Выбрать главу

Myśleli, że zginęła. Claire poczuła się winna, chociaż przecież wcale nie chciała zemdleć.

– Nic mi nie jest – udało jej się powiedzieć. Próbowała przełknąć i przekonała się, że to nie był zły pomysł; to był pomysł fatalny. Zakaszlała. To zabolało jeszcze gorzej.

Żałosne.

– Oliver? – szepnęła. Tata skinął głową w stronę kogoś stojącego za kanapą, na której leżała.

– Rozmawia przez telefon – powiedział. – To dość energiczny gość, nieprawdaż?

Światła w domu zgasły i ludzie zaczęli krzyczeć. Niemal natychmiast pozapalały się latarki; Eve i Shane mieli je pod ręką, Michael również.

– Uspokójcie się – powiedział Michael. – Proszę wszystkich o spokój! Dom jest bezpieczny.

Nic nie jest bezpieczne przed Bishopem, chciała mu powiedzieć Claire. Ysandre i François już tu byli i jeśli zechcą, znów się tu dostaną. Czuła wokół siebie ciężkie, przytłaczające przygnębienie. Jeśli w tym domu były jakieś duchy – inne niż duch, którym był kiedyś Michael – to dzisiaj wyległy wszystkie, ściągnięte lękiem i gniewem.

– Hej – odezwała się Eve. Stała przy frontowych oknach i wyglądała na zewnątrz. – Tam coś się pali.

Obok przejechał wóz strażacki, a za nim sznur samochodów policyjnych. Służby miejskie mają trudną noc – pomyślała Claire na wpół przytomnie. Wstała mimo protestów matki.

Pokój trochę zawirował wkoło niej, ale potem znieruchomiał. Stanęła obok Eve, przy oknie. Eve otoczyła j ą ramieniem i przytuliła, nie odrywając oczu od pożaru. Był spory, trzy przecznice dalej. Płomienie strzelały na kilka metrów w górę.

– Jak się czujesz? – spytała Eve.

Claire w milczeniu pokazała jej uniesiony kciuk i zobaczyła, że Eve się uśmiecha.

– Tak, zamieniłaś się tam w prawdziwego Spartakusa. Byłam z ciebie bardzo dumna, wiesz. Dopóki nie dałaś sobie skopać tyłka.

Claire próbowała wykrztusić z siebie oburzenie:

– Hej!

– No dobra, może to nie była twoja wina. – Eve znów ją uściskała. – Święcona woda. Fajny pomysł. Prawie mi zaimponowałaś.

– Czyj dom? – Claire udało się wykrztusić szeptem dwa słowa na raz. To już postęp. – Się pali?

– Chyba to dom Melville'ów – odparła Eve, próbując spojrzeć pod nieco innym kątem. – Cholera. Widzę następne.

Niedobrze.

Dołączył do nich Michael.

– To część planu Bishopa – powiedział. – Tak mi się wydaje. Wywołać chaos. Zbić Amelie z tropu.

Claire mogła się założyć, że awaria prądu też stanowiła część tego planu.

– Ilu tu jest?

– W naszym domu? Ze trzydzieści osób. – Eve przewróciła oczami. – Połowa z nich to wampiry. Super, nie? Po tym wszystkim.

Claire wytrzeszczyła na nią oczy.

– Trzydzieści?

Eve pokiwała głową.

– A co?

– To nas czyni niezłym celem.

– Ona ma rację – powiedział Michael. – Musimy być czujni.

Shane wcisnął się obok Claire. Nadal miał na sobie skórzane spodnie, ale włożył też swoją starą, zniszczoną koszulkę z Marylin Mansonem, która wyglądała tak, jakby wyjął jaz kosza na brudy.

Było jej wszystko jedno. Shane objął ją i przez tę jedną chwilę czuła, że wszystko jest w porządku.

– Królik zabójca – powiedział do niej czule i pocałował ją. – A ten kostium to co?

– Arlekin – wychrypiała. – Myrnin… – Wróciło do niej wspomnienie tego, jak Myrnin się zachował. Jak prowokował Bishopa. Jak zostawił Amelie, żeby sobie z tym poradziła i ciekł. Ją też tam zostawił, na pewną śmierć.

– To był Myrnin? Ten szaleniec? Claire, jak ty mogłaś mu w ogóle zaufać? – Shane ujął jej twarz w dłonie. – On namówił cię na to, prawda?

Niezupełnie. Chciała wierzyć Myrninowi. Chciała wierzyć w tę niewinną, łagodną duszę, którą czasem w nim dostrzegała, ale teraz nie była pewna jej istnienia.

