Wyglądało to jak wnętrze szafy.
– Chodź – powiedział Myrnin i wyciągnął do niej rękę. Ujęła ją i razem wstąpili w mrok. Poczuła, że za ich plecami portal zasklepia się, a kiedy się obejrzała za siebie, niczego tam nie zobaczyła.
To miejsce pachniało środkami do czyszczenia, a kiedy Claire pomacała ręką dokoła, trafiła na trzonek mopa. Schowek sprzątaczy. No cóż, pewnie wychodząc z niego, nie będą się zbytnio rzucać w oczy.
Pomijając fakt, że będą parą klaunów wychodzących z szafy.
Myrnin się nie wahał. Sięgnął dłonią, przekręcił gałkę w drzwiach, a potem nieco je uchylił.
– Droga wolna – powiedział i szeroko otworzył drzwi. Wyszedł pierwszy. Claire szybko poszła za nim i zamknęła drzwi za nimi. Byli w jakimś bocznym korytarzu o białych, czystych ścianach, wyłożonym czerwoną wykładziną.
Wszystkie drzwi były nieoznaczone. I identyczne. Claire próbowała je policzyć, żeby potem móc odszukać te właściwe.
– Tędy – powiedział Myrnin i ruszył korytarzem w prawo. Jego biała tunika wydymała się, kiedy szedł. Powinien był w tym przypominającym drogowy stożek kapeluszu wyglądać śmiesznie, ale… ale jednak nie wyglądał. – Powinienem był tobie dać się przebrać za Pierrota, moja mała Claire. Pierrot słynie ze swojej łagodnej, miłej natury. Nie tak, jak Arlekin. Libitor pochopnie, Claire.
– Co takiego?
– Powiedziałem, że to ty powinnaś być Pierrotem…
– Nie – zaprzeczyła powoli. – Powiedziałeś „libitor pochopnie”. O co ci chodziło?
– Co powiedziałem? – Myrnin spojrzał na nią chłodno. – Przecież to nonsens. To wszystko aqua lace.
Stanęła jak wryta, a po paru krokach on połapał się, że została z tyłu, i obejrzał się niecierpliwie.
– Claire, iguana czasu.
„Claire, nie mamy czasu”.
– Myrnin, mówisz bez sensu. Chyba… Chyba to serum przestaje działać.
– Czuję się aktywność.
„Czuję się dobrze”.
– Ale słyszysz sam siebie? Słyszysz, co wygadujesz?
Uniósł ręce w górę. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że robił ze słów sałatkę. Komplikacje neurologiczne, pomyślała i pożałowała, że nie może skonsultować się z doktorem Millsem. No jasne, przecież wydłubał sobie fragment mózgu. To mogło spowodować jakieś szkody. No ale z drugiej strony, jeszcze parę minut temu mówił zupełnie do rzeczy.
Claire próbowała odezwać się jak najspokojniejszym tonem.
– Moim zdaniem potrzebujesz kolejnego zastrzyku. Proszę cię. Chyba nie możemy czekać, aż ci się jeszcze pogorszy, prawda?
Myrnin w milczeniu wyciągnął ramię i podsunął rękaw w górę. Jego obnażona skóra była alabastrowo biała, a kiedy jej dotknęła, sprawiała wrażenie nie tyle ludzkiej ręki, co marmuru obleczonego miękko wyprawioną skórą. Claire wyjęła mały pojemnik, który zatknęła sobie za pasek spodni – ten, który dał jej doktor Mills, ze strzykawką i fiolkami z lekiem. Ćwiczyła robienie zastrzyków na pomarańczach, ale to jednak było coś innego.
– Spróbuję zrobić to tak, żeby cię nie bolało – powiedziała. Myrnin przewrócił oczami.
Dłonie jej drżały, kiedy przekłuwała igłą gumowy korek fiolki i napełniała strzykawkę. Wycisnęła kilka kropel płynu ze strzykawki, a potem wzięła głęboki oddech.
Miała nadzieję, że Myrnin pozwoli jej to zrobić, nie stawiając oporu.
Wydawało się, że nie zamierza sprawy utrudniać, przynajmniej na razie; stał biernie, kiedy celowała igłą w chłodną błękitną żyłę.
– Gotowy? – spytała. Właściwie to pytała samą siebie, nie jego. On chyba to rozumiał, bo się uśmiechnął.
– Ufam ci – zapewnił.
Pchnęła strzykawkę, a igła przebiła skórę i wśliznęła się głęboko. Przez moment żyła stawiała opór, a potem igła wkłuła się w nią.
