Выбрать главу

Pobiegła na górę, u szczytu schodów zatrzymując się, żeby zerknąć na Michaela, który miał twarz rozjaśnioną uśmiechem. Pokręcił głową, jakby sam nie mógł uwierzyć w to, co mu chodzi po głowie, a kiedy zobaczył, że Claire mu się przygląda, odchrząknął.

– Dyskrecja – powiedziała Claire. – Powinniście wieszać na gałce drzwi jakiś ręcznik czy coś.

– Cicho. – Ale Michael uśmiechał się, a kiedy się uśmiechał, jej serce biło szybciej. Uwielbiała widzieć, że jest szczęśliwy. Zwykle bywał tak bardzo… poważny. – Jeśli będziesz czegoś potrzebować, wiesz, gdzie mnie znaleźć.

– Zdaje się, że wiem.

Pomachał jej ręką i poszedł za Eve na górę. Shane wrócił, sprawdziwszy cały parter, i padł na krzesło, z którego wstał Michael.

– Gdzie oni są?

Pokazała na górę.

– Aha. – Wiedział aż za dobrze. – No tak. Chcesz w coś pograć?

– Chcę zadzwonić do rodziców. Naprawdę wierzysz, że Amelie pozwoliła Bishopowi zatrzymać się w jednym ze swoich domów?

– Nie wiem. Zadzwoń, jeśli uważasz, że to coś pomoże.

Wyjęła komórkę z kieszeni i zadzwoniła do informacji rodzice mieli nowy numer, odkąd przeprowadzili się do Morganville. Kiedy czekała na połączenie, Shane sięgnął przez stół i wziął ja za drugą rękę, a jego dotyk sprawił, że przestała się denerwować. A przynajmniej do chwili, kiedy jej mama odebrała.

– Claire! Nie myślałam, że tak szybko zadzwonisz. Jesteś gotowa do powrotu do domu?

Claire na moment zamarła, a potem odpowiedziała, jak umiała najspokojniej:

– Nie, mamo. Chcę się tylko upewnić, czy u was wszystko w porządku. Wszystko dobrze?

– Oczywiście, że wszystko dobrze. Dlaczego miałoby nie być?

Claire mocno zacisnęła powieki.

– Tak tylko pytam. Jak wam idzie urządzanie się? Jak dom?

– No cóż, wymaga remontu, wiesz. Trzeba tu położyć trochę kabli i czeka nas mnóstwo malowania, ale nie mogę się tego doczekać.

– To świetnie. Ale… nie macie gości?

– Gości? – Mama się roześmiała. – Claire, kochanie, my jeszcze w tej chwili nie mamy prześcieradeł na materacach. Nie jestem gotowa na gości!

To przynajmniej była jakaś ulga.

– Świetnie. No cóż, mamo, muszę już kończyć. Dobranoc.

– Dobranoc, skarbie. Nie mogę się doczekać, aż wrócisz do domu.

Claire się rozłączyła, a Shane objął jaw talii.

– U nich w porządku?

– Na razie tak. Ale on może się dobrać do rodziców, prawda? Kiedy tylko zechce.

– Możliwe. Ale do nas może się dobrać równie łatwo.

Posłuchaj, nie możesz im pomóc akurat w tej chwili, ale on nie ma żadnego powodu, żeby im teraz szkodzić. Wszystko będzie dobrze.

Shane stawał się optymistą. Po tym można było poznać, że dzieje się coś naprawdę złego. Claire zmusiła się do uśmiechu, otworzyła oczy i spróbowała udawać dzielną dziewczynkę.

– Tak – powiedziała. – Będzie dobrze. Nie ma sprawy.

Jego ciemne oczy poszukały jej spojrzenia i wiedziała, że on widzi, że ona kłamie. Ale nie komentował tego, pewnie aż za dobrze wiedząc, na czym polega mechanizm wyparcia.

– A więc? Chciałabyś rozegrać partyjkę szachów?

Z pierwszego piętra doszedł ich jakiś łomot, a potem wyraźny, chociaż stłumiony chichot. Mniej więcej stamtąd, gdzie był pokój Eve.

– Hej! – wrzasnął Shane. – Przyciszcie ścieżkę dźwiękową tego pornosa! My się tu próbujemy skoncentrować!

Kolejny śmiech, szybko zduszony. Shane znów popatrzył na Claire, a ona poczuła, że kąciki jej ust unoszą się w nieco bardziej szczerym uśmiechu.

– Szachy – powiedziała. – Twój ruch, twardzielu.

Kolejny łomot. Shane pokręcił głową i przewrócił swojego króla.

– A co mi tam, poddaję się. Chodź, wrzucimy sobie gierkę na wideo i rozwalimy trochę zombi.

