Выбрать главу

Byłam pewna, że takie traktowanie rozwścieczy mamę, a tymczasem ona nie tylko przeprosiła gorąco wydrę urzędniczkę, ale jeszcze postanowiła grać rolę osoby posłusznie podporządkowującej się wszelkim przepisom i zasadom. Chyba w atmosferze archiwum musiało być coś, co wpłynęło na tę przemianę. Szkoda, że tego czegoś nie dało się sprzedawać w butelkach, żeby aplikować jej dwa razy dziennie.

W pokoju o wykładanych drewnem ścianach siedziało troje innych ludzi. Wszyscy oni byli tak zajęci swoimi pracami, że nawet nie podnieśli oczu, kiedy stanęłyśmy w progu, my – nowy i interesujący materiał do obserwacji. Dziwne, że w takich miejscach człowiek natychmiast zaczyna mówić szeptem, nawet jeśli go o to nie prosić. Było trochę za późno, żeby dochodzić, dlaczego moja matka, która zwykle nie wciąga mnie w swoje zainteresowania, zadała sobie spory trud przyprowadzenia mnie tutaj. Odłożyłam na bok podejrzenia i słuchałam wypowiadanych szeptem instrukcji obsługi sprzętu. Mama pokazała mi, jak korzystać ze sprytnych mikrofiszek, wyglądających jak negatywy fotograficzne, które powiększone na monitorze okazały się zawierać ogromną liczbę informacji, a kiedy sprawdziła, że opanowałam zasady korzystania z czytnika, zleciła mi przejrzenie wszystkich aktów ślubu zawartych w parafii o nazwie Tillingham.

Dowiedziałam się, że mama opracowała już drzewo genealogiczne rodziny Thompsonów aż do 1841 roku, kiedy to urodził się Henry Thompson. Miała już kopię metryki jego chrztu, z której wynikało, że był synem Anny i Henry’ego Thompsona seniora. Okazało się jednak, że to osoba Anny interesuje ją szczególnie. Ponieważ wszyscy nasi odnalezieni do tej pory przodkowie okazali się zwykłymi rzemieślnikami – i z jej punktu widzenia nie spełniali pokładanych w nich oczekiwań – wmówiła sobie, że Anna prawdopodobnie należy do arystokratycznego rodu Fothershaw rezydującego w Tillingham. Nigdy nie słyszałam o Tillingham, ale według mamy była to niegdyś wielka posiadłość, leżąca na obrzeżach dzisiejszego Leeds w miejscu, gdzie w latach osiemdziesiątych postawiono osiedle tanich, klockowatych domów dla młodych rodzin. Fakt, że ród Fothershaw od dawna nie był właścicielem tych terenów, nie miał dla niej znaczenia. Chodziło o udowodnienie światu, że w jej żyłach płynie błękitna krew.

Już podczas lunchu wyrwało się jej, że tylko czymś takim mogłaby zaimponować Barbarze Dick, która – jak się okazało – od lat zbiera informacje o dziejach swojej rodziny. Jak dotąd największym sukcesem uwieńczającym jej poszukiwania był przodek, który prawdopodobnie urodził się jako nieślubny syn pewnego arcybiskupa kobieciarza.

Mama wykazywała wyjątkową powściągliwość w ujawnianiu źródeł swojego pomysłu, co tylko powiększało moje wątpliwości. Nic tu nie trzymało się kupy. Dlaczego kobieta z arystokratycznej rodziny miałaby wychodzić za mąż za jakiegoś Thompsona? Moje sceptyczne uwagi zostały jednak zbyte lekceważącym ruchem ręki.

Kiedy ja przeglądałam akta parafialne, moja niezrażona niczym matka poszukiwała wszelkich dokumentów związanych z rodziną Fothershaw i robiła z nich obfite notatki – tak jakby więzy pokrewieństwa między nimi zostały udowodnione ponad wszelką wątpliwość. Wszystko po to, żeby w odpowiednim czasie utrzeć nosa Barbarze Dick. Nie muszę dodawać, że danych w archiwum było sporo, bo był to kiedyś znaczący ród w okolicy.

Ja miałam mniej szczęścia, ale w końcu też na coś trafiłam. Akt ślubu pomiędzy Anną Fothershaw i kimś o nazwisku Henry Thompson na pierwszy rzut oka wyglądał obiecująco, ale już po chwili wiedziałam, że nie może mieć nic wspólnego z nami. Zaskoczona przypadkową zbieżnością imion i nazwisk machnęłam ręką na mamę, która podeszła do mnie na palcach, usiadła obok i spokojnie wpatrzyła się w ekran. Sama nie wiem dlaczego, ale to jej opanowanie wydało mi się bardzo podejrzane.

