięć minut przerwy, domyśliła się Claire, a potem zdjęła fartuch, zanurkowała pod barem i usiadła naprzeciw Claire.
– No więc… – zagaiła. – Słyszałam od Billy'ego Harrisona, że jego tata dostał zaproszenie na ten cały bal od Tamary, wampirzycy, która jest właścicielką gazety i wszystkich tych składów towarowych na północy miasta. I on powiedział, że wampiry z całego miasta wybierają się i każdy zabiera człowieka jako osobę towarzyszącą? Dziwne. To znaczy, że wszyscy przyprowadzają ludzi?
– A nigdy przedtem tak nie było?
– Nic mi o tym nie wiadomo. Rozpytywałam, ale nikt nigdy o czymś podobnym nie słyszał. Z tego się robi najważniejsza impreza roku. – Jej uśmiech nieco zbladł. – Michael chyba zapomniał wysłać mi moje zaproszenie. Będę musiała mu przypomnieć.
Claire coś lekko ścisnęło za serce.
– Nie zaprosił cię?
– Zaprosi.
– Ale… To już pojutrze, prawda?
– Zaprosi mnie. Poza tym przecież nie muszę sobie wymyślać skomplikowanego kostiumu. Widziałaś moją szafę? Połowa z tego, co noszę, nadaje się na bal maskowy. – Eve zerknęła na nią, a potem spuściła oczy. – A ty?
– Nikt mnie nie zaprosił. – No tak, w jej głosie wyczuwało się gorycz. Nie udało się jej ukryć. – Wiesz przecież, z kim idzie Shane.
– To nie jego wina, tylko jej, Ysandre. – Eve się skrzywiła. – I w ogóle, co to za imię?
– Francuskie. Myrnin dał mi książkę na jej temat. Zdawałam sobie sprawę, że ona jest niebezpieczna, ale naprawdę, jest jeszcze gorsza, niż myślałam. Może kiedyś starała się tylko przetrwać, ale w czasach, kiedy polityka była wojną, stała się całkiem ważnym graczem.
– A ten facet? François? – Eve przewróciła oczami, wymawiając jego imię, przesadnie naśladując francuską wymowę. – Jemu się wydaje, że jest gorętszy niż powierzchnia słońca. Kogo on zabiera?
– Nie mam pojęcia – powiedziała Claire. – Ale… tu nie chodzi o randkę, wiesz… – Nie miała tak naprawdę pojęcia, o co chodzi. – Chodzi o coś innego.
– Wygląda jak randka, ubiera się jak randka, randkuje jak randka – powiedziała Eve. – A ja zamierzam być dla Michaela bardzo słodziutka i strzec go przed tymi wszystkimi niedobrymi, namolnymi karierowiczkami, które będą chciały zaczepiać najnowszego wampira w mieście.
– Ale on nie jest najnowszy – powiedziała Claire. – Już nie. Bishop i jego świta są nowsi niż on, przynajmniej jeśli chodzi o czynnik świeżości.
Eve zmarszczyła brwi.
Tak – powiedziała. – Chyba masz rację.
Na ich stolik padł cień, ale zanim zdołały podnieść wzrok, coś upadło na blat między nimi i odruchowo obie na to spojrzały.
Było to zaproszenie.
Uniosły wzrok. Monica. Odgarnęła swoje idealne, jasne włosy, uniosła brwi i uśmiechnęła się do Eve niespiesznym, wrednym uśmiechem.
– Szkoda – powiedziała. – Twój seksowny chłopak jednak wie, z której strony towarzyski chlebek jest posmarowany masłem.
Eve szerzej otworzyła oczy. Obróciła zaproszenie, żeby je przeczytać, ale nawet do góry nogami Claire widziała jego kompromitującą treść.
„Zapraszamy Panią do udziału w balu maskowym i uczcie na cześć przyjazdu Starszego Bishopa, w sobotę dwudziestego października, w siedzibie Rady Starszych o północy.
Na balu będzie Pani towarzyszyła panu Michaelowi Glassow i oczekuje się, że będzie Pani do jego dyspozycji”.
To nazwisko rzuciło jej się w oczy zupełnie jak niespodziewany napastnik o wampirzych kłach. Michaelowi Glassowi. Michael zapraszał Monice.
Eve nie powiedziała ani słowa. Oddała zaproszenie Monice, wstała i przeszła pod kontuarem baru, żeby znów założyć fartuszek. Claire patrzyła jej śladem oniemiała. Eve odwracała się plecami i nawet kiedy podeszła do ekspresu przygotować kolejne porcje kawy, oczy miała spuszczone i usiłowała ukryć ból.
Pierwszy szok minął i zamiast niego Claire poczuła gniew.
– Jesteś totalną suką, wiesz o tym? – powiedziała. Monica uniosła idealnie wydepilowaną brew. – Nie musiałaś tego robić.
– Nie moja wina, że wy, dziwaczki, nie umiecie utrzymać przy sobie chłopaków. Słyszałam, że Shane prowadza się z Ysandre. Szkoda. Założę się, że nawet z nim nie poszłaś do łóżka, prawda? Albo, zaczekaj… Może poszłaś. Bo założę się, że to go z miejsca mogło pchnąć w cudze objęcia.
Przez chwilę Claire zabawiała się wyobrażaniem sobie, jak ciężkim podręcznikiem fizyki ściera ten słodki, wymalowany błyszczykiem uśmiech z twarzy Moniki. Zamiast tego spiorunowała ją tylko wzrokiem, pamiętając, jak skuteczne bywały chwile lodowatego milczenia Olivera. Monica wreszcie wzruszyła ramionami, wzięła swoje zaproszenie i schowała je do kieszeni skórzanej kurtki.
– Powiedziałabym „na razie”, ale pewnie się na balu nie zobaczymy – stwierdziła cierpko Monica. – Zdaje się, że w sobotę będziesz musiała zorganizować własną imprezę dla nieudaczników, ze specjalnymi drinkami z cyjankiem potasu. Baw się dobrze.
Dołączyła do Giny i Jennifer, a potem trzy dziewczyny wyszły. Wszyscy się za nimi oglądali. Szczęśliwe, fartowne dziewczyny, ładne, opalone, idealne. Roześmiane.
Claire zdała sobie sprawę, że zaciska pieści, więc z trudem się teraz opanowała, odetchnęła i znów wzięła do ręki długopis. Litery rozmywały się, bo oczyma wyobraźni ciągle widziała Monice u boku Michaela i upokorzoną Eve. A nawet kiedy wyparła ten obraz z myśli pozostawała jeszcze Ysandre z Shane'em, co bolało jeszcze bardziej.