Выбрать главу

Na górze była tylko Amelie, leżąca na sofie w zamrożonym wodospadzie białego jedwabiu, Sam i Oliver.

Kołek nadal tkwił w jej piersi, a oczy miała szeroko otwarte i puste.

Gdy tylko weszła na górę, Oliver warknął do niej:

– Odejdź stąd!

Zawróciłaby, ale Sarn szybko się wtrącił.

– Nie – powiedział. – Zasłużyła na to. Ona pierwsza stanęła u boku Amelie, nie ty. Nawet nie ja.

Oliver chyba się zirytował, ale spojrzał na nieruchomą, bladą twarz Amelie.

Nachylił się bardzo nisko, patrząc w jej otwarte oczy bez ruchu. Sekundy mijały, Sam czekał.

– Teraz – szepnął Oliver.

Sam złapał za kołek i pociągnął jednym szybkim ruchem. Ciało Amelie wygięło się spazmatycznie, a usta szeroko otworzyły. W świetle zabłysły ostre zęby.

Nie wydała żadnego dźwięku.

Sam miał udręczoną minę. Oliver coś szeptał, ale zbyt cicho, żeby Claire mogła wychwycić słowa, pochylając głowę tak nisko, że prawie stykała się z głową Amelie. Kiedy Sam wyciągnął ręce w jej stronę, Oliver uniósł wzrok i pokręcił głową. Sam zamarł.

– Potrzymaj ją – powiedział Oliver i puścił jej twarz. Sam szybko zajął jego miejsce. Oliver podciągnął rękaw szarej bluzy, wziął głęboki oddech i podsunął przedramię pod usta Amelie.

Claire drgnęła, kiedy Amelie ugryzła. Oliver nie drgnął. Sam patrzył na przemian to na Amelie, to na niego, jakby sprawdzając coś, czego Claire do końca nie pojmowała, a potem puścił Amelie i złapał Olivera za rękę, żeby go od niej oderwać.

Oliver zatoczył się, przysiadł i schował twarz w dłoniach. Z otwartych ran na jego ręce krew sączyła się kroplami, plamiąc podłogę. Potem krople padały wolniej, aż ustały, a rana się zagoiła.

Amelie zamrugała i spojrzała w stronę Claire. Wyglądałaby zupełnie jak martwa, gdyby nie to, że się poruszała; jej oczy nadal patrzyły nieruchomo, źrenice były rozszerzone, a skóra przybrała dziwny, błękitnawy odcień.

– Ta dziewczyna – szepnęła. – Musi iść. Głód.

Sam pokiwał głową i obejrzał się przez ramię na Claire.

– Idź i przynieś jej trochę krwi – powiedział. – W lodówce powinna być krew.

A Claire zdała sobie sprawę, że krew się im skończyła.

– Cholera – sapnął Shane, kiedy razem przeglądali zawartość lodówki. Na półkach były resztki chili, jakiś makaron, hamburgery. Wystarczająco dużo dla nich na jakieś dwa dni. Ale na pewno nie dosyć dla wszystkich znajdujących się w domu, nawet licząc tylko ludzi. – Myślisz to samo, co ja?

– Myślę, że mamy tu z piętnaście wampirów i brak krwi – powiedziała Claire. – O to chodziło?

– Nie, myślałem, że skończyły nam się chipsy. Oczywiście, że o to chodziło. – Shane poprzesuwał butelki z sosami, po raz trzeci bez skutku szukając jakiejś zapomnianej butelki z krwią. – Powiedziałem: cholera?

– Tak, parę razy. Nie powinieneś wracać przed dom?

– Zamieniłem się na warcie z jednym wampirem. Lepiej, żeby to one patrolowały teren po ciemku. Poza tym im mniej ich się teraz kręci po domu…

– Tym lepiej – dokończyła. – Zgadzam się. Ale Sam powiedział, że Amelie musi zaspokoić głód, czyli napić się krwi.

Zresztą nie ona jedna. A co z Centrum Krwiodawstwa?

– Nie dostarczają do domu – powiedział Shane, a potem strzelił palcami. – Zaraz. Zaraz. Dowożą.

– Co?

Złapał telefon z uchwytu na ścianie, ale potem go odwiesił.

– Nie działa.

Claire wyjęła swoją komórkę.

– Mam zasięg. – Podała mu ją i patrzyła, jak wystukuje jakiś numer. – Dokąd dzwonisz?

– Do Pizza Hut.

– Wariat.

Uniósł palec.

– Hej, Richard? – Nie, jak zauważyła Claire, Dick. Obecna sytuacja awansowała go do osobnika zasługującego na pełne imię. – Słuchaj, stary, mamy tu problem w Domu Glassów.