Kiwnęła głową wyraźnie zadowolona, lecz bez cienia podniecenia, którego można było się spodziewać.

– Dobra robota – powiedziała. – Wiedziałam, że mogę na tobie polegać. Znalazłaś to.

– Znalazłam coś – szepnęłam – ale nie dowód na nasze pokrewieństwo z Fothershawami.

– A jakiego dowodu więcej ci potrzeba? – odpowiedziała niewzruszona.

– Henry Thompson to pospolite imię i nazwisko. Na pewno wiemy tylko tyle, że nasz Henry urodził się w 1841 roku.

– Tak. Ale co z tego wynika? – zapytała czujnie.

– To małżeństwo zostało zawarte w 1797 roku – wskazałam palcem odpowiednie miejsce na ekranie. – Załóżmy, że Anna miała wówczas około dwudziestu lat. Znaczyłoby to, że urodziła Henry’ego po sześćdziesiątce.

Mamie zrzedła mina, ale szybko się pozbierała.

– Chyba słyszałaś, że niedawno jakaś kobieta we Włoszech urodziła dziecko, będąc w tym wieku.

– Bez pomocy współczesnej medycyny nigdy by do tego nie doszło.

I wtedy wybuchła.

– Oczywiście! Prawie każdy człowiek byłby przejęty, dowiadując się, że pochodzi z najważniejszej rodziny w Yorkshire. Każdy, ale nie ty!

Dopiero teraz dotarło do mnie, co tu jest grane. Spojrzałam na mamę jeszcze raz. Miała zadowoloną i chytrą minę. Był to dla mnie ostateczny dowód.

– Przyznaj się. Buszowałaś już w internecie? – natarłam na nią.

– Nie rozumiem, o co ci chodzi.

– O to, że sprawdziłaś wcześniej wszystkie związki rodzinne Henrych Thompsonów z Annami i wynalazłaś Annę, która dziwnym przypadkiem pochodzi z arystokratycznej rodziny.

– Nic nie odpowiedziała. – Nie można wybierać sobie przodków po to, żeby własne drzewo genealogiczne lepiej wyglądało.

– A niby dlaczego nie? Nikt by się o tym nie dowiedział – broniła się jak dziecko.

– Chcesz powiedzieć, że Barbara Dick by się o tym nie dowiedziała, prawda? – zapytałam bezlitośnie.

Zrozumiałam, że istotą ich znajomości jest nieustanna rywalizacja. Każda z nich musi być lepsza od tej drugiej. Konkurują na wszelkich możliwych polach – od najlepszych ról w musicalach Gilberta i Sullivana wystawianych przez miejscowe koło teatralne po karierę życiową własnych córek. A w tej konkretnej sprawie moja mama ostatnio nie miała czym się chwalić.

– No, właśnie – kiwnęła głową. – Już nie mogłam słuchać, jak przechwala się niemoralnym biskupem i pomyślałam…

– Nie rozumiem, dlaczego postanowiłaś wmieszać w to mnie – przerwałam.

Wykręciła się jakimś banałem, ale ja i tak wiedziałam, o co chodzi.

– Nie wierzę ci – podniosłam głos.

Trzeba przyznać, że moja matka zawsze wie, kiedy gra jest skończona. A tym razem przegrała na całej linii.

– Wiesz, jaka jest Barbara… – wzruszyła ramionami. – Jestem pewna, że zzieleniałaby z zazdrości. W takich momentach gotowa jest do wszystkiego. Może nawet sprawdziłaby sama, czy to prawda.

– I wypatrzyłaby tę samą rozbieżność co ja.

– Nie spodziewałam się, że to zauważysz – oznajmiła matka rzeczowym tonem.

– Naturalnie! Gdyby rzecz się wydała, chciałaś zwalić winę na swoją głupią córkę – mówiłam coraz głośniej.

– Coś w tym rodzaju – przyznała niechętnie.

W tej chwili stanęła przy mnie kierowniczka archiwum i obrzuciła mnie karcącym spojrzeniem z powodu tego, że ośmieliłam się podnieść głos. Byłam tak wściekła na mamę, że nie zamierzałam się poddawać.