Выбрать главу

Niedługo zaledwie po paru sekundach, Michael zaczął słabnąć. Obcy rzucił go na podłogę i usiadł na nim okrakiem, obnażając kły. Temperatura w kuchni gwałtownie opadła, powiało lodowatym chłodem, zrobiło się tak zimno, że Claire widziała własny oddech. Te niskie w tonie drgania znów się zaczęły, talerze, szklanki i garnki znów brzęczały.

Eve wrzasnęła i spróbowała wyrwać się z uścisku Shane'a, nie żeby mogła zrobić coś, chociaż cokolwiek…

Drzwi wejściowe zadrżały i otworzyły się gwałtownie. Po kuchni posypały się drzazgi, a Claire usłyszała, że zamki wyłamały się z odgłosem pękającego lodu.

Oliver, drugi najbardziej przerażający wampir z Morganville (a w niektóre dni pierwszy) stał w tych drzwiach i zaglądał do kuchni. Był wysokim mężczyzną, atletycznie zbudowanym. Dziś wieczorem darował sobie przebranie za zwykłego, sympatycznego faceta; był ubrany na czarno, a włosy miał ściągnięte w kucyk. Jego twarz w świetle księżyca wyglądała jak wyrzeźbiona w kości.

Wykonał ruch rękę i napotkał barierę.

– Głupcy! – krzyknął. – Wpuście mnie do środka!

Obcy wampir się zaśmiał.

– Zróbcie to, a zaraz go wypiję – ostrzegł, przyciągając Michaela. – Wiecie, co się stanie. On jest za młody.

Claire nie wiedziała, ale czuła, że to nie będzie nic dobrego. Być może Michael by tego nie przeżył.

– Zaproście mnie do środka – powtórzył Oliver śmiertelnie spokojnym głosem. – Claire, zrób to natychmiast. Otworzyła usta, ale nie zdążyła się odezwać.

– Nie ma potrzeby – rozległ się chłodny kobiecy głos. Kawaleria wreszcie nadjechała.

Amelie odsunęła Olivera na bok i przeszła przez niewidzialną barierę, jakby jej tam nie było – bo, prawdę mówiąc, nie było jej tam, skoro Amelie stworzyła ten dom. Dzisiaj nie towarzyszyli jej zwykli ochroniarze i pomocnicy, ale i tak po sposobie, w jaki przekroczyła próg, widać było wyraźnie, że to ona, a nie Oliver tutaj rządzi.

Jak zawsze Claire myślała o niej jak o królowej. Amelie miała na sobie idealnie skrojony kostium z żółtego jedwabiu, a jasne włosy upięte w błyszczącą koronę na czubku głowy, podtrzymywaną złotymi szpilkami z brylantami. Nie była wysoka, ale roztaczała wokół siebie aurę tak silną jak bomba, która ma lada chwila wybuchnąć. Oczy miała zimne i szeroko otwarte. Wzrok wbiła w wampira, który groził Michaelowi.

– Zostaw natychmiast chłopca w spokoju – rozkazała. Claire nigdy wcześniej nie słyszała, żeby Amelie mówiła takim tonem, ani razu, a teraz aż zadrżała, chociaż te słowa nie były skierowane do niej. – Rzadko zabijam swoich braci, ale wystaw mnie na próbę, François, a zniszczę cię. I pamiętaj, udzielam tylko jednego ostrzeżenia.

Wampir zawahał się tylko na chwilę, a potem puścił Michaela, który osunął się bezwładnie na posadzkę. François wstał jednym płynnym ruchem i stanął naprzeciwko Amelie.

A potem się ukłonił. Claire nie miała wielkiego doświadczenia, jeśli chodziło o męskie ukłony, ale pomyślała, że ten nie wyglądał na przesadnie ugrzeczniony.

– Pani Amelie – powiedział i schował kły. – Czekaliśmy na panią.

– I zabawiacie się przy okazji moim kosztem – stwierdziła.

Claire pomyślała, że Amelie ani razu nie zamrugała. – Chodźmy. Chcę porozmawiać z panem Bishopem.

François uśmiechnął się złośliwie.

– Jestem pewien, że i on chce z panią porozmawiać – powiedział. – Tędy, proszę.

Wysunęła się przed niego.

– François, ja znam własny dom, nie potrzebuję przewodnika. – Szybko obejrzała się przez ramię, Oliver nadal w milczeniu stał przed drzwiami. – Wejdź do środka, Oliverze. Ochronę przeciwko tobie ustawię znów potem, ze względu na naszych młodych przyjaciół.

Oliver przekroczył próg. Michael właśnie usiłował wstać. Oliver wyciągnął do niego rękę, ale Michael ją zignorował. Wymienili spojrzenia, od których Claire zadrżała.

