Выбрать главу

– To dla mnie? – Wskazał na torebki z krwią leżące na jej plecaku. Zdała sobie sprawę, że pobielałymi palcami ściska książkę w ręku i prawie nie oddycha. Mam nadzieję, że nie usunął sobie tej części mózgu, która go może powstrzymać przed atakowaniem…

– Tak – udało jej się wykrztusić. Zamierzała rzucić mu torebkę z krwią, ale stwierdziła, że to by wyglądało niewłaściwie. Zamiast tego wzięła pierwszą z brzegu i mu ją po prostu podała.

Myrnin podszedł do niej powoli – rozmyślnie powoli, żeby miała czas przyzwyczaić się do sytuacji – i wziął plastikową torebkę, nawet nie dotykając jej dłoni. Nie odwrócił się, kiedy się w nią wgryzał. Chociaż od odgłosów ssania zrobiło jej się niewyraźnie i nieco niedobrze, to kiedy na niego spojrzała, na jego twarzy ani na plastikowej torebce nie było ani śladu krwi.

Claire wyciągnęła do niego drugą. Pokręcił głową.

– Nie muszę się opychać – powiedział. – Jedna zupełnie mi wystarczy. – To też było dziwne, bo Myrnin zwykle należał do – jak to ująć, żeby nie doprowadzić się do mdłości – osób obdarzonych apetytem.

– Odłożę to – powiedziała, ale zanim zdążyła ruszyć się z miejsca, Myrnin wyjął jej torebkę z ręki. Tym razem nawet nie zauważyła jego ruchu.

– Sam to zrobię. – Zadrżała, nasłuchując i wypatrując, ale już znikł w mroku. Usłyszała skrzypienie ciężkich drzwi lodówki i ich zamykanie, a potem nagle pojawił się znów, powoli idąc przez mrok. Z ramionami zaplecionymi na piersi. Oparł się o ścianę naprzeciw niej.

– l co? – spytał. – Wydaję ci się szalony?

Pokręciła głową.

– Nie powiedziałabyś mi, gdybym szalony był, prawda, Claire?

– Pewnie nie. Mógłbyś się rozzłościć.

– Mógłbym się rozzłościć, gdybyś mnie okłamała – powiedział Myrnin. – Ale się nie rozzłoszczę. Wcale nie czuję teraz gniewu. Ani głodu, ani nawet niepokoju, który nigdy mnie chyba przez ostatnie lata nie opuszczał. To ten lek, który mi dałaś, Claire. On chyba zaczyna działać. Wiesz, co to znaczy? – Skoczył przez przestrzeń i kiedy znów udało jej się skupić na nim wzrok, klęczał obok jej krzesła, jedną dłoń opierając o jej kolano. – To znaczy, że mój rodzaj uda się uratować. Ich wszystkich.

– A mój? – spytała Claire. – Jeśli twój się uratuje, co będzie z moim?

Myrnin miał obojętną minę.

– Los ludzi naprawdę nie leży w zakresie mojej odpowiedzialności – powiedział. ~ Amelie bardzo ciężko pracowała, żeby zapewnić, że Morganville stanie się miejscem równowagi, miejscem, gdzie nasze dwa gatunki będą w stanie żyć we względnej harmonii. Wątpię, żeby zmieniła w tej sprawie zdanie w wyniku jednego eksperymentu.

Mógł sobie wątpić, ile chciał, ale Claire znała Amelie lepiej niż on. Wiedziała, że w pierwszej kolejności zrobi to, co dobre dla jej gatunku, dopiero potem pomyśli o ludziach. Claire nie była do końca pewna, ale podejrzewała, że Morganville faktycznie stanowiło taki właśnie eksperyment – eksperyment, który zostanie zakończony po uzyskaniu pożądanego rezultatu.

A jeśli to jest rezultat – to co się potem stanie z laboratoryjnymi szczurami?

Ciemne oczy Myrnina płonęły teraz szczerością.

– Claire, nie jestem żadnym potworem. Nie dałbym cię krzywdzić. Zrobiłaś nam ogromną przysługę i zostaniesz otoczona opieką.

– A co z innymi ludźmi? – spytała.

– Jakimi ludźmi? A, twoimi przyjaciółmi, twoją rodziną. Tak, oczywiście, ich też obejmie całkowita Ochrona, cokolwiek się zdarzy.

– Nie, Myrnin, ja mówię o wszystkich innych! O facecie, który robi hamburgery w Burger Dog! O tej babce, która prowadzi sklep z używanymi ciuchami! O wszystkich!

Zamrugał wyraźnie zaskoczony.

