Выбрать главу

– Potrzebne nam będą kostiumy – powiedział. – Nic się nie martw. Wiem, skąd je wziąć.

– Wyglądam jak kretynka – powiedziała Claire. Poza tym strasznie rzucała się w oczy. – Nie możemy wybrać czegoś spokojniejszego, skoro mamy się tam dostać ukradkiem?

– Przestań gadać – przykazał jej Myrnin, nakładając podkład na jej twarz. Bawił się chyba o wiele lepiej, niż na to pozwalała ta cała cholerna sytuacja. Claire po raz kolejny zwątpiła, czy to lekarstwo rzeczywiście jest lekarstwem. Musiał istnieć sensowny powód, dla którego Amelie powiedziała, że nie powinno go być na uczcie, i dla którego wykluczała go ze swoich planów dotyczących wojny czy pokoju. Amelie to na pewno przemyślała, ale Claire za dobrze znała już Amelie. Jeśli pokój oznaczał, że przypłaci go śmiercią kilkoro ludzi, nawet ci, którzy byli dla Claire bardzo ważni, uznałaby, że to poświęcenie, na które jest gotowa.

Claire na nie gotowa nie była.

– Już – powiedział Myrnin. – Teraz zamknij oczy.

Claire zamknęła i poczuła miękki pędzel pudrujący jej twarz. Kiedy otworzyła oczy, Myrnin cofnął się, a z lustra spojrzało na nią odbicie zupełnie innej istoty.

Naprawdę wyglądała śmiesznie, ale musiała przyznać, że zupełnie nie przypominała Claire Danvers. Wcale a wcale. Eve byłaby dumna z tak białej twarzy. Z czerwonych wydatnych ust. Z wielkich, obrzeżonych czernią oczu z zabawnymi kreseczka – mi, które miały przyciągać wzrok.

Obcisły kostium, góra i legginsy, w czerwone i czarne romby pokryte diamencikami. Kapelusz matadora.

– Kim ja mam niby być? – wypaliła. Myrnin zrobił minę rozczarowaną j ej niewiedzą.

– Arlekinem – powiedział i okręcił się na pięcie niczym szalona dziewczynka. – Ja jestem Pierrotem. – Myrnin był ubrany na biało, i o ile kostium Claire był obcisły, jego był luźny i rozdymał się wokół jego ciała jak tunika chórzysty z białymi spodniami pod spodem. Wokół szyi miał niesamowicie wielką białą kryzę, a jego biały kapelusz wyglądał jak stożek drogowy. Miał też taki sam zwariowany makijaż, przy którym jego ciemne oczy wydawały się szerzej otwarte i bardziej szalone. – Czy was już niczego w szkołach nie uczą?

– Nie o tym.

– Szkoda. Pewnie takie są skutki zdobywania edukacji głównie przez Google. – Coś jej umocował na twarzy. – Pani maseczka, madame. – Była to prosta maska karnawałowa, ale w taki sam czarno – czerwony wzór jak jej kostium. – Umiesz zrobić gwiazdę? Salto w tył?

Spojrzała na niego z rozpaczą.

– Jestem naukowcem, nie czirliderką.

– Po raz drugi, szkoda. – Założył maseczkę, czarną. Pomalował sobie twarz podobnie jak jej – śmiertelnie bladą twarz z wielkimi czerwonymi wargami. Niesamowicie to wyglądało. – No dobrze, kostiumy już mamy. Teraz potrzeba już tylko czegoś, co przechyli szalę na naszą korzyść, gdyby coś miało się nie powieść. A jestem pewien, znając Bishopa, że tak się stanie.

Byli na poddaszu Domu Glassów, otoczeni rzeczami zbieranymi setki lat. Claire jeszcze nigdy tu na górze nie była; nawet nie wiedziała, że na strych prowadzi jakieś wejście. Myrnin zabrał ją do ukrytego wiktoriańskiego pokoju, a potem nacisnął kilka guzów na ścianie, które otworzyły kolejne sekretne przejście, prowadzące zakurzonym, zagraconym korytarzem do wielkiego, ciemnego składu. Znalazł te kostiumy spakowane w skrzyni, która wyglądała na tak starą, że mogła chyba pochodzić sprzed wojny secesyjnej. Toaletka, przy której siedziała Claire, była chyba nawet starsza. Sam kurz na niej leżący wyglądał starzej.

Myrnin błądził między stosami pudeł, waliz i rozsypanych rzeczy, mrucząc coś, chyba w obcym języku. Zaczął czegoś szukać. Claire znów spojrzała na swoje odbicie w lustrze. W tym przebraniu i makijażu wyglądała obco i fajnie, ale to nadal były jej oczy. Przerażone oczy.