Rozdział 3

A rano było… rano. Przez kilka cudownych sekund, kiedy Claire się obudziła, wszystko było w porządku, zupełnie w porządku. Ciało wibrowało jej energią, na dworze śpiewały ptaki, a słońce ciepłymi smugami padało w poprzek łóżka.

Zmrużyła oczy i zerknęła na budzik. Wpół do ósmej. Czas wstawać, jeśli zamierzała zdążyć na pierwsze zajęcia i mieć jeszcze czas na kawę.

Dopiero kiedy znalazła się pod prysznicem, a gorąca woda przywróciła jej jasność myślenia, dotarło do niej, że nie wszystko jest tak, jak trzeba. Rodzice pojawili się w mieście. Rodzice znaleźli się na ekranie radaru tych potworów. I chcieli, żeby się do nich przeprowadziła. W tym momencie dobry humor jej minął, a kiedy cicho zeszła po schodach, dźwigając wyładowany podręcznikami plecak niosąc w ręku buty, nachmurzyła się. W całym domu był bałagan. Nikt nie posprzątał, nie wykluczając jej samej. W kuchni nadal był bałagan. Mruknęła coś pod nosem, parząc kawę, powrzucała brudne talerze i garnki do zlewu, żeby się odmoczyły gorącej wodzie. Zostawiła współlokatorom zjadliwą karteczkę, przeznaczoną zwłaszcza dla Shane'a, który migał się od obowiązków domowych bardziej niż zwykle. Potem włożyła buty i ruszyła na uczelnię. W świetle dnia Morganville wyglądało jak każde inne przykurzone, senne miasteczko: ludzie jechali samochodami do pracy, biegali dla zdrowia, pchali wózki z dziećmi, wyprowadzali psy na spacer. W miarę jak zbliżała się do kampusu, rosła liczba studentów z plecakami. Przygodny przejezdny nigdy by się nie zorientował, przynajmniej w ciągu dnia, że to miasto było tak niesamowicie pokręcone.

Claire podejrzewała, że właśnie o to chodziło.

Zauważyła kilka ciężarówek z dostawami dla miejscowych firm. Czy ci kierowcy wiedzieli? Czy po prostu przyjeżdżali i wyjeżdżali, i nic się nie działo? Czy wśród wampirów obowiązywały jakieś zakazy, mówiące na kogo wolno im polować, a na kogo nie? Na pewno takie zasady są. Gdyby policja stanowa pojawiła się w Morganville, nie byłoby to z korzyścią dla miasta…

– Hej.

Claire zamrugała. Obok niej jechał samochód, bardzo wolno, żeby jej nie wyprzedzać. Czerwony kabriolet, w słońcu błyszczący i jaskrawy jak świeża krew. Siedziały w nim trzy dziewczyny o identycznych fałszywych uśmiechach. Za kierownicą siedziała Monica Morrell, córka burmistrza. Największy wśród ludzi wróg Claire od pierwszego dnia jej pobytu w Morganville. Monica już doszła do siebie po przedawkowaniu narkotyku, a przynajmniej tak się na pierwszy rzut oka wydawało, bo błyszczała tak samo jak jej samochód i tak samo rzucała się w oczy. Jasne włosy miała lśniące i uczesane w swobodną fryzurę, makijaż idealny, a jeśli była nawet odrobinę bledsza niż zwykle, to nie rzucało się to w oczy.

– Hej – przywitała się Claire i ostrożnie odsunęła od krawędzi chodnika, poza zasięg wyciągniętej ręki. – Jak się czujesz, Monica?

– Ja? Świetnie. Nigdy nie czułam się lepiej – powiedziała zaczepnym tonem Monica. W jej oczach kryło się coś o wiele mroczniejszego niż w tonie głosu. – - Próbowałaś mnie zabić, dziwaku. Claire stanęła jak wryta.

– Nie – zaprzeczyła. – Nic podobnego.

– Dałaś mi to świństwo. O mało mnie nie zabiło.

– Wyrwałaś mi je! – Czerwone kryształki, te, które podkradła Myminowi. Te, które wydawały się świetnym rozwiązaniem, chociaż tylko przez chwilę. Nieco mniej świetne wydały się kiedy zobaczyła, jak zadziałały na Monice, i własną twarz w lustrze, gdy je zażyła. Nie zaszkodziły jej, ale ich działanie na Monice wstrząsnęło nią.

– Nie wciskaj mi kitu. O mało mnie nie zabiłaś – powtórzyła Monica. – Wytoczyłabym ci sprawę, ale skoro jesteś ulubienicą założycielki i tak dalej, nic mi to nie da. Więc po prostu będziemy musiały znaleźć inny sposób i zadbać, żebyś za to beknęła. Chciałam cię tylko uprzedzić, suko, że to nie jest skończona sprawa. Nawet się jeszcze nie zaczęła. Więc uważaj.