Wreszcie coś do niej dotarło.
– Bishop próbował cię zwerbować. Przeciwko Amelie. – Claire zrobiło się nagle zimno. – Nie mogłeś powiedzieć jej wprost. Dlatego chciałeś wykorzystać Jasona, żeby powiedział mnie i żebym ja to jej powtórzyła.
– Teraz już za późno. Wszystko toczy się w zbyt szybkim tempie. Nie jest w mojej mocy, żeby to powstrzymać, ona też nie zdoła. A tym bardziej nie ty, Claire.
Claire zdała sobie sprawę, że dłońmi kurczowo chwyciła się blatu stołu i rozluźniła uścisk. Palce aż ją bolały od ściskania.
– O czym – rozmawiałeś z Eve?
Oliver, nie spuszczając z niej oczu, powiedział:
– Będzie mi towarzyszyła na uczcie.
A więc Eve szła na bal maskowy. Z Oliverem.
Claire oparła się o krzesło i przez chwilę zupełnie nie mogła znaleźć słów, ale potem dokładnie do niej dotarło, co to wszystko znaczy.
– Czy Michael wie?
– Szczerze mówiąc, jest mi to zupełnie obojętne. Eve może to wyjaśnić tak jak zechce i kiedy zechce; to nie moje zmartwienie. Chyba skończyłem już udzielanie ci wyjaśnień, Claire. Ale jeśli mogę ci udzielić rady… – Oliver pochylił się nad stołem, zupełnie się wystawiając na słońce. Nawet się nie skrzywił, chociaż źrenice skurczyły mu się tak, że prawie znikły, a skóra zdecydowanie się zaróżowiła. – Zostań jutro w domu. Pozamykaj drzwi i okna, a jeśli należysz do osób religijnych, krótka modlitwa też się może przydać.
W jego ustach ta uwaga zabrzmiała tak dziwnie, że Claire o mało się nie roześmiała.
– Mam się modlić? Za kogo, za ciebie?
Oliver nawet nie mrugnął.
– Gdybyś zechciała – powiedział – byłoby to pocieszające.
Chyba od dawna nikt się za mnie nie modlił.
Wstał i odszedł. Claire przez chwilę siedziała, wpatrując się w popołudniowe słońce i popijając mochę, która już dawno jej wystygła i przestała smakować. Kiedy grupka zamożnych mięśniaków z uczelni spytała ją, wcale nie za grzecznie, czy zamierza zwolnić ten stolik, wyniosła się bez protestów. Poszła na spacer krętymi uliczkami, nie zastanawiając się właściwie, gdzie jest ani po co tam idzie.
Wszyscy ci ludzie… Teraz już znalazła się kawałek za uniwersytetem. Rodzimi mieszkańcy Morganville wykorzystywali słoneczną pogodę w każdy możliwy sposób – opalali się, pracowali w ogrodach, odmalowywali domy.
A jutro, jeśli Oliver ma rację, to wszystko mogło się skończyć. Jeśli Bishopowi uda się odebrać Amelie władzę…
Claire drgnęła, dotarło do niej, że słońce zniża się nad horyzontem, więc przy najbliższym skrzyżowaniu skręciła w stronę domu. Udało jej się tam dotrzeć przed końcem dnia, chociaż powoli zaczynało już zmierzchać, ale kiedy otworzyła furtkę i ruszyła ścieżką, zdała sobie sprawę, że ktoś siedzi na frontowych stopniach werandy i czeka na nią.
Shane.
– Hej – powiedział.
– Hej – odparła i usiadła obok niego. Spoglądał na ulicę i jeżdżące nią od czasu do czasu samochody. Lekki wiatr rozwiewał mu ciemne włosy, a słońce nadawało jego skórze odcień lekko muśnięty złotem. Boże, był taki… idealny. A spojrzenie jego oczu łamało jej serce.
– A więc – odezwał się. – Pomyślałem sobie, że dziś wieczorem powinniśmy gdzieś pójść.
– Pójść? – powtórzyła głupio. – Ale dokąd?
Wzruszył ramionami.
– Wszystko jedno. Do kina. Na kolację. Zabrałbym cię do baru na drinka, ale twój tata chybaby mnie zabił. – Shane przez chwilę przyglądał jej się, a potem znów zaczął uważnie wpatrywać się w przestrzeń. – Chcę po prostu spędzić dzisiejszy wieczór z tobą. Nieważne, co będziemy robić.
