Выбрать главу

Oliver kompletnie ją ignorował i obserwował tłum. Rozglądając się wkoło, Claire powoli rozpoznała jeszcze parę osób. Matki nigdzie nie widziała, ale jej ojciec był przebrany za niedźwiedzia i z bardzo niezadowoloną z siebie miną stał obok jakiejś kobiety w średnim wieku – wampirzycy? – przebranej za czarownicę.

– Widzisz gdzieś Shane'a? – Claire niespokojnie spytała Myrnina. Skinął głową w stronę innego fragmentu sali. Już tam patrzyła przedtem, ale poszukała jeszcze raz i trzy razy minąwszy go wzrokiem, teraz wreszcie dostrzegła.

Czy ten kostium będzie ze skóry? – spytała go wtedy. A on powiedział: Tak, w sumie to prawdopodobne.

I był ze skóry. Składał się ze skórzanej psiej obroży, skórzanych spodni i smyczy, a na tej smyczy prowadziła go Ysandre, od szył po kozaki do pół uda ubrana w obcisłą czerwoną skórę. Uzupełniła kostium parą diablich rogów i czerwonym trójzębem.

A więc zrobiła z Shane'a swojego psa. Włącznie z włochatą psią maską na twarzy.

– Oddychaj – powiedział Myrnin. – Sam za tym nie przepadam, ale słyszałem, że ludziom to dobrze robi.

Claire zdała sobie sprawę, że on ma rację; wstrzymywała oddech. Kiedy wypuściła powietrze z płuc, szok zaczął jej mijać, zastąpiony falą gniewu. Co za suka!

Nic dziwnego, że Shane miał nieszczęśliwą minę.

– Nie zrobiła mu absolutnie nic złego – powiedział Myrnin cicho do ucha Claire. – A ty może i nosisz kostium Arlekina, ale to Ysandre zdecydowanie ma w sobie sporo diabła. Więc uważaj. Nie spiesz się. Dam ci znać, kiedy przyjdzie pora zaatakować twojego wroga.

Claire pokiwała głową. Jeśli miała przedtem jakiekolwiek wątpliwości w tej sprawie, teraz minęły. Miała zamiar wydostać stąd swoją rodzinę i przyjaciół i osobiście wyjąć Ysandre z ręki tę smycz, a potem zrobić za jej pomocą coś strasznego.

– Będę gotowa – powiedziała.

Myrnin rzucił jej szalone spojrzenie.

– Tak – powiedział. – Widzę, że będziesz gotowa, moja mała.

Trzymali się blisko siebie i obserwowali innych, a inni z ciekawością im się przyglądali, ale nikt nie podchodził. Claire zapytała – lepiej późno niż wcale – czy Myrnin nie zostanie rozpoznany mimo tego makijażu, ale on pokręcił głową.

– Raczej się nie udzielam towarzysko – powiedział. – Amelie, Sam, Michael, Oliver i jeszcze paru może mnie znać z widzenia. Ale poza tym nikt więcej, a zresztą pewnie nikt się nie spodziewa, że mnie tu zobaczy. Zwłaszcza jako… – obrócił się teatralnym gestem, a biała tunika zafalowała wokół jego postaci – Pierrota.

Co w ogóle nic jej nie mówiło, bo nadal nie miała pojęcia, kogo przedstawiał Pierrot, ale pokiwała głową. Myrnin zobaczył, że jedna ze stojących w pobliżu wampirzyc przygląda się mu i złożył jej wyszukany ukłon.

– Zrób gwiazdę – mruknął pod nosem do Claire.

– Co mam zrobić?

– Poprosiłbym, żebyś zrobiła salto, ale jestem prawie pewien, że z tym byłby kłopot. Zrób gwiazdę. Już.

Claire czuła się jak kompletna idiotka, ale umocowała swój kapelusz matadora na głowie elastyczną gumką i zrobiła gwiazdę, po której stanęła uśmiechając się szerokim, nieco niepewnym uśmiechem.

Ludzie zaczęli klaskać i śmiać się, a potem wrócili do swoich rozmów. Wszyscy poza Oliverem, który patrzył na nich uważnie.

Ale przynajmniej trzymał się na dystans.

Bishopa ani Amelie nigdzie nie było widać, ale Claire stopniowo rozpoznała większość znanych sobie wampirów. Sam przyszedł przebrany za Hucka Finna, co świetnie pasowało do jego rudych włosów i piegów. Przyprowadził dziewczynę, którą Claire słabo pamiętała z Common Grounds, jedną z pracownic Olivera. Pewnie tę, która zastąpiła Eve po jej odejściu. Ze względu na Sama Claire miała nadzieję, że to ktoś, bez kogo Oliver może się obyć.