Oliver wzruszył ramionami, przestąpił nogi Michaela i poszedł za Amelie i Francis do salonu.

Kiedy drzwi kuchni zamknęły się, Claire odetchnęła z ulgą i usłyszała, że Shane i Eve robią to samo. Michael z trudem wstał i oparł się o ścianę. Shane położył mu dłoń na ramieniu.

– Stary, w porządku? – Michael tylko uniósł kciuk, zbyt zmęczony, żeby zrobić coś więcej, a Shane poklepał go po plecach i złapał Claire za kołnierz. – Hej, hej, pędziwiatrze, a dokąd ty się niby wybierasz?

– Moi rodzice tam są!

– Amelie nie pozwoli, żeby im się coś stało. Wstrzymaj się. To nie nasza kłótnia, wiesz o tym.

Shane zaczynał być teraz tym rozsądnym? Wow. Czy to jakieś święto?

– Ale…

– Twoim rodzicom nic nie jest, a ja nie chcę, żebyś się wtrącała. Jasne?

Roztrzęsiona pokiwała głową.

– Ale…

– Michael. Pomóż mi. Powiedz jej.

Michael usiłował złapać oddech, ale tylko pokiwał głową nadal oszołomiony i półprzytomny.

– Nic im nie jest – powiedział słabo. – Właśnie dlatego François wpadł tu za mną, bo próbowałem stanąć między nim a twoją mamą.

– On zaatakował moją mamę?! – Claire rzuciła się w stronę salonu i tym razem Shane powstrzymał ją z najwyższym trudem.

– Stary, ja nie takiej pomocy potrzebowałem – mruknął Shane i obiema rękoma objął Claire, żeby ją przytrzymać. – No już. Już. Amelie tam jest, a wiesz, że ona zadba o porządek…

Claire to wiedziała. Ale po chwili zastanowienia zaczęła wyrywać się bardziej energicznie, bo Amelie była zdolna spisać jej rodziców na straty, gdyby uznała, że to dobre wyjście. Claire też przecież od czasu do czasu spisywała na straty. Ale Shane nie puszczał jej, dopóki nie dziabnęła go łokciem pod żebra i nie poczuła, że zachwiał się i rozluźnił chwyt. Nie rozumiała, co właściwie zrobiła… dopóki nie zobaczyła plamy krwi na jego T – shircie, kiedy ciężko usiadł na krześle.

Uderzyła go w to miejsce, gdzie został ranny.

– Cholera! – syknęła Eve i szybko uniosła podkoszulek Shane'a. W bandaże zaczynała wsiąkać krew. Claire poczuła nawet jej zapach…

…i zupełnie jak we śnie czy może jakimś sennym koszmarze odwróciła się i spojrzała na Michaela.

Miał oczy szeroko otwarte, uważne i bardzo, bardzo groźne. Twarz spiętą i pobielałą, i zupełnie przestał oddychać.

– Zatrzymaj to krwawienie – szepnął. – Szybko. Michael miał rację. Shane był jak przynęta w basenie dla rekinów, a Michael do tych rekinów się zaliczał.

Shane nie spuszczał z niego wzroku, kiedy Eve poprawiała opatrunek.

– Moim zdaniem nic się nie stało, ale musisz uważać – powiedziała. – A ten bandaż trzeba zmienić. Mógł ci pęknąć któryś szew.

Pomogła Shane'owi wstać. On nadal obserwował Michaela. Wydawało się, że Michael nie jest w stanie odwrócić wzroku od czerwonej plamy na bandażu.

– Chcesz trochę? – spytał Shane. – To chodź i sobie weź. – Był niemal tak samo blady jak Michael, a minę miał spiętą i złą.

Michael jakimś cudem zdołał się uśmiechnąć.

– Bracie, nie lubię twojej grupy krwi.

– No i znów zostałem odrzucony. – Ale to ponure spojrzenie odrobinę złagodniało. – Przepraszam.

– Nie ma sprawy. – Michael na moment zerknął w stronę salonu. – Rozmawiają. Posłuchajcie, pójdę tam i przyprowadzę twoich rodziców, Claire. Chciałbym zebrać razem wszystkich, którzy…

– …oddychają – dokończył Shane.

– Są w niebezpieczeństwie. Wracam za sekundę. – Zawahał się na moment, a potem dodał: – Może uda wam się opatrzyć go, zanim wrócę.

I zniknął za drzwiami, poruszając się nienaturalnie szybko, zupełnie jakby z ulgą wychodził z miejsca, gdzie czuł zapach krwi Shane'a. Claire z trudem przełknęła ślinę i wymieniła spojrzenia z Eve. Sądząc po minie, Eve była tak samo wstrząśnięta jak Claire, ale szybko zajęła się konkretami.