Выбрать главу

Poczuła się taka osamotniona, że łzy aż ją zapiekły w oczach. Uczta. To dzisiaj.

Wszystko się zmieniało.

Aż podskoczyła, słysząc stukanie do tylnych drzwi, i długo wyglądała przez okno, zanim uchyliła je odrobinę. Łańcuch zostawiła zamknięty.

– Czego pan chce?

Na podjeździe stał wóz policyjny Richarda Morrella. Nie zapalił świateł ani nie włączał syreny, więc raczej nie chodziło o nagły wypadek. Ale znała go na tyle dobrze, że wiedziała, że wizyt towarzyskich nie składa, a przynajmniej nie w Domu Glassów. I na pewno nie w mundurze.

– Dobre pytanie – powiedział Richard. – Chciałbym znaleźć dziewczynę, która dobrze gotuje, lubi filmy sensacyjne i ładnie wygląda w krótkich spódnicach. Ale wystarczy mi, jeśli zdejmiesz ten łańcuch z drzwi i wpuścisz mnie do środka.

– A skąd mam wiedzieć, że pan to pan?

– Co?

– Ysandre. Ona… No, powiedzmy, że muszę się upewnić, że to naprawdę pan.

– W tym tygodniu na uniwerku musiałem rozpiąć ci kajdanki w damskiej łazience. Wystarczy?

Zdjęła łańcuch i cofnęła się, żeby mógł wejść do środka. Był zmęczony – nie tak zmęczony, jak czuła się ona sama, ale to było chyba już zwyczajnie niemożliwe.

– O co chodzi?

– Idę dziś wieczorem na tę imprezę – powiedział. – Pomyślałem, że ty też może się wybierasz. I że może trzeba cię podwieźć.

– Ja… nie idę.

– Nie? – Richard chyba się zdziwił. – Zabawne, a mógłbym przysiąc, że Amelie ciebie w pierwszej kolejności wybierze, żeby się tobą popisać przy tej okazji. Jest z ciebie dumna, wiesz. Dumna? A dlaczego, na litość boską, miałaby być dumna?

– Co, jak z rasowego pieska? – spytała Claire gorzko. – Czempiona wystawy?

Richard uniósł ręce obronnym gestem.

– Nieważne, to nie moja sprawa. A w ogóle gdzie ten twój gang?

– Bo co?

– Bo moim obowiązkiem jest wiedzieć, gdzie są osobnicy sprawiający kłopoty.

– Ale my ich nie sprawiamy! – Richard tylko na nią spojrzał. Musiała przyznać, że zasłużyła na to spojrzenie. – Pana siostra się wybiera, wie pan.

– Tak, wiem. Już od paru dni chodzi po domu i się stroi.

Wydała fortunę na ten cholerny kostium. Tata ją zabije, jeśli go czymś upaprze. Chyba planuje go potem odsprzedać.

Claire pytającym gestem wskazała dzbanek ze świeżą kawą, a Richard pokiwał głową i usiadł przy kuchennym stole. Podała mu kubek i patrzyła, jak popija. Dzisiaj wydawał się inny. Wszystko się zmienia. Richard też wydawał się teraz bardziej bezbronny. Zawsze był taki silny, zawsze był tym normalnym Morrellem. Dzisiaj wyglądał na niewiele starszego od Moniki.

– Moim zdaniem coś się stanie – powiedziała Claire. – Pan też to czuje?

Richard pokiwał głową. Wokół oczu miał zmarszczki, a pod oczami takie worki, że mógłby w nich trzymać drobne.

– Ten Bishop jest inny niż tamci – powiedział. – Poznałem go. Ja… coś w nim zobaczyłem. On jest nieludzki, Claire. Zupełnie nieludzki. Jeśli było w nim kiedyś coś z człowieka, to ten czas już dawno minął.

– Co pan zamierza?

Richard wzruszył ramionami.

– A co ja, do diabła, mogę zrobić? Pilnować rodziny. Uważać na ludzi z tego miasta. Wolałbym być o tysiąc mil stąd. – Na chwilę zamilkł i napił się kawy. – Moim zdaniem zostaniemy poproszeni o złożenie mu czegoś w rodzaju przysięgi lojalności, a nie jestem pewien, czy to zrobię. Chyba nie chcę tego robić.

Claire z trudem przełknęła ślinę.

– A ma pan wybór?

– Prawdopodobnie nie. Ale zrobię co się da, żeby zapewnić ludziom bezpieczeństwo. Tylko tyle potrafię. – Spuścił wzrok, jakby nie śmiał zbyt długo w nie spoglądać. – Inni tam idą, prawda?

Pokiwała głową.

– Wiesz, że twoi rodzice się wybierają?

Claire osłupiała, a potem zakryła usta dłońmi i pokręciła głową.

– Nie – powiedziała. – Na pewno nie. To przecież niemożliwe.

