Выбрать главу

– Dlaczego? – szepnęła. – Michael, dlaczego ty jej to zrobiłeś? – Czy oni się o coś pokłócili? Wydawało się, że Eve tak nie sądziła. Zachowywała się tak, jakby to wszystko spadło na nią zupełnie bez ostrzeżenia.

Z uczuciem, że robi może okropny błąd, nacisnęła jeden z klawiszy szybkiego wyboru w telefonie.

– Tak, Claire? – odezwała się Amelie.

– Muszę z panią porozmawiać, o tym balu maskowym. O co tu chodzi?

Przez chwilę Claire wydawało się, że Amelie bez słowa przerwie rozmowę, ale potem wampirzyca powiedziała:

– Tak, chyba musimy o tym porozmawiać. Spotkam się z tobą na górze u was w domu. Wiesz gdzie.

Miała na myśli ukryty pokój.

– Kiedy?

– Oczywiście w dogodniej dla ciebie chwili – powiedziała Amelie, co zabrzmiało bardzo chłodno i kompletnie nieprawdziwie. – Czy może być za godzinę?

– Będę tam – odparła Claire. Ręce jej dygotały delikatnym trudnym do opanowania drżeniem, oznaka tego wewnętrznego trzęsienia ziemi. – Dziękuję.

– Och, nie dziękuj mi, dziecko – powiedziała Amelie. – Raczej mi się nie wydaje, że to, co ci mam do powiedzenia, da ci najmniejszą nawet pociechę.

W domu nikogo nie było. Claire sprawdziła wszystkie pokoje, włącznie z pralnią w piwnicy, żeby mieć całkowitą pewność. Eve nadal była w pracy, a Michael w sklepie muzycznym. Shane… Nie miała pojęcia, gdzie jest Shane, poza tym, że w domu nie było po nim ani śladu.

Claire nacisnęła ukryty przycisk na korytarzu na piętrze i boazeria rozsunęła się, ukazując zakurzone stopnie prowadzące do ukrytego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi i podreptała na górę, z każdym kolejnym stopniem czując się gorzej i bardziej samotnie.

Na górze ściany mieniły się kolorami; wiktoriańskie abażury dawały blade rozmyte światło i mieniły się wszelkimi odcieniami drogich kamieni. Nie było tu żadnych okien, żadnych drzwi. Tylko kilka nieco zakurzonych mebli i Amelie.

I jej ochroniarze, oczywiście. Amelie nigdzie się właściwie nie ruszała bez przynajmniej jednego. Tym razem było ich dwóch, czaili się po kątach. Jeden z nich skinął głową Claire. A więc już na takim stopniu znajomości była z tymi osiłkowatymi wampirami! Super. Rzeczywiście pięła się w górę po szczeblach towarzyskiej drabiny Morganville.

– Witam panią – powiedziała Claire i została tam, gdzie stała.

Amelie siedziała, ale nie zanosiło się na to, że ma ochotę zaspokajać fantazję, w której Claire była jej równa, i mogła sobie usiąść. Trudno było określić uczucia Amelie, ale Claire była pewna, że jest zniecierpliwiona, za chwilę może się rozgniewać.

– Mam bardzo niewiele czasu na ugłaskiwanie twoich wzburzonych piórek – powiedziała Amelie. Poruszyła się lekko, co też było zadziwiające. Zwykle siedziała w kompletnym bezruchu, szalenie opanowana. Jak na nią, niemal się wierciła. Coś jeszcze było w niej dzisiaj niezwykłe – kolor ubrania. Było, jak zwykle, klasyczne i pięknie skrojone, ale tym razem ciemnoszare, o wiele ciemniejsze niż kolory, które Amelie lubiła zakładać. Nadawało jej oczom odcień burzowych chmur, – Z Myrninem dokonałaś więcej, niż oczekiwałam. Jestem skłonna wybaczyć ci impertynencję, o ile zrozumiesz, że to moja pobłażliwość, a nie twoje prawo.

– Rozumiem – powiedziała Claire. – Ja tylko… Ten bal maskowy, Myrnin nazwał go powitalną ucztą. Zachowywał się tak, jakby to miało coś wspólnego z panem Bishopem i jakby to było ważne.

Spojrzenie Amelie, obserwującej ją obojętnie, nagle się wyostrzyło.

– Rozmawiałaś z Myrninem o przyjeździe Bishopa?

– No cóż… Pytał mnie, co się dzieje w mieście, i… – Claire urwała, bo Amelie nagle wstała. A jej ochroniarze wyszli z kątów pokoju i stanęli bardzo blisko, dość blisko, żeby zrobić jej krzywdę. – Nie zakazała mi pani!