Albo, jeśli istniała, to być może jej lekarstwo ją zniszczyło.

– Nie mogłam… – Claire próbowała zebrać słowa, ale było jej za trudno, a oczy Shane'a były zbyt wyrozumiałe. Pocałował ją mimo wszystkich okoliczności, mimo obecności jej rodziców w tym samym pokoju, mimo że dom był pełen wampirów, a połowa Morganville znalazła się w niebezpieczeństwie, pomyślała, że mogłaby stać tu tak w jego ramionach przez całą noc i cały dzień.

– Ja wiem – mruknął z ciepłymi, wilgotnymi ustami przy jej ustach. – Wiem.

Prawie uwierzyła, że zrozumiał.

– Przepraszam, że wam przerywam – odezwał się Michael sucho zza pleców Claire – ale zdaje się, że musimy zrobić mały obchód okolicy.

– Niezły pomysł – powiedział Shane i odsunął się. – Skoro podpalają domy, żeby wywabić ludzi na ulicę. Pewnie łatwiej im ich w ten sposób wyłapać.

– Właśnie. – Michael podał mu łom. Shane zakręcił nim i wsadził go sobie pod ramię. – Jak powiedziała Claire, stanowimy niezły cel. Tak jak wszystkie Domy Założycielki. Ja sprawdzę na tyłach, ty od frontu.

– Pomogę – zaproponowała Claire. Shane i Michael złapali Ją pod ramiona i odprowadzili na kanapę, gdzie ją bez większych ceremonii posadzili. – Hej!

Shane zwrócił się do jej rodziców.

– Zadbajcie, żeby się stąd nie ruszała.

– Tak dokładnie zrobimy – powiedziała jej matka i usiadła obok Claire. – Serio, Claire, co ty sobie wyobrażasz? Tam jest niebezpiecznie!

Dokładnie to samo myślała Claire o Shanie. Ale wiedziała, że w obecnej formie nie na wiele im się przyda. Nie do tego celu w każdym razie.

– Łazienka. – Westchnęła. Jej rodzice wymienili spojrzenia.

Tata wzruszył ramionami.

– Pójdę z tobą – zaproponowała mama.

– Mamo, jestem już na tyle duża, żeby do łazienki chodzić sama. – Głos z chwili na chwilę miała coraz mocniejszy i tylko ze dwa razy zacięła się, wypowiadając to zdanie. Nadal jednak jej głos brzmiał, jakby codziennie wypalała paczkę papierosów.

Ale podobno tak! zachrypnięty głos jest seksowny, prawda?

Mama miała wątpliwości, ale została na kanapie. Popatrzyli po sobie z tatą i wzruszyli ramionami. Claire wyminęła grupkę obcych osób – wampirów o chłodnych, podejrzliwych oczach – i poszła na górę.

Na podeście schodów siedziała Miranda, chowając w dłoniach twarz obrzeżoną wężowatymi włosami.

– Nic ci nie jest? – zapytała Claire i przysiadła obok niej.

Miranda pokręciła głową.

– Mówiłam wam – powiedziała. – Krew. Ogień. Wszystko się kończy.

– A widzisz coś na nasz temat? Co z tym domem?

Miranda zaprzeczyła ruchem głowy.

– Jestem zbyt zmęczona.

– Chodź – powiedziała Claire i pomogła Mirandzie wstać. – Mam tam łóżko. Ktoś może się w nim położyć.

Ułożyła dziewczynę, która natychmiast zaczęła zasypiać, a potem – zgodnie z obietnicą daną mamie i tacie – poszła do łazienki. Była tam kolejka. Potem mogła swobodnie zastanowić się, co dalej.

Przecież nie obiecywała, że z wróci łazienki.

Drogę tam, gdzie chciała iść, blokował jeden z ochroniarzy Amelie – ten, który przy poprzedniej wizycie skinął jej głową. Miał nieco mniej nieprzystępną twarz niż pozostali służący Amelie, ale i tak wzbudzał przerażenie. Claire popatrzyła na niego, doskonale świadoma, że siniaki na jej szyi zaczęły już przybierać fioletowy odcień.

– Mogę tam wejść? – spytała. Przez długą chwilę ochroniarz przyglądał się jej, ale potem skinął głową i odstąpił na bok.

Zapukał. Ukryte drzwi otworzyły się i Claire wślizgnęła się do środka, zamykając je za sobą.

U stóp schodów stał kolejny wampir ochroniarz, wcale nie taki przyjazny, ale po krótkiej, prowadzonej szeptem rozmowie u szczytu schodów, przepuścił j ą na górę.