Bo jutro wszystko mogło się zmienić. To było to samo dziwne uczucie, które towarzyszyło Claire w czasie jej spaceru po mieście; wrażenie, że świat się kończy. Tylko parę osób zdaje sobie sprawę, na co się zanosi.
– Jakieś miejsce, dokąd zawsze chciałeś się wybrać? – spytała Claire.
– Jasne. Gdziekolwiek byle nie tutaj, od zawsze tego chciałem. Znaczy tu, w Morganville? – Na chwilę zamilkł, jakby to pytanie zaskoczyło go. – Może. Masz ochotę przejechać się samochodem?
– Czyim?
– Eve. – Uniósł kluczyki. – Ubiłem z nią interes. Będę dostawał samochód na dwa wieczory w tygodniu, a w zamian za to w dwa dni przejmuję jej domowe obowiązki. Więc mam dziś prawo go pożyczyć.
– Słońce zachodzi – czuła się w obowiązku zauważyć Claire.
– A i owszem. – Jeszcze raz zabrzęczał kluczykami. – No jak?
Naprawdę, przecież już wiedział, jaka będzie jej odpowiedź.
Pojechali do restauracji w pobliżu wampirzego centrum miasta, na tyle daleko, że większość klientów to byli ludzie, ale jednak otwarte było do późna. Była tam sala z parkietem do tańca i szafą grającą pełną starych płyt. Shane napił się piwa, na którego zamawianie był za młody, a Claire kilkanaście monet ćwierćdolarowych wydała na piosenki, jedna po drugiej.
– Takiego wielkiego iPoda jeszcze nigdy nie widziałam – powiedziała, a on aż zakrztusił się piwem. – Żartuję. Widziałam już kiedyś szafę grającą.
– Nie jestem pewien, gdy patrzę, jak ją karmisz monetami. Myślisz, że już wybrałaś dość piosenek?
– Sama nie wiem – odparła. – A ile trzeba, żeby grała całą noc?
Odstawił piwo na stolik, objął ją ramionami i zaczęli tańczyć, a piosenki zmieniały się i zmieniały, jedna po drugiej. Morganville powoli cichło.
Rozdział 10
Nadszedł sobotni ranek, chłodniejszy i bardziej wietrzny, powiało zimnem ostrym jak tnący metal. Shane i Claire przyjechali do domu tuż przed świtem, zmęczeni, ale spokojni. Tańczyli aż do zamknięcia restauracji, a potem jeździli samochodem, w końcu zaparkowali. Było słodko i namiętnie i Claire prawie, prawie zupełnie chciała, żeby to zaszło dalej… No, przynajmniej na tylne siedzenie.
Ale Shane dotrzymał słowa, niezależnie jak bardzo to ich frustrowało, a ona uznała, że to mimo wszystko dobrze.
Teraz chciała tylko ściągnąć ciuchy i wskoczyć z nim do łóżka i nigdy, ale to już nigdy stamtąd nie wychodzić. Ale on pocałował ją przy drzwiach jej pokoju i po spojrzeniu w jego oczach poznała, że aż tak bardzo sobie w jej towarzystwie nie ufa. Nie dzisiaj. Nawet nie teraz, kiedy cały świat się zmieniał. Claire zasnęła tuż przed świtem i przespała wschód słońca. Przespała lunch. W ogóle obudziła się tylko dlatego, że sąsiad z domu obok uruchomił potworną spalinową kosiarkę, żeby po raz ostatni w tym sezonie przystrzyc trawnik. Kosiarka ryczała jak ogrodniczy silnik odrzutowy i niezależnie od ilości poduszek zakrywających uszy Claire j ą słyszała.
W domu było dziwnie spokojnie. Claire włożyła szlafrok i poszła do łazienki. Po drodze zastukała do drzwi pokoju Eve, ale nikt nie odpowiedział. W pokoju Shane'a i Michaela też nie. Pobiła rekord szybkości brania prysznica i zeszła na dół, ale tam… też nikogo nie znalazła. Ani Michaela, ani Shane'a, ani Eve. Ani nawet karteczki. W dzbanku stała kawa, ale już dawno zamieniła się w wystygłą lurę.
Claire usiadła przy stole w kuchni i przejrzała numery w swojej komórce. Eve nie odebrała, telefon Michaela przerzucił ją na pocztę głosową. Shane'a też.
– Hej – powiedziała Claire, kiedy jego nagrany głos poprosił o zostawienie wiadomości. – Ja miałam po prostu nadzieję, że cię zobaczę. No wiesz, dziś rano. Ale… Słuchaj, możesz do mnie przekręcić? Chcę z tobą pogadać. Proszę.