Выбрать главу

Przyjrzała się fragmentowi gołej ściany w salonie, obok stołu. Muszę to zrobić szybko.

Ściana zamieniła się w mgłę, a Claire przeszła przez nią i znikła niemal, jeszcze zanim portal na dobre się otworzył.

Znalazła się w więzieniu, sięgnęła pod bluzę kostiumu Arlekina i wyjęła zaostrzony krzyż, który dostała od Myrnina. Używaj go tylko w samoobronie.

Miała zamiar się do tego dostosować.

Cela Myrnina była pusta, telewizor włączony i nastawiony na jakiś program rozrywkowy. Claire zajrzała do więziennej lodówki. Były tam niezłe zapasy, gdyby udało jej się przetransportować je, gdzie trzeba.

Myrnin mógł być wszędzie.

Nie, pomyślała. Myrnin może być w dwudziestu innych miejscach w Morganville, o ile używa tych portali.

Podeszła z powrotem do portalu, skoncentrowała się, otworzyła przejście do laboratorium i weszła.

I tam go znalazła.

Pracował gorączkowo, pozapalał wszystkie możliwe lampy i świece w całym pomieszczeniu. Nie przebrał się z kostiumu, tyle że zgubił gdzieś stożkowaty kapelusz. Teraz, na oczach Claire, przysunął jeden zbyt długi rękaw za blisko świecy i kostium zajął mu się ogniem.

– Cachiad! – zaklął, oddarł rękaw i cisnął go na ziemię, żeby zdeptać płomień. Zirytowany, zerwał z siebie całą szeroką tunikę i ją też rzucił na podłogę.

Podniósł oczy, na wpół nagi, oszalały, i zobaczył, że Claire mu się przygląda.

Przez chwilę żadne z nich się nie poruszyło, a potem Myrnin powiedział:

– To nie tak, jak myślisz.

Claire weszła do środka. Zatrzasnęła drzwi i domknęła zasuwę.

– Jeśli nie chciałeś, żeby ktoś tu za tobą wszedł, trzeba było się zamknąć.

– Nie mam na to czasu, i ty też nie. Chcesz mi pomóc?

– Już ci nie będę pomagała! – krzyknęła. Zmęczony głos załamał się wpół zdania jak stłuczone szkło i usłyszała, że skrzeczy w ślepej furii. – Uciekłeś! Zostawiłeś nas wszystkich na śmierć!

Myrnin się skrzywił. Odwrócił wzrok, popatrzył na to, co robił na laboratoryjnym stole. Zobaczyła, że przygotowywał zestaw próbek mikroskopowych.

– Miałem swoje powody – powiedział. – To długa rozgrywka, Claire. Amelie zrozumie.

– Amelie dostała kołkiem w serce – powiedziała.

Powoli uniósł głowę.

– Co takiego?

– Bishop przekupił jej partnera, Jasona. Jason przebił ją kołkiem.

– Nie. – Ledwie słyszalne słowo. Myrnin zamknął oczy. – Nie, to niemożliwe. Ona wiedziała… Mówiłem jej…

– Zostawiłeś ją na śmierć!

Pod Myrninem ugięły się nogi. Opadł na kolana i ukrył twarz w dłoniach, pogrążony w milczącym żalu.

Claire mocniej chwyciła krzyż i trzymając go u boku, podeszła do niego. Nie poruszył się.

– Ona żyje? – spytał.

– Nie wiem. Może.

– Zatem to moja wina. To się nie powinno było zdarzyć.

– A reszta powinna była?

– Długa rozgrywka – szepnął Myrnin. – Nie zrozumiesz.

W kącie, gdzie zwykle Myrnin czytał, stała rozłożona szachownica. Jakąś grę przerwano wpół ataku. Claire popatrzyła na planszę i przez moment widziała oczyma wyobraźni Amelie, siedzącą tam z Myrninem i przesuwającą figury swoimi chłodnymi, białymi palcami.

– Ona wiedziała – powiedziała. – Pomogła ci. Prawda?

Myrnin wstał, a Claire uniosła między nimi krzyż. Myrnin nawet na niego nie spojrzał. Przysunęła go bliżej. Może to kwestia odległości?

Myrnin położył dłoń na jej dłoni i odebrał jej krzyż. Trzymał go gołą ręką.

Żadnego syku. Żadnej reakcji.

– Krzyże nie działają – powiedział. – Wszyscy udajemy, że działają, ale tak nie jest.

Otworzyła usta ze zdumienia.

– Dlaczego? – No i super. Jej ostatnie słowa to będą, jak zwykle, pytania.