Claire mogła sobie wyobrazić drugą stronę tej rozmowy i reakcję Richarda Morrella niemal co do słowa. „A tobie się wydaje, że co ja tu mam, jak całe miasto zwariowało?”

– Skończyła nam się krew – powiedział Shane. – Amelie jest ranna. Sam sobie przekalkuluj. Nie zaszkodziłoby, gdyby dzielna policja z Morganville zabawiła się w domowego dostawcę.

Cokolwiek powiedział Richard, nie było to stwierdzenie pełne entuzjazmu.

– Żartujesz – powiedział Shane zupełnie innym, zmartwionym tonem. – Nie żartujesz. O Boże. – Na chwilę umilkł. – Stary, rozumiem. Rozumiem. Dobra, jasne. Trzymaj się.

Pomyślała, że tak grzecznie Richard i Shane jeszcze nigdy nie rozmawiali. Niemal przyjaźnie.

Shane zamknął klapkę telefonu i rzucił go Claire z wystudiowanym spokojem na twarzy.

– Co jest?

– Centrum Krwiodawstwa się pali – powiedział. – I co teraz myślisz o głodzie?

Krwiobus przystanął przed ich domem dokładnie kwadrans później – błyszczący, czarny i groźny. Pojawił się w otoczeniu obstawy złożonej z wozów policyjnych. Policjanci w kamizelkach kuloodpornych pozajmowali posterunki u obu wylotów ulicy.

Claire spojrzała na zegarek. Dochodziła prawie czwarta rano. Do świtu mieli jeszcze parę godzin, chociaż przy pożarach trudno byłoby odróżnić noc od dnia. Straż pożarna Morganville nie dawała sobie rady. Seryjni podpalacze zatrudnieni przez Bishopa dzielnie wywiązywali się ze swoich zadań.

Claire zastanowiła się, co robi teraz Bishop. Pewnie czeka. Nic innego mu nie pozostało. Morganville popadło w chaos po atakach na węzły komunikacyjne, Centrum Krwiodawstwa i – zgodnie z plotką przez kogoś jej powtórzoną – szpital. Jak na razie uniwersytet był chyba bezpieczny. W kampusie mieli zapasy krwi, ale trudno byłoby się tam dostać w tym zamieszaniu.

Michael wyszedł przed dom na spotkanie z wampirem prowadzącym krwiobus. Wrócił, kręcąc głową. – Nic nie zostało – powiedział. – Dzisiejsze zapasy już odwieźli do Centrum. Nie mają żadnych więcej. Powiedział, że zapasy szpitalne też zostały zniszczone.

– Jak nie zaczniemy chodzić od drzwi do drzwi i prosić o butelki i torebki, to nic nie będziemy mieli – dorzucił wampir o ponurej twarzy. – A mówiłem Radzie, że musimy rozbudować system zapasów.

– A co z zapasami na uniwersytecie?

– Wystarczą na parę dni – powiedział kierowca krwiobusu. – O żadnych innych nie wiem.

– Ja wiem – powiedziała Claire i z trudem przełknęła ślinę, kiedy na nią popatrzyli. – Ale musiałabym dostać zezwolenie od Amelie, żeby was tam zabrać.

– Amelie nie jest w stanie wydawać żadnych zezwoleń. Może Oliver?

Claire pokręciła głową.

– To musi być Amelie. Przykro mi.

Kierowca krwiobusu wydawał się zmęczony i mocno zdenerwowany. Ścisnął teraz palcami grzbiet nosa.

– Dobrze – powiedział. – Ale zanim ona będzie mogła wydać zgodę, musi się najeść. Potrzebuję dawców.

Eve, jak na siebie dziwnie milcząca, wysunęła się naprzód.

– Ja oddam – powiedziała.

– Ja też. – To była Monica Morrell. Zdjęła perukę Marii Antoniny i położyła ją na ziemi. Claire przypomniała sobie, co mówił Richard Morrell o burmistrzu, który chciał zwrócić ten kostium i odzyskać pieniądze, i o mały włos nie parsknęła śmiechem. Plan burmistrza właśnie trafiał szlag. – Giną! Jennifer!

Chodźcie tu! I przyprowadźcie, kogo się da!

Monica, równie władcza jak francuska królowa, raz dla odmiany wykorzystała umiejętność dowodzenia i komenderowania ludźmi w dobrej sprawie. Po dziesięciu minutach mieli całą kolejkę chętnych do oddania krwi, a wszystkie cztery stanowiska krwiobusu były zajęte.

Claire wśliznęła się do domu. Wszystkie wampiry wyglądały przez okna, wypatrując jakichś niespodzianek. Większość ludzi była na zewnątrz i oddawała krew.