– O wszystkich zadbać nie możemy, Claire. To nie leży w naszej naturze. Możemy tylko zadbać o tych, których znamy, albo o tych, z którymi jesteśmy związani. Podziwiam twój altruizm, ale…

– Nie opowiadaj mi o naszej naturze! Nie jesteśmy tacy sami!

– Nie? – Myrnin łagodnie poklepał ją po kolanie. – Jestem naukowcem. Tak samo jak ty. Mam przyjaciół, ludzi, których los mnie obchodzi i których kocham. Tak samo jak ty. W czym się różnimy?

– Ja nie wysysam obiadu z torebki!

Myrnin się roześmiał. Wcale przy tym nie pokazał kłów.

– Och, Claire, a ty uważasz, że zjadanie zaszlachtowanych i porąbanych na kawałki zwierząt jest mniej obrzydliwe? Oboje jemy. Oboje cieszymy się towarzystwem innych. Oboje…

– Ja sobie nie wydłubuję szarej materii z mózgu! Aha, i nie zabijam – powiedziała. – A ty tak. I wcale ci to tak bardzo nie przeszkadza.

Odsunął się nieco i przypatrzył się jej. Jego szczere spojrzenie nieco stwardniało.

– Myślę, że się jednak przekonasz, że przeszkadza – powiedział. – W przeciwnym razie nie znosiłbym czegoś podobnego ze strony…

– Ze strony służącej? Bo tym dla ciebie jestem, prawda? A może gorzej, niewolnicą? Twój ą własnością?

– Jesteś zdenerwowana.

– Tak! Oczywiście… Oczywiście, że jestem zdenerwowana. – Próbowała się opanować, ale nie mogła. Żal uchodził z niej jak para z kotła pod ciśnieniem. – Siedzę tu i omawiam przyszłość ludzkiego gatunku, a moi przyjaciele i rodzina wybierają się na imprezę, a ja ich nie mogę ochronić…

– Cicho, dziecko – powiedział. – Ta uczta jest dziś wieczorem, prawda?

– Ja nawet nie wiem, co to za impreza.

– Oficjalne uznanie Bishopa przez Amelie. Każdy wampir z Morganville, który trzyma się na nogach, będzie tam obecny, wszyscy mają zaprzysiąc mu posłuszeństwo i każdy będzie miał ze sobą prezent na znak szacunku. Pociągnęła nosem i otarła twarz.

– Jaki prezent?

Myrnin nie spuszczał z niej ciemnych oczu.

– Prezent krwi – powiedział – a konkretnie, człowieka. Masz słuszność, niepokojąc się o przyjaciół i rodzinę. On ma prawo wybrać sobie dowolnego z ofiarowanych mu ludzi. Gest w zamierzeniu jest czysto formalny – to przejaw wieloletniej tradycji – ale nie musi być tylko formalny.

Wtedy Claire zrozumiała. Zrozumiała, dlaczego Amelie zabroniła jej przychodzić, zrozumiała, dlaczego Michael zaprosił Monice Morrell zamiast Eve.

To były szachy, a pionkami byli ludzie. Wampiry grały tymi, których mogły bez obawy poświęcić.

– Ty… – Jej głos brzmiał niepewnie. Odchrząknęła i spróbowała jeszcze raz. – Powiedziałeś, że on może wybrać dowolnego człowieka.

Myrnin nawet nie mrugnął.

– Albo i wszystkich – powiedział. – Jeśli będzie miał takie życzenie.

– Wiesz, że on to zrobi, że kogoś zabije.

– Prawdopodobnie, tak.

– Musimy go powstrzymać – powiedziała. – Myrnin… Dlaczego ona to chce zrobić?

– Amelie nie jest kobietą dzielną. Jeśli będzie miała małe szansę, podda się; jeśli szansę będą mniej więcej równe, będzie grała na zwłokę i czekała na okazję. Ona wie, że sama nie zdoła pokonać Bishopa; nawet wspólnie z Oliverem nie byliby w stanie tego dokonać. Musi planować swoją grę na wiele ruchów wprzód, Claire. Całe życie tak grała. – Ciemne oczy Myrnina znów zabłysły i znów się uśmiechnął. – Amelie kalkuluje swoje szansę, nie biorąc oczywiście mnie pod uwagę. Ze mną przy boku może wygrać.

– Chcesz iść. Na tę ucztę.

Myrnin obciągnął kamizelkę i strzepnął z rękawów nieistniejące pyłki.

– Oczywiście. I pójdę tam, z tobą czy bez ciebie. A teraz, czy w tych okolicznościach zgadzasz się iść?

– Ja… Amelie mówiła…

– Tak czy nie, Claire.

– A więc… tak.