Była tam Miranda, ubrana w kostium starożytnej Greczynki, z wężami we włosach, a obok niej stał niski, wyblakły facecik w kostiumie Sherlocka Holmesa.

– Charles – potwierdził Myrnin, kiedy Claire go zapytała. – Zawsze przejawiał słabość do tych zaburzonych.

– Przecież ona ma tylko piętnaście lat!

– Obawiam się, że to współczesne standardy. Charles pochodzi z czasów, kiedy to był właściwy wiek do małżeństwa, więc trochę lekceważy waszą zasadę osiemnastu lat jako progu dojrzałości.

– Jest pedofilem.

– Być może – powiedział Myrnin. – Ale nie stoi po stronie Bishopa.

Sam ich zobaczył, zmarszczył brwi, i zaczął powoli przedzierać się przez tłum w ich stronę. Myrnin znów złożył swój komiczny ukłon, ale Claire ucieszyła się, że tym razem nie domagał się do niej gwiazdy.

– Samuel – powiedział. – Jak miło cię widzieć.

– Czyś ty…? – Sam z trudem powstrzymał się, bo pytanie pewnie miało brzmieć: „Czyś ty oszalał?”, a odpowiedź wydawała się oczywista. – Amelie ci nie kazała trzymać się z daleka?

Claire…

– I tak by tu przyszedł – powiedziała. – Rozwalił zamek.

Pomyślałam, że powinnam przyjść z nim. – Co stanowiło dość prawdziwe – chociaż tchórzliwe – usprawiedliwienie ich obecności. Myrnin jednak rzucił jej spojrzenie, które wyraźnie mówiło: „Przyznaj się”. – Pewnie i tak bym przyszła – powiedziała szybko. – Nie mogę pozwolić, żeby moi rodzice i przyjaciele byli tu beze mnie. Po prostu nie mogę.

Sam zrobił ponurą minę, ale pokiwał głową, jakby ją rozumiał.

– Dobrze, więc przyszłaś tu. Już zobaczyłaś. Teraz czas iść, zanim zostaniecie zaanonsowani. Myrnin…

Myrnin kręcił głową.

– Nie, Samuel. Nie mogę tego zrobić. Ona mnie potrzebuje.

– Ona potrzebuje, żebyś się do tego nie mieszał! – Sam stanął tuż przed Myrninem i oczy Myrnina zabarwiły się szkarłatem.

Sama również. – Idź do domu – powiedział Sam. – Natychmiast.

– Zmuś mnie – odparł Myrnin aksamitnym szeptem. Claire jeszcze nie widziała, żeby wyglądał tak śmiertelnie groźnie, i teraz się przeraziła.

Trąciła go w bok. Delikatnie.

– Myrnin. A co się stało z naszą grą na zwłokę? Sam to nie nasz wróg.

– Sam chce ochronić naszego wroga.

– Ochraniam Amelie. Wiesz, że umarłbym, żeby jej bronić.

To Myrnina otrzeźwiło przynajmniej na tyle, że się cofnął.

Biała kryza kostiumu Pierrota robiła z niego najbardziej przerażającego klauna, jakiego Claire w życiu widziała, zwłaszcza z tym uśmiechem.

– Tak – powiedział Myrnin. – Wiem, że byś to zrobił, Sam. Któregoś dnia to cię zniszczy. Trzeba wiedzieć, kiedy sobie odpuścić. To sztuka, którą najstarsi z nas musieli opanować, wciąż jej się ucząc od nowa.

Sam spojrzał na nich nerwowo i odwrócił się.

Tłum się powoli zagęszczał, zapełniając całą owalną salę, a Claire usłyszała, że gdzieś w oddali stojący zegar wybija godzinę. Te głębokie, dźwięczne tony zdawały się trwać bez końca. Kiedy ucichły, na sali zapanowała cisza, pomijając szelest materiałów, gdy ludzie rozpychali się, szukając jak najlepszego miejsca.

Pozłacane, podwójne drzwi po prawej stronie Claire otworzyły się, a do sali wdarł się zapach róż. Znała ten zapach i to pomieszczenie. Na tamtym podwyższeniu umieszczono kiedyś ciało wampira. A ją, Eve i Shane'a próbowano tam zastraszyć.

Niezbyt miłe miejsce i niezbyt miłe wspomnienie.

– Pani Muriel i jej towarzysz, Paul Grace – odezwał się jakiś niski, dudniący głos w pobliżu drzwi. Niósł się po najodleglejsze zakątki sali.

Claire wyciągnęła szyję i dostrzegła niską, pulchną wampirzycę przebraną za Egipcjankę. Eskortował ją wysoki mężczyzna ubrany w wiktoriański strój. Mężczyzna, który ich zaanonsował, stał z boku, w obu rękach trzymając otwartą, pozłacaną księgę, chociaż wcale do niej nie zaglądał.