Выбрать главу

– Słyszałam, że dziś w Andersonville jest test – odezwał się ten głos. Znajomy głos. To była Monica Morrell. – Hej, podoba ci się ten kolor?

– Ładny – powiedziała Giną, Wspierająca Przyjaciółka Numer Jeden. – To ta nowa zimowa czerwień?

– Tak, powinna się skrzyć. Skrzy?

– Och, jasne.

Claire spuściła wodę, złapała plecak i przygotowała się na spotkanie. Próbowała wyglądać, jakby zupełnie się nie przejmowała tym, że Monica, Jennifer i Giną zajęły trzy z czterech łazienkowych umywalek. Ani tym, że poza nimi nikogo tu nie było.

Monica poprawiała czerwoną, godną dziwki szminkę i przesyłała swojemu odbiciu w lustrze pocałunki. Claire patrzyła prosto przed siebie. Weź mydło, odkręć wodę, umyj ręce…

– Hej, dziwaku, ty przecież jesteś w Andersonville, prawda?

Claire pokiwała głową. Umyła ręce, spłukała, sięgnęła po papierowe ręczniki.

Jennifer złapała za jej plecak i usunęła go poza zasięg rąk Claire.

– Hej! – Claire wyciągnęła ręce po swoje rzeczy, ale Jennifer odsunęła się na bok, a wtedy Monica złapała ją za nadgarstek i zatrzasnęła wokół niego coś zimnego i metalowego. Przez jedną szaloną sekundę Claire myślała: Zamieniła się ze mną na bransoletki i teraz jestem własnością Olivera…

Ale to był zimny metal kajdanek, a Monica nachyliła się i drugą część zapięła wokół metalowego pręta u dołu drzwi do najbliższej kabiny.

– No cóż – powiedziała, cofając się o krok i kładąc ręce na biodrach. – Zdaje się, że się przekonasz, jaki twardy umie być nasz mały generał. Ale nie martw się. Na pewno jesteś taka mądra, że samą siłą woli wypełnisz odpowiedzi w teście.

Claire bezskutecznie szarpała się z kajdankami, chociaż wiedziała, że to bez sensu. Zaczęła kopać w drzwi kabiny. Były na tyle wytrzymałe, że zniosły całe pokolenia studentek; jej frustracja w najmniejszym stopniu im nie szkodziła.

– Dajcie mi klucz! – wrzasnęła. Monica pomachała jej nim przed nosem.

– Ten klucz? – Monica wrzuciła go do toalety w pierwszej kabinie i spuściła wodę. – Ups. No, jak mi przykro. Zaczekaj tutaj. Sprowadzę pomoc!

Wszystkie się roześmiały. Jennifer z pogardą pchnęła w jej stronę plecak po podłodze.

– Masz – powiedziała. – Pewnie będziesz chciała pozakuwać do testu.

Claire otworzyła plecak i zaczęła w nim szukać czegoś, co nadawałoby się na wytrych. Choć nie miała pojęcia o otwieraniu zamków wytrychami, mogła się przecież nauczyć. Musiała się nauczyć. Prawie nie podniosła wzroku, kiedy trzy dziewczyny wychodziły z łazienki, nadal roześmiane.

Do wyboru miała parę klipsów do papieru, spinkę do włosów i siłę własnej wściekłości, która, niestety, nie mogła stopić metalu. Co najwyżej jej mózg.

Claire wyjęła komórkę z kieszeni i zastanowiła się, co może zrobić. Nie zdziwiłaby się, gdyby miała się dowiedzieć, że Eve lub Shane mieli jakieś doświadczenie z kajdankami i ich otwieraniem, ale nie bardzo była pewna, czy ma też ochotę znieść ich późniejsze pytania.

Zadzwoniła na komisariat policji i poprosiła o połączenie z Richardem Morrellem. Po krótkiej przerwie przełączono ją do jego wozu patrolowego.

– Mówi Claire Danvers~ powiedziała. – Ja… potrzebuję pomocy.

– Jakiej pomocy?

– Pana siostra mnie… przykuła kajdankami w łazience. A ja mam test. Nie mam klucza. Miałam nadzieję, że przyjedzie pan…

– Posłuchaj, przykro mi bardzo, ale jadę na miejsce zgłoszenia przemocy domowej. Mógłbym się tam dostać dopiero za godzinę. Nie wiem, coś ty takiego powiedziała Monice, ale jeśli po prostu…

– Co, jeśli przeproszę? – zdenerwowała się Claire. – Nic jej nie powiedziałam. Po prostu zaczaiła się tu na mnie i wyrzuciła klucz, a ja muszę iść na zajęcia!

