Выбрать главу

– Zrobiła, co uważała za słuszne. Nie ma co tego roztrząsać. Lepiej powiedz – dorzucił z wymuszoną wesołością – co nowego u ciebie. Skoro zasadzasz się na Libby, to domyślam się, że na horyzoncie nie ma jakiejś innej, co?

Steve zrobił wymijający gest, który miał oszczędzić jego męskie ego, ale Dan za dobrze go znał.

– Nie pękaj – wzruszył ramionami. – Przyznaj się, że jesteś smutnym, samotnym typem tak samo jak ja.

Steve przytaknął i zrezygnowany machnął ręką.

– Zaczynam myśleć, że coś jest ze mną nie tak. Od sześciu miesięcy nie byłem na żadnej randce.

– To wszystko wina kobiet – Dan przekonywał i Steve’a, i siebie samego. – Na szczęście faceci mogą zawsze szukać ucieczki w pracy.

– Przynajmniej ty – zaśmiał się Steve. – Libby powiedziała mi, że piszesz następną książkę.

Rany! Czy jest jeszcze coś, czego nie zdążyła mu powiedzieć? Dan z trudem wytłumaczył sobie, że to nie wina Steve’a. Musiał się uspokoić – w końcu przyjechał do niego stary kumpel, z którym mogą miło spędzić weekend. Steve przynajmniej nie zapytał, co to za książka.

– Wiesz co? – Steve spojrzał znacząco na drzwi do kuchni.

– Jeśli dobrze to rozegram, może to nie będzie samotny weekend?

Potem pili kawę, a Libby wydawała się nie mieć nic przeciw awansom Steve’a. Kiedy rozmowa zeszła na płyty, zachęcona przez Steve’a pobiegła na górę, żeby przynieść kilka okazów ze swojej kolekcji. Na ich widok nawet Dan, który wiele już widział w życiu, musiał przyznać, że czegoś takiego jeszcze nie oglądał.

– Czy zdajesz sobie sprawę, jakie to rzadkie płyty? – zapytał, otrząsając się z szoku.

– Nie bardzo – odpowiedziała. – Wiem tylko, że… hm… mój ojciec poświęcał mnóstwo czasu na ich zdobycie. Ja sama nigdy nie dawałam kolekcji do oszacowania.

– Patrz! – Zachłysnął się Steve na widok jasnobrązowej okładki, którą właśnie zaprezentowała mu Libby. – Żaden ze mnie specjalista od winylowych płyt, ale nawet ja wiem, ile to warte. „Revolver” i „White Album”! – Odwrócił się do Dana.

– Co na to powie ekspert?

Dan wziął longplaya z rąk Libby.

– Chryste Panie! – jęknął. – Widzisz to? – Pokazał jej palcem numer seryjny, ale ani ona, ani Steve nie zrozumieli, o co mu chodzi.

– Ten konkretny album można porównać do limitowanej serii numerowanych grafik, które wyszły spod ręki jakiegoś znanego artysty – wyjaśnił Dan. – Im niższy numer, tym większa wartość.

Steve stanął tuż za plecami Libby i wychylił się, żeby lepiej zobaczyć.

– Czy to znaczy to, co mi się wydaje, że znaczy? – zapytał Dana niedowierzającym tonem.

Dan pokiwał głową.

– Pięć zer i dziewiątka. Ta płyta została wytłoczona jako dziewiąta w całej serii. Z tego, co słyszałem, za numery od zera do dziesięciu płacą od pięciu kawałków wzwyż.

Steve wrócił na kanapę. Przez kilka minut obaj z Danem wpatrywali się w Libby bez słowa.

– Nie miałam pojęcia… – powiedziała, a w tym stwierdzeniu zadźwięczała nuta prawdy. – Myślałam, że to może być warte kilka setek, ale…

– Masz więcej takich jak ta? – przerwał jej Steve. Wzruszyła ramionami.

– Prawdopodobnie nie mam wielu takich jak ta. Ale pamiętam, że tato był szczególnie dumny z jednego singla. Zawsze miałam wrażenie, że to najcenniejsza rzecz w całym zbiorze.

– Pamiętasz, co to było? – Dana ogarnęło takie podniecenie, że zapomniał o swoich uprzedzeniach wobec Libby.

– Nie bardzo – powiedziała z obojętną miną. – Nie pamiętam tytułu płyty. Nigdy nie słyszałam o tym zespole.

– A jak nazywa się zespół? – Steve nie mógł usiedzieć na miejscu.

Libby, marszcząc brwi, myślała przez chwilę.

– Chyba Quarrymen – powiedziała w końcu.