– Mówiłam ci, żebyś się nie wtrącała w moje sprawy! – Coś niebezpiecznego mignęło w tych oczach, równie przerażającego jak u Bishopa. Amelie z trudem się opanowała. – No, dobrze. Zło już się stało. Co ci powiedział Myrnin?

– Powiedział… – Claire oblizała wargi i obejrzała się na czających się przerażająco blisko ochroniarzy. Amelie uniosła brew i skinęła głową. Claire raczej poczuła, niż zobaczyła, że się cofają. – Powiedział, że oboje myśleliście, że Bishop nie żyje, więc zdziwił się na wiadomość, że jest w mieście. Powiedział, że Bishop chce się zemścić na pani.

– Co ci mówił o uczcie?

– Tylko tyle, że to część ceremonii powitania Bishopa w mieście. – I że nie będzie pani z nim walczyć, skoro wydaje pani ucztę.

Amelie uśmiechnęła się chłodno.

– Myrnin zna trochę ten świat i politykę. Nie, nie zamierzam z nim walczyć. Chyba że będę musiała. Czy mówił ci coś jeszcze?

– Nie. – Claire zebrała się na odwagę. – Ysandre zabiera Shane'a. A Michael… właśnie się dowiedziałam, że idzie, ale zabiera Monice. Nie Eve.

– Czy ty sobie wyobrażasz, że mnie choćby w najmniejszym stopniu obchodzi, w jaki sposób twoi przyjaciele rozgrywają swoje uczuciowe sprawy?

– Nie, tylko że ja… Chciałabym, żeby pani mnie zaprosiła. Proszę. Każdy wampir zabiera człowieka. Dlaczego nie weźmie pani mnie?

Amelie szerzej otworzyła oczy. Odrobinę, ale to wystarczyło, żeby Claire pojęła, że bardzo ją zaskoczyła.

– A dlaczego chcesz się tam wybrać?

– Monica mówiła, że to towarzyskie wydarzenie sezonu – odparła Claire. Nie była pewna, czy żart ujdzie jej na sucho; wiedziała, że Amelie ma poczucie humoru, ale nie lubi się z nim obnosić.

Dzisiaj najwyraźniej nie istniało.

– No dobrze, prawdę mówiąc, martwię się o Michaela i Shane'a. Chciałabym tylko mieć pewność, że nic im nie będzie.

– I w jaki sposób zamierzałabyś tego dopilnować, jeśli ja nie zdołam? – Amelie nie czekała na odpowiedź, bo wiedziała, że się jej nie doczeka. – Chcesz dopilnować chłopaka, żeby mieć pewność, że nie padnie ofiarą Ysandre. O to chodzi?

Claire przełknęła ślinę i pokiwała głową. To nie było wszystko, ale mniej więcej się zgadzało.

– Strata czasu. Nie – powiedziała Amelie. – Nie pójdziesz na bal, Claire. Mówię ci to wyraźnie, żebyśmy miały jasność: nie mogę ryzykować twojej tam obecności. Nie pójdziesz na tę imprezę. Ani ty, ani Myrnin. Zrozumiano?

– Ale…

Amelie podniosła głos do krzyku:

– Zrozumiano? – Jej wściekłość cięła jak bat. Claire wstrzymała oddech i pokiwała głową. Chciała cofnąć się o krok poza zasięg tego okropnego gniewu pałającego w oczach Amelie, ale wiedziała, że to byłby bardzo kiepski pomysł. Dość długo przebywała z Myrninem, żeby pojąć się, że cofanie się jest oznaką słabości, a słabość prowokuje do ataku.

Amelie nadal się w nią wpatrywała, skupiona i milcząca, i było w niej coś nieokiełznanego, czego Claire nie mogła zrozumieć.

– Pani – odezwał się któryś z ochroniarzy. – Powinniśmy iść. – Zabrzmiało to, jakby mieli coś do załatwienia, ale Claire miała dziwne wrażenie, że on specjalnie zainterweniował. Dał Amelie wymówkę, żeby się wycofać.

– Tak – powiedziała Amelie. W głosie miała ton, jakiego Claire jeszcze u niej nie słyszała. – Jak najbardziej, czas z tym skończyć. Claire, słyszałaś, co powiedziałam. Ostrzegam cię, nie wystawiaj mnie w tej sprawie na próbę. Jesteś dla mnie cenna, ale nie niezastąpiona, i masz w tym mieście przyjaciół i rodzinę, którzy są o wiele mniej pożyteczni.

Nie można było tego zrozumieć inaczej niż tylko jako otwartą groźbę. Claire powoli skinęła głową.