Richard westchnął tak, że telefon aż zadrżał.

– Przyjadę jak najszybciej się da.

Rozłączył się. Claire wzięła się do roboty za pomocą spinki do włosów i patrzyła, jak minuty mijają. Tik – tak, przepadał jej stopień z Andersonville.

Zanim Richard Morrell pojawił się z kluczem do kajdanek i ją wypuścił, w sali było już ciemno. Claire biegła przez całą drogę do gabinetu profesora Andersona i poczuła wielką ulgę, kiedy zobaczyła, że drzwi są otwarte. Musiał ją przecież usprawiedliwić.

Rozmawiał z inną studentką, która stała plecami do Claire. Przystanęła w drzwiach, rozdygotana i z trudem walcząca o oddech, a profesor Anderson spojrzał na nią, marszcząc brwi.

– Tak? – Był młody, ale jasne włosy już mu się przerzedzały na czubku głowy. Miał zwyczaj noszenia sportowych marynarek, które mogłyby się podobać mężczyźnie dwa razy od niego starszemu; może uważał, że ten tweed i skórzane łaty na łokciach sprawią, że inni będą traktować go poważnie.

Claire jego wygląd nie obchodził. Obchodziło ją, że miał prawo wystawić jej ocenę.

– Dzień dobry, jestem Claire Danvers, jestem na…

– Wiem, kim jesteś, Claire. Opuściłaś test.

– Tak, ja…

– Nie przyjmuję usprawiedliwień innych niż śmiertelny wypadek albo poważna choroba. – Obrzucił ją wzrokiem od stóp do głów. – Nie widzę u ciebie śladów ani jednego, ani drugiego.

– Ale…

Ta inna studentka obserwowała ją teraz ze złośliwym światełkiem w oczach. Claire jej nie znała, ale zauważyła srebrną bransoletkę i mogłaby się założyć, że to jedna z przyjaciółek Moniki z jej bractwa studenckiego. Ciemne połyskliwe włosy znakomicie ostrzyżone, idealny makijaż. Ubrania, od których aż jechało nadużywaniem kart kredytowych.

– Panie profesorze… – odezwała się dziewczyna, a potem szepnęła coś do niego. Rozszerzył oczy. Dziewczyna zabrała swoje książki i wyszła, trzymając się od Claire z daleka.

– Z tego, co właśnie usłyszałem, wina leży jak najbardziej po twojej stronie – - powiedział Anderson. – Powiedziała, że zasnęłaś w Centrum Studenckim. Powiedziała, że mijała cię w drodze na zajęcia.

– Nieprawda! Byłam…

– Nie obchodzi mnie, gdzie byłaś, Claire. Obchodzi mnie, gdzie cię nie było, a konkretnie, na twoim miejscu, o określonej porze, kiedy trzeba było napisać mój test. Proszę, odejdź.

– Skuły mnie kajdankami!

To go na moment zbiło z tropu, ale potem pokręcił głową.

– Nie interesują mnie wasze wybryki. Jeśli będziesz usilnie pracowała przez resztę semestru, może jeszcze uda ci się zdobyć zaliczenie. Chyba że wolałabyś zrezygnować z tych zajęć. Zdaje się, że masz jeszcze dzień czy dwa na podjęcie decyzji.

On jej zwyczajnie nie słuchał. A do Claire dotarło, że tak czy inaczej, nie wysłucha. Jego zupełnie nie interesowały jej problemy. Nie interesowała go jej osoba.

Przez kilka długich sekund przyglądała mu się w milczeniu, ale zauważyła tylko egocentryczną irytację.

– Do widzenia, panno Danvers – powiedział i usiadł za swoim biurkiem, ostentacyjnie ją ignorując.

Claire zdusiła słowa, za które prawdopodobnie wyleciałaby ze studiów, i darowała sobie resztę zajęć. Poszła do domu.

Gdzieś w głębi jej umysłu zegar odliczał czas do maskowego balu Bishopa…

W teorii całkowitej apokalipsy jedna rzecz była pocieszająca; przynajmniej oznaczałoby to, że nie będzie musiała zawalić żadnych zajęć.

Myślała, że ten piątek gorzej się już potoczyć nie może, ale w porze obiadu odwiedzili ich goście.

Claire wyjrzała przez wizjer i zobaczyła ciemne, kręcone włosy. Wredny uśmiech.

– Lepiej zaproś mnie do środka – powiedziała Ysandre. – Bo w przeciwnym razie będę się znęcać nad waszymi sąsiadami, póki tego nie zrobisz.