To powstrzymuje ludzi przed szukaniem czegoś, co nam faktycznie zaszkodzi. – Myrnin uniósł brwi, ale jego ciemne oczy były smutne i ostrożne. – Claire, ja tam wcale nie miałem zostawać. Miałem tylko rozproszyć ich uwagę, zdobyć próbkę i uciec.

– Próbkę.

Wskazał na laboratoryjny stół i na to, czym się zajmował. Claire zobaczyła tam sztylet o srebrzystym połysku, ten, który wziął na ucztę – teraz już czysty, bez żadnych śladów krwi.

Ale krew starannie przeniesiono na laboratoryjne szkiełka leżące szeregiem.

– Krew Bishopa?

Myrnin pokiwał głową.

– Nigdy nie udało nam się zdobyć próbki krwi żadnego wampira mieszkającego poza Morganville. Popatrz.

Claire mu nie ufała. Cofnął się dość daleko od stołu i wskazał mikroskop z przepraszającym ukłonem.

– Mogę to potrzymać? – spytała i porwała ze stołu nóż.

– O ile nie będziesz nim celowała we mnie – odparł. Sztylet w dłoni nieco ją uspokoił. Jednak sporo czasu jej zajęło skupienie wzroku na próbce pod mikroskopem, żeby ją porządnie obejrzeć, zamiast ciągle sprawdzać, gdzie stoi Myrnin.

Kiedy obejrzała próbki, natychmiast dostrzegła różnicę. Komórki krwi Bishopa były – jak na wampira – zdrowe. Odsunęła się i popatrzyła na Myrnina.

– On nie jest zainfekowany.

– Jest jeszcze lepiej – powiedział Myrnin i skinął głową w stronę rzędu próbek. – Zerknij na numer osiem.

Zamieniła próbki.

– Nie widzę żadnej różnicy.

– Właśnie – powiedział. – A to moja krew, zmieszana z krwią Bishopa. I popatrz na siódemkę. Moja krew bez domieszek.

Była koszmarna. Jeszcze gorsza niż kiedykolwiek. Cokolwiek to serum wyczyniało z Myrninem, zabijało go. Jeszcze raz sprawdziła próbkę numer osiem. I siedem.

– On stanowi lek – powiedziała.

– Teraz rozumiesz – stwierdził Myrnin – dlaczego gotów byłem zaryzykować wszystko i wszystkich, żeby to sprawdzić.

Po kolejnej godzinie Myrnin znów poczuł się gorzej. I tak trwało to dłużej, niż oczekiwała Claire po obejrzeniu pod mikroskopem próbek. Kiedy zaczął się męczyć i przekręcać słowa, otworzyła drzwi celi i zabrała go do niej z powrotem.

– Cholera. – Westchnęła, przypominając sobie wyłamany zamek. – Musimy cię przenieść.

Trochę to potrwało, chociaż złapała tylko rzeczy, które Myrnin wskazał jako najniezbędniejsze – ubrania, koce, dywanik, książki. Zanim przeniosła wszystko do sąsiedniej, pustej celi i wymieniła starą, brudną pryczę na czystą kozetkę, Myrnin siedział już w kącie, skulony w kłębek. Powoli kołysał się w przód i w tył.

Podeszła do niego ostrożnie.

– Już gotowe – powiedziała. – Chodź. Przyniosę ci coś do jedzenia.

Myrnin podniósł wzrok i nie mogła się zorientować, czy ją rozumie, ale z trudem dźwignął się i machnięciem drżącej ręki kazał jej zejść sobie z drogi.

Zamknął drzwi celi i sprawdził zamek, a potem rzucił się na posłanie.

– Amelie – powiedział. – Zajmijcie się Amelie.

– Tak zrobimy – obiecała Claire. Podała mu paczkę z krwią. Nie rzucała jej, ale mu ją podała.

– Przepraszam cię. Nie rozumiałam.

Jego skinienie głową przypominało konwulsyjny odruch. Krew przyciągała jego wzrok, ale zmusił się, żeby znów spojrzeć jej w twarz.

– Długa rozgrywka – powiedział. – Wykorzystaj to, czego chce Bishop. Pozwól mu myśleć, że wygrywa. Graj na czas.

Sprowadź doktora.

– Doktora Millsa?

– Potrzebuję pomocy.

– Jakoś go tu ściągnę. – Claire nie chciała zostawiać Myrnina, ale miał rację. Były rzeczy, które należało zrobić. – Nic ci nie będzie?

Uśmiech Myrnina był znów smutny, ale piękny.

– Nie – powiedział cicho. – Dziękuję ci za zaufanie. Dziękuję za to, że wierzyłaś.