Tak jak wszyscy inni mieszkańcy miasta. Claire ruszyła ciemną alejką obok Domu Dayów. Otoczona była z obu stron wysokimi płotami i zwężała się w głębi. Za pierwszym razem trafiła tu przypadkiem, od tamtej pory chodziła celowo, ale nadal uderzało ją, jak przerażające jest to miejsce nawet w dziennym świetle.
Babunia Day wiedziała o Myrninie. Nazywała go pająkiem czającym się w pułapce.
Babunia Day, z tego, co wiedziała Claire, miewała rację w wielu sprawach, a to była jedna z nich. Myrnin potrafił być słodki, łagodny i miły, ale kiedy robił się niedobry, robił się naprawdę zły.
Claire doszła do końca alejki, gdzie stała rozwalająca się szopa, stanowiąca zaledwie jedno pomieszczenie. Drzwi były zamknięte na nową, lśniącą kłódkę. Pogrzebała w kieszeni i wyciągnęła klucze.
Wewnątrz szopa wcale nie prezentowała się lepiej – nie było tam nic, tylko kwadrat podłogi i prowadzące w dół schody. Odrobina światła przesączała się przez brudne okna. Claire złapała leżącą w kącie latarkę – zawsze j ą tam na wszelki wypadek trzymała – i włączyła ją, schodząc po schodach do laboratorium Myrnina.
Miała nikły cień nadziei, że znajdzie tam Amelie albo Olivera, albo kogoś innego. Ale pomieszczenie wyglądało dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy stamtąd wychodziła. Opuszczone i puste, pomijając parę palących się elektrycznych świateł. Claire przesunęła na bok regał z książkami, który zajmował ścianę po prawej stronie – był zamocowany na szynach, żeby ułatwić sprawę – a za nim znajdowały się drzwi. One też były zamknięte, a Claire wyjęła klucze z szuflady pod półkami regału.
Kiedy otwierała drzwi, mogłaby przysiąc, że dobiegł j ą jakiś szmer z kąta. Claire obróciła się i ogarnął ją głupi impuls, który kazał jej zapytać, kto tam jest, ale powstrzymał ją zwyczajny wstyd i wola nie zachowywania się jak te głupie dziewczyny w horrorach. Nikogo tam nie było. Nawet Olivera.
Zamiast tego otworzyła zamek w drzwiach, wzięła głęboki oddech i skoncentrowała się.
Fizyka dziwnych przejść Myrnina nadal jej umykała, chociaż miała wrażenie, że zaczyna pojmować przełom, jakiego dokonał w mechanice kwantowej… Oczywiście, sam nie patrzył na to naukowo, dla niego była to magia, a przynajmniej alchemia. Nie musisz wiedzieć, jak coś działa, żeby to wykorzystywać, przypomniała sobie Claire. Irytowały ją te słowa, ale zaczynała się przyzwyczajać, że niektóre rzeczy trudniej jest zrozumieć niż inne i że wszystko, co ma związek z Myrninem mieści się w tej kategorii.
Szeroko otworzyła drzwi, które prowadziły do więzienia mieszczącego się w innej części miasta. Sprawdziła to na mapie, wymierzyła odległość między laboratorium Myrnina a opuszczonym kompleksem więziennym. Nie było żadnej możliwości, żeby między nimi dwoma istniało jakieś przejście, chyba że poważnie zakłócało prawa fizyki, tak jak je pojmowała. A jednak istniało.
Weszła do środka, zamykając za sobą drzwi. Po tej ich stronie był jeszcze haczyk, zamknęła go, w razie gdyby jednak nie ponosiła jej wyobraźnia i w laboratorium faktycznie ktoś się znajdował i ją obserwował. I tak ten ktoś miałby poważny kłopot z rozgryzieniem natury przejść Myrnina i pewnie by tu nie trafił, o ile trafiłby dokądkolwiek.
– Cześć – odezwała się Claire w stronę mijanych cel; nie sądziła, żeby wampiry ją rozumiały, ale zawsze starała się być wobec nich uprzejma. Nic nie mogły poradzić na to, czym się stały – czymkolwiek się stały. Były szalone, to na pewno. Niektóre mniej niż inne. To ich widok j ą zasmucał – tych, które zdawały się rozumieć, gdzie się znalazły i dlaczego. Jak Myrnin.
Claire zatrzymała się przy lodówce i zabrała zapasy toreb z krwią, które potem powrzucała do cel z bezpiecznej odległości. Dwie zatrzymała dla Myrnina, bo jego cela mieściła się na samym końcu.