W głowie mi się nie mieści, że chcemy to zrobić, pomyślała.

Myrnin pojawił się obok niej jak przerażający, ludzkich rozmiarów pajac wyskakujący z pudełka, niosąc walizę rozmiarów Rhode Island. Rzucił ją na drewnianą posadzkę, o którą uderzyła z głośnym hukiem.

– Ta – dam! – Otworzył ją i przybrał dumną pozę.

W środku była broń. Mnóstwo broni. Kusze. Noże. Miecze. Krzyże, niektóre z ostro zakończonymi ramionami.

Myrnin pogrzebał w tym bałaganie i wyjął brudną buteleczkę, która pewnie służyła do przechowywania perfum, gdzieś tak w średniowieczu.

– Woda święcona – powiedział. – Prawdziwa woda święcona, pobłogosławiona przez samego papieża. Wielka rzadkość.

– Co to jest? Skąd się wzięły te wszystkie rzeczy?

– Od ludzi, którzy nieskutecznie ich używali – powiedział. – Ale nie zalecałbym buteleczek z łatwopalnym płynem, tych zielonych. Działają, ale możesz równie łatwo pozabijać sprzymierzeńców, jak wrogów. Woda święcona rani, ale nie zabija. Wolałbym, żebyś nie miała ze sobą prawdziwie śmiercionośnej broni.

– Dlaczego?

– Nawet jeśli wygramy, Amelie będzie zmuszona oddać pod sąd każdego człowieka, który zabije wampira. Dobrze wiesz, czym to się kończy. – Claire wiedziała i aż zadygotała. Shane już raz o mało nie zginął za zabójstwo, którego nie popełnił. – Jeśli ktoś ma zabijać, niech to będę ja albo inne wampiry, l tak lepiej się do tego nadajemy. – Owinął dłoń materiałem i ujął średniej wielkości ozdobny krzyż o zaostrzonym końcu. Obchodził się z nim bardzo ostrożnie. – Wyłącznie w samoobronie. A teraz, dla mnie…

Myrnin wyciągnął groźnie ostry sztylet, przyjrzał się kry – tycznie jego ostrzu, a potem znów wsunął go do skórzanej pochwy. Schował sztylet pod tuniką, przy boku.

– To wszystko? – spytała Claire zdziwiona. Przecież miał przed sobą cały arsenał.

– Tylko tego potrzebuję. Czas iść – powiedział. – To znaczy, o ile jesteś naprawdę pewna, że chcesz to zrobić.

– Jestem pewna. – Claire spojrzała na siebie i na swój kostium. – Hm… Ale gdzie ja mam kieszenie?

Rozdział 11

Dom Glassów leżał na czymś, co Claire nazywała Siecią Podróży „Niemożliwych… System przejść Myrnina prowadził do dwudziestu miejsc w mieście, które umiała zidentyfikować, a jednym z nich był salon w ich domu. Innym oczywiście było więzienie, gdzie ostatnio zamieszkał. Kolejnym był Dom Dayów i podejrzewała, że większość prowadzi do innych Domów Założycielki.

Było też przejście do zamku Amelie – a przynajmniej Claire przywykła uważać go za zamek; nie miała pojęcia, jak może wyglądać z zewnątrz. Ale od wewnątrz wydawał się stary i przypominał twierdzę. W systemie były też przejścia do budynku uniwersyteckiej administracji, do biblioteki, do ratusza i do budynku Rady Starszych.

A tam właśnie miał się odbyć bal.

– W głowie mi się nie mieści, że to robimy – szepnęła Claire do Myrnina, który wpatrywał się w pustą ścianę Domu Glassów. – Myrnin, jesteś pewien? Może powinniśmy wziąć samochód.

– Tak będzie szybciej – powiedział. – Chyba się nie boisz? Nie ma potrzeby. Jesteś ze mną. – Powiedział to z wrodzoną sobie arogancją, a ona znów zaczęła czuć chłód wątpliwości. Czy on się dobrze czuł? Wydawało się, że łączy myśli w sposób całkowicie logiczny, ale coś tu… nie grało. Ten łagodny Myrnin, który zwykle pojawiał się w krótkich okresach przytomności umysłu, znikł, a tego nowego Myrnina zupełnie nie znała.

Ale dał jej wodę święconą i krzyż, a tego robić nie musiał. Poza tym… potrzebowała go.

Nieprawdaż?

Za późno było na wątpliwości. Obszar ściany, w który wpatrywał się Myrnin, zaczynał falować i zamieniać się w szarą mgłę. Mgła zawirowała, nabrała koloru i zamieniła się w ciemność, przeciętą na dole linią ledwie widocznego, złotawego światła.