Szybko docisnęła tłoczek i wyszarpnęła igłę. Na skórze pojawiła się w tym miejscu malutka kropla krwi, którą starła kciukiem, zostawiając na jego skórze niewyraźną plamkę.
Podniosła wzrok i zobaczyła, że źrenice zmniejszyły mu się tak, że zupełnie znikły i na moment Claire zamarła w bezruchu, ogarnięta okropnym przerażeniem. Czerwone usta Myrnina rozchyliły się w szerokim uśmiechu i było w nim coś, co naprawdę, ale to naprawdę jej się nie podobało…
Ale potem znikło, a jego źrenice znów zaczęły się rozszerzać do normalnych rozmiarów. Zadrżał i westchnął.
– Niemiłe – powiedział. – Ach, a teraz pojawia się to ciepło. Teraz jest mi przyjemnie.
– Ale nie bolało?
– Nie przepadam za igłami.
Co zabrzmiało na tyle zabawnie, że się roześmiała. Spojrzał na nią ponuro, ale nadal chichotała i musiała zakryć sobie usta dłonią, kiedy ten śmiech ogarniał ją coraz mocniej i śmiała się coraz głośniej i cieniej, na skraju histerii. Claire, weź się w garść!
– Lepiej? – zapytała go. Arogancja Myrnina wróciła, zobaczyła ją wyraźnie w spojrzeniu, jakie jej rzucił, kiedy pakowała sprzęt.
– Nie było ze mną źle – powiedział. – Ale doceniam i twoją troskę.
Korytarz kończył się przed nimi białymi,. wahadłowymi drzwiami, a Myrnin wziął ją za rękę i siłą tam ociągnął.
– Czekaj! Zwolnij!
– Dlaczego?
– Bo chcę się upewnić, że jesteś…
– Compos mentisl? Claire, to łacina. Znaczy?
– Jesteś przy zdrowych zmysłach, tak, wiem.
– Nie plotę głupstw. I wydaje mi się, że w ogóle nie potrzebowałem tego zastrzyku. – Nabzdyczył się przy tym. Claire pomyślała, że to jest w tym wszystkim najbardziej przerażające… Myrnin naprawdę nie umiał wyczuć, kiedy zaczynało mu się pogarszać.
Miała nadzieję, że to jest właśnie najgorsze sądząc po zapale wypisanym na twarzy Myrnina, zaczynała się obawiać, że może się zrobić o wiele gorzej.
Po drugiej stronie drzwi był bardzo zatłoczony hol siedziby Rady Starszych. Ludzie stali i rozmawiali, trzymali w rękach lampki szampana czy wina, albo czegoś, bo na wino było zbyt czerwone. Wszyscy w kostiumach, wszyscy w maseczkach.
– Miałeś rację – powiedziała do Myrnina. – Moim zdaniem wszystkie wampiry z miasta tu są…
– I każdy przyprowadził ze sobą przyjaciela ludzkiego rodzaju – odparł. – Ale ty chyba jako jedyna znasz prawdziwy powód.
Claire najpierw dostrzegła Jennifer, puszącą się u ramienia François, protegowanego Bishopa. Miała na sobie kostium w stylu lat sześćdziesiątych: farbowany w nierówne plamy top z amerykańskim dekoltem, maleńką minispódniczke, buty na platformach, biżuterię z symbolem pacyfy. Maseczka do tego nie pasowała. Widać było, że kostium został pomyślany tak, żeby pokazać jak najwięcej ciała, nie rozbierając się jednocześnie do końca. Nieźle, pomyślała Claire. François wyraźnie też był tego zdania. Sam przebrał się za Zorro.
Niedaleko Jennifer stała Monica, która przebrała się za Marię Antoninę, w sukni z wielkim dekoltem i obszerną spódnicą. Na szyi zawiązała sobie czerwoną wstążkę – Claire na ten widok zrobiło się nieco niedobrze – a w ręku miała malutką gilotynę. Trzymała pod ramię… Michaela. Który nawet w masce na twarzy wyglądał, jakby żałował, że nie może się znaleźć gdziekolwiek indziej, byle nie obok Moniki. Przebrał się za księdza, w gładką czarną sutannę z białą koloratką. Ale bez żadnego krzyża.
Claire pobiegła za wzrokiem Michaela w przeciwny kąt sali i zobaczyła wysokiego stracha na wróble – jak żywcem przeniesionego z najgorszego horroru o połach kukurydzy, jaki mogła sobie wyobrazić – i dziewczynę ubraną jak Sally z „Miasteczka Halloween” Tima Burtona… Oliver i Eve. Eve wyglądała zupełnie jak Sally – tęskna, smutna, cała z łatek pozszywanych wyłącznie nadzieją.
Ona też patrzyła na Michaela.