– Widziałem listę – powiedział Richard. – Przepraszam. Myślałem, że znalazłaś się po prostu na innej stronie. Nie mogłem uwierzyć, że będziesz wykluczona. Ale to dobrze, że możesz zostać w domu. Moim zdaniem może tam być niebezpiecznie.

Dopił kawę do końca i przesunął kubek w jej stronę.

– Będę uważał na twoich przyjaciół i rodziców – powiedział. – O ile tylko będę mógł. Wiesz o tym, prawda?

– Pan jest miły – powiedziała Claire. Zdziwiła się, że powiedziała to na głos, ale zrobiła to w zwykłym odruchu szczerości. – Naprawdę, wie pan.

Richard uśmiechnął się do niej i chociaż wyrobiła już sobie częściową odporność na uśmiechy seksownych facetów dzięki Shane'owi i Michaelowi, jakaś jej część mimo wszystko westchnęła: „ Oooch”.

– Zatrudnię cię jako swoją rzeczniczkę prasową – powiedział Richard. – Pozamykaj się tu i siedź w domu, dobrze?

Odprowadziła go do drzwi i posłusznie pozamykała wszystkie zamki, bo czekał, póki tego nie usłyszy. Pomachał ręką i poszedł do samochodu, a potem cicho go wyprowadził na ulicę. Która, jak zauważyła Claire, była dziwnie pusta. W Morganville po południu zwykle panował spory ruch. A tu, w najlepszej porze na spacery, nie widać było żywego ducha. Nikt nie spacerował, nie jeździły samochody, nie widziała na ulicy nikogo. Nawet sąsiad z domu obok wyłączył kosiarkę i zamknął się w domu na cztery spusty.

Zupełnie tak, jakby wszyscy… wiedzieli.

Claire włączyła laptop i sprawdziła pocztę, co przypominało sprawdzanie spamu. Dzisiaj zaczepki samotnych młodych Rosjanek i nigeryjskich biznesmenów desperacko pragnących pozbyć się milionów zwolnionych od podatku dolarów nie rozbawiły jej tak, jak zwykle. Nie miała też ochoty sprawdzać, dokąd ją wy rzuci funkcja „Szczęśliwy traf w Google. Miała ładnych parę godzin do zabicia.

Mogłabyś odwiedzić Myrnina. Myrnin też się nigdzie nie wybiera.

Och, to aż za bardzo kuszące. Myrnin oznaczał zajęcie.

A praca to świetny sposób na odwrócenie uwagi.

Richard kazał mi się pozamykać. Tak, ale nie powiedział przecież, że tutaj, prawda? Laboratorium Myrnina było dość bezpieczne. Tak samo jak więzienie, w którym go przetrzymywano. A przynajmniej miałaby towarzystwo.

– Nie – powiedziała Claire. – Nie mogę tego zrobić. To zbyt niebezpieczne.

Ale przecież na zewnątrz nadal było jasno. Więc wcale nie tak znów niebezpiecznie.

A rób, co chcesz. Proszę, idź i daj się zabić. Wszystko mi jedno.

Claire złapała parę drobiazgów i wrzuciła do plecaka – książki, oczywiście, ale też parę powieści, które zamierzała podrzucić Myrninowi, bo on zawsze szukał czegoś nowego do czytania. I kuchenny nóż. Jakoś jej się wydało, że to też warto spakować. Schowała go w podręczniku historii niczym najniebezpieczniejszą zakładkę na świecie.

A potem po raz ostatni obejrzawszy się na dom, wyszła.

Mam nadzieję, że tu wrócę, pomyślała i obróciła się, żeby popatrzeć na dom, stojąc przy frontowej furtce. Mam nadzieję, że wszyscy tu wrócimy.

Poczuła, że dom też ma taką nadzieję.

Do laboratorium Myrnina szło się długo, ale nie groziło jej nic poza śmiercią od ataków gęsiej skórki. Zobaczyła jeden czy dwa samochody, ale były pełne przestraszonych, niespokojnych ludzi, spieszących się do jakiegoś bezpiecznego schronienia – pracy, domu, szkoły. Poza tym nikogo na ulicach nie było. Nikt nimi nie chodził.

Claire szła krętymi uliczkami w stronę starszej, zapuszczonej części Morganville. Na końcu ulicy stał brat bliźniak Domu Glassów Dom Dayów, gdzie nadal mieszkała ta urocza starsza pani, Katherine Day. Dzisiaj jej podniszczona huśtawka na werandzie była pusta, kiwała się nieco na wietrze. Claire miała nadzieję, że Babunia Day albo jej groźna wnuczka będą siedziały na zewnątrz, że któraś ją zaprosi na werandę i da jej lemoniady, i spróbuje jej wybić z głowy to, co właśnie zamierzała. Ale jeśli w ogóle były w domu, to siedziały w środku, za zaciągniętymi zasłonami.