A pozostałe wampiry stały z boku i pozwalały, żeby to się działo.
– Amelie – powiedział Bishop. – Zniszczę cię, jeśli mi odmówisz. Nie jesteś tego świadoma? Nie zdawałaś sobie z tego sprawy, od kiedy tu przyjechałem?
Claire podeszła i stanęła obok niej.
– Ona chce, żeby pan wyjechał – powiedziała. – Musi pan wyjechać. Natychmiast.
Bishop się roześmiał.
– Grozi mi mały, ujadający piesek. Co, zjesz mnie, kundelku?
– Nie – powiedział Sam Glass. Stanął obok Amelie. – A w każdym razie nie bez pomocy.
Michael dołączył do niego, pokonując dzielący ich dystans jednym skokiem, a Shane i Eve stanęli na schodach.
Przez jedną pełną napięcia chwilę nic się nie działo, a potem inni ruszyli się z miejsc. Oliver. Monica. Charles i Miranda.
Tata Claire podszedł, wziął jej matkę za rękę i odprowadził j ą na bok.
Nadchodzili kolejni.
Wampiry i ludzie z Morganville stawali obok siebie, tłoczyli się na podeście naprzeciwko Bishopa, Ysandre i François. Nie wszyscy, ale ponad połowa sali.
– Nie jesteś tu mile widziany – powiedział Oliver. – Panie Bishopie, to nasze miasto i nasi ludzie. Pora, żebyś stąd wyjechał.
– To rebelia – powiedział Bishop. – Jakie to odświeżająco nowoczesne.
Skinął głową Ysandre i François.
Ysandre udała, że rzuca się na Shane'a, a potem złapała Jasona Rossera i zatopiła kły w jego szyi.
Chaos. Sam i Michael uderzyli François, kiedy próbował ukąsić wrzeszczącą Jennifer, i Claire niemal natychmiast straciła ich z oczu. Bishop poderwał się i zaczął przepychać się z Oliverem.
Amelie złapała Ysandre za kark i odciągnęła ją od Jasona.
– To moja własność – rzuciła ostro i przytrzymała wyrywającą się i syczącą Ysandre na odległość ramienia. – Chłopcze. Chłopcze! – Pochyliła się nad Jasonem, bladymi palcami dotykając jego twarzy:
Jason otworzył oczy. Płakał, uznała Claire, ale potem zobaczyła jego twarz i zorientowała się, że on jednak wcale nie płacze. On się śmiał.
– Frajerka – powiedział.
– Nie! – krzyknęła Claire, ale było już za późno.
`Jason wyjął spomiędzy fałd mnisiego habitu kołek i pchnął nim Amelie w serce.
Wszystko się zatrzymało.
Amelie zatoczyła się w tył. Ten drewniany kołek w jej piersi wyglądał groteskowo, nierealnie, dziwacznie.
Amelie była przecież niezniszczalna. Nie można jej było skrzywdzić.
Plama czerwieni wykwitła na białym materiale wokół kołka i zaczęła rosnąć Claire w oczach.
Sam krzyknął. Porzucił François, widząc osuwającą się Amelie, i podtrzymał ją, delikatnie kładąc na drewnianych deskach podestu. Ten wyraz jego twarzy… Claire jeszcze nigdy nie widziała u nikogo takiego bólu.
Oliver uderzył Bishopa tak mocno, że starzec zatoczył się w tył na tron, a potem Oliver podbiegł do Amelie.
– Nie! – rzucił ostro, kiedy Sam ujął kołek, chcąc go wyciągnąć. – Ona jest stara. Wytrzyma, póki nie zabierzemy jej w bezpieczne miejsce. Zabierzcie ją!
A potem obrócił się w samą porę, bo Jason skoczył w jego stronę z kolejnym kołkiem. Oliver złapał go w powietrzu i złamał mu rękę bez najmniejszego wysiłku, odrzucając go na podest, gdzie zderzył się z François, który walczył z Michaelem w parterze.
– Mamo! Tato! Uciekajcie stąd! – wrzasnęła Claire. Tata ruchem ręki pokazał jej, żeby poszła z nimi, ale tylko pokręciła głową. Nie miała zamiaru zostawić przyjaciół. Nie w taki sposób, w jaki Myrnin zostawił ją.
Rodzice ruszyli w stronę drzwi. Inni też biegli, głównie ci, którzy nie zdecydowali się od początku stanąć przeciwko Bishopowi. Claire zobaczyła Marię Theresę wymykającą się bocznymi drzwiami i ciągnącą za ramię swojego ludzkiego towarzysza. Wydawał się przerażony i usiłował jej się wyrwać.
Z ciemności poza salą dobiegł ją krzyk.