Zapadła cisza, z której wynikało, że był to strzał w dziesiątkę.

– Ona chyba nie mówi o tym Quarrymen – rzucił Steve i spojrzał na nieruchomego jak głaz Dana. – Boże, to nawet ja wiem, że to warte ciężką forsę. Quarrymen – wyjaśnił Libby – to pierwszy zespół, z którym grał John Lennon. Nie miałem pojęcia, że chłopcy nagrali płytę.

– Bo nie nagrali – odchrząknął Dan. – W 1981 roku jedna z wytwórni wypuściła kilkadziesiąt płyt, a mówiąc dokładnie – dwadzieścia pięć egzemplarzy! Przegrali piosenki z celulozowych taśm magnetofonowych nagranych w latach pięćdziesiątych. Słyszałem o jednej, która zmieniła właścicieli. Poszła za dwanaście tysięcy funtów.

– Niemożliwe! – wykrzyknęła Libby. – To nie może być tyle warte.

– To prawdziwa rzadkość. – Dan był tak oszołomiony, że ledwo mówił. – Ona plus te dwie, które tu przyniosłaś, już dają ci niezłą fortunę. Okazuje się, że masz niewiarygodny zbiór superrzadkich winylowych płyt.

Steve sam zaproponował, że następnego dnia pójdzie z Libby do jednego ze znajomych Dana, który dokona profesjonalnej wyceny całej kolekcji. Z pewnym ociąganiem przystała na to, a potem bardzo szybko zmieniła temat. Zadziwiająco szybko, pomyślał Dan.

– Wiesz, że Aisling już wróciła? – zapytała luźnym tonem, zerkając przy tym znacząco na Steve’a, który natychmiast zaczął słuchać z zainteresowaniem.

– Wiem. Wpadła do mnie dziś rano.

– Kim jest Aisling? – niecierpliwie zapytał Steve.

– Mieszka piętro niżej – pospieszyła z odpowiedzią Libby. – Jest szefem od public relations w pewnej wielkiej firmie i ma ciągle do czynienia ze słynnymi ludźmi. Tak przynajmniej twierdzi.

Danowi nie bardzo podobało się nagłe ożywienie Libby. Sam nie wiedział dlaczego, ale czuł, że ona coś knuje.

– Młoda, wolna i jeszcze do tego ładna? – To pytanie Steve skierował już tylko do Dana.

– Tak mi się wydaje.

– Może poszlibyśmy gdzieś razem? Do hinduskiej knajpy albo gdzie indziej. Na przykład jutro wieczorem. – Steve popatrzył najpierw na Libby, która entuzjastycznie pokiwała głową, potem na Dana.

– Nie liczcie na mnie – odpowiedział. – Mam robotę i…

– Przecież musisz coś jeść – przerwała mu Libby. – A poza tym możesz zrobić krótką przerwę. W końcu Steve przyjechał z daleka, żeby się z tobą zobaczyć.

– To prawda. – Steve coraz bardziej zapalał się do swojego pomysłu. – Teraz chyba już za późno, żeby do niej zajrzeć, ale zadzwonić na pewno możemy. – Wstał z kanapy i podszedł do telefonu. – Podaj mi jej numer. Spróbuję od razu.

– Ja ci powiem. – Libby zerwała się na równe nogi, dołączyła do Steve’a i zanim Dan zdążył ją powstrzymać, wystukała numer Aisling. Potem podała słuchawkę Steve’owi.

– Halo? Czy to Aisling? Nie znasz mnie, ale jestem przyjacielem Dana Baxtera… – i nad głową Libby uśmiechnął się głupio do Dana.

Zanim poszłam do łóżka, wyjęłam z torby odpowiedź Dana, którą sobie wydrukowałam w bibliotece i jeszcze raz przejrzałam ją uważnie. Byłam zadowolona, że nie pozwoliłam Sarze od razu odpowiedzieć na ten akurat list. Wynikało z niego, że Dan zaczyna traktować jej e-maile jako coś naturalnego. Powinnam się z tego cieszyć, ale nie spodobał mi się ton jego pytań. Ktoś, kto dobrze go nie zna, czułby się z pewnością dowartościowany tak miłym traktowaniem. Według mnie nieznośnie się wywyższał i dlatego postanowiłam poczekać kilka dni z odpowiedzią.

Pomysł z cytatem sprawdził się lepiej, niż sądziłam. Byłam z siebie zadowolona, bo to nareszcie do niego trafiło. Zainteresował się, co naprawdę siedzi w małej Sarze Daly, która nie zna się na muzyce.