Siedział na łóżku, z okularami opuszczonymi na czubek nosa. Czytał zniszczony tomik Woltera.
– Claire – powiedział i włożył wyblakłą różową wstążkę między strony. Podniósł wzrok, spojrzał na nią, młody i przystojny i (przynajmniej dzisiaj) nie do końca szalony. – Przydarzyła mi się przedziwna rzecz. Wzięła krzesło i usiadła.
– Tak?
– Chyba zaczyna mi się polepszać.
– Nie wydaje mi się – powiedziała. – Chciałabym, żeby to była prawda, ale…
Przesunął w stronę krat celi plastikowy pojemnik.
– Masz.
Claire znieruchomiała, podejrzliwie wpatrując się w pojemnik.
– Hm… A co to jest?
– Tkanka mózgowa.
– Co takiego?!
Myrnin poprawił okulary i spojrzał na nią ponad ich oprawkami.
– Powiedziałem, że tkanka mózgowa.
– Czyja tkanka mózgowa?
Rozejrzał się po celi, unosząc brwi.
– Wiesz, nie mam tu w okolicy zbyt wielu chętnych dawców.
Claire dopadła pewna straszna myśl. Nie była w stanie ubrać jej w słowa.
Myrnin uśmiechnął się do niej wrednie.
– Testujemy serum, tak? A na razie jestem jedynym obiektem badań?
– To jest tkanka mózgowa. Jakim cudem…? – Claire szybko zamknęła usta. – Nieważne. Chyba nie chcę tego wiedzieć.
– Poważnie, moim zdaniem jest świetnie. Weź to, proszę. – Na chwilę pokazał zęby w bardzo niepokojącym uśmiechu. – Oddaję ci część własnego umysłu.
– Naprawdę wolałabym, żebyś tego nie mówił. – Zadrżała, ale w końcu podeszła na tyle blisko krat, żeby wziąć pojemnik. Tak, to coś wyglądało… szaro. I jak materia biologiczna.
Sprawdziła, czy wieczko jest szczelnie zamknięte, a potem wsadziła pojemnik do plecaka. – Dlaczego ci się wydaje, że ci się polepszyło?
Myrnin wziął do ręki kilka ciężkich książek i uniósł je na wyciągniętej dłoni.
– Przeczytałem je przez ostatnie półtora dnia – powiedział. – Co do jednego słowa. Mogę odpowiedzieć na każde pytanie, gdybyś chciała mnie przepytać z treści.
– To nie jest dobry test. Ty już te książki znasz.
Zrobił zdziwioną minę.
– Tak, to prawda. No cóż. A jak chciałabyś mnie przetestować?
– Przeczytaj mi kawałek stąd – powiedziała i podała mu wyjętą z plecaka powieść. Zerknął na nazwisko autora i na tytuł, otworzył książkę na pierwszej stronie i zaczął czytać.
Obserwowała, jak jego oczy przebiegają linijki – szybciej niż jakikolwiek człowiek mógłby przyswoić słowa widniejące na papierze. Był bardzo skupiony i wydawał się szczerze zainteresowany.
– Stop – odezwała się pięć minut później. Myrnin posłusznie zamknął książkę i oddał ją Claire. – Opowiedz mi, co przeczytałeś.
– Bardzo sprytnie, że wybrałaś powieść o wampirach – powiedział Myrnin. – Chociaż moim zdaniem trochę śmieszny jest ten ich lęk przed lustrami. Główne postaci wydają się ciekawe. Chyba chciałbym doczytać to do końca. – A potem zaczął szczegółowo recytować opisy i historie głównych postaci, tak jak przedstawiono je na' pierwszych pięćdziesięciu stronach… I całą akcję. Claire zamrugała i, sprawdziła, czy ma rację.
W niczym się nie pomylił.
– Widzisz? – Myrnin zdjął okulary i schował je do kieszeni fioletowej atłasowej kamizelki, którą założył na białą koszulę. – Claire, polepszyło mi się. Serio.
– No cóż, powinniśmy zaczekać i zobaczyć, czy…
– Nie, nie wydaje mi się. – Wstał, zwinny i silny, i podszedł do krat.
Ujął je w ręce, szarpnął i zamek, który powinien był wytrzymać atak najsilniejszego, najbardziej szalonego wampira, głośno trzasnął. Myrnin odsunął na bok kratę i stanął w otwartym przejściu, uśmiechając się do niej.