Amelie zamrugała powiekami, chwyciła oddech i szepnęła coś do Sama. Podniósł oczy na Claire, a jego twarz była tak twarda i biała jak marmur.
– Końcówka rozgrywki – powiedział. – Bishop kontratakuje.
Claire spojrzała i zobaczyła, że niektórzy z wychodzących zaczęli rzucać się na towarzyszących im ludzi albo na inne wampiry. Bishop sprowadził tu własnych uśpionych agentów i było teraz tylko kwestią czasu, zanim przedrą się do podestu. Zapowiadała się ogólna walka.
Michael dołączył do nich. Ubranie miał podarte, a na jednym policzku długą, bezkrwawą szramę.
– Zabierz, ich stąd! – wrzasnął do niego Oliver. – Ale już!
Oliver rzucił się na Bishopa, zmuszając starego wampira do oparcia się o tron, a potem sięgnął w głąb swojego kostiumu stracha na wróble. Wyciągnął długi, ostry jak igła sztylet i przeszył nim tors Bishopa, przyszpilając go do drewna tronu.
Bishopa bardziej to rozzłościło, niż zraniło. Wyrwał się i wyciągnął sztylet z piersi, a potem uderzył Olivera tak mocno, że drugi wampir spadł z podestu i znikł w mroku sali bankietowej.
– Sam! – krzyknął Michael.
Sam porwał Amelie w ramiona i zeskoczył z podestu. Większość pozostałych ruszyła za nim. Michael złapał Eve i Shane'a, a Claire chciała zbiec za nimi po stopniach podestu.
Zatrzymała ją Ysandre.
– Nie tak szybko – powiedziała. Jej głos już nie brzmiał jak koci pomruk; to był warkot, niski i złowrogi. – Ciebie to ja chcę.
Claire zaczęła szukać jakiejś broni. Trafiła ręką na widelec, który spadł ze stołu, i wbiła go w ramię Ysandre. Wampirzyca wrzasnęła, wyrwała go i zacisnęła dłoń na gardle Claire, prawie ją kładąc na stół. Claire nie mogła złapać tchu. Uderzała wampirzycę po silnej jak żelazo dłoni i próbowała się wyrwać, ale bezskutecznie.
Czuła, że umiera.
Oliver skoczył na Ysandre i zbił ją z nóg. Wpadła na Bishopa i oboje się przewrócili. Zanim jeszcze zdążyli upaść na podłogę, Oliver złapał Claire za nadgarstek i pociągnął po schodach. Nie nadążała za nim, więc porwał ją na ręce, a potem świat wkoło nich zawirował.
Wampirza prędkość.
Wrzaski zlały się w jeden ogólny hałas, potem Claire usłyszała jakieś trzaski i syreny, a potem nic.
Dziwne, czuć się bezpiecznie w ramionach Olivera.
Kiedy się ocknęła, jej głowa spoczywała na kolanach Shane'a, a on gładził japo włosach. Usłyszała szmer głosów.
– Co… – Gardło ją bolało. Bardzo bolało. A jej głos brzmiał dziwnie.
– Hej – powiedział Shane i uśmiechnął się, spoglądając na nią. Coś było nie tak z tym uśmiechem. – Nic nie mów. Jesteśmy w domu… Wszystko jest zabezpieczone. Nic się nie martw.
Niedowierzała mu. Słyszała odgłos syren samochodów przejeżdżających ulicą. Jakieś głosy w domu, i to liczne. Spróbowała usiąść, ale Shane ją powstrzymał. – Sam jest na górze z Amelie, w pokoju rekreacyjnym. – Shane tak nazywał osobistą kryjówkę Amelie.
– Miasto jest sparaliżowane. Bishop miał już na swojej liście płac wielu ludzi. Sporo było niespodzianek. Bynajmniej nie próżnował.
Bezgłośnie zapytała.
– Kto tu jest?
– Tak, no cóż, mamy dziś wieczorem trochę gości – odparł. – Nie mogli się dostać do siebie, więc schronili się tutaj. Są tu twoi rodzice.
I faktycznie byli, bo odsunęli Shane'a na bok. Mama płakała, głaszcząc Claire po twarzy. Tata zachowywał więcej stoicyzmu, ale jego twarz była zaczerwieniona, a szczęka mocno zaciśnięta.
– Jak się czujesz, mała? – spytał.
– Świetnie – szepnęła i wskazała na nich.
– My się czujemy znakomicie, kochanie – powiedziała jej matka i pocałowała jaw czoło. Nadal ubrana była w długą białą suknię, ale anielskie skrzydła miała zmięte i przekrzywione. – Kiedy Oliver cię tu przyniósł, myślałam… Myślałam, że jest za późno. Myślałam…