Выбрать главу

Dziwne, że ten właśnie tekst chodzi Ci po głowie. Ja też bardzo go lubię.

Saro Daly! Ile masz lat i gdzie mieszkasz? Nie chodzi mi rzecz jasna o adres, ale z grubsza rzecz biorąc o rejon.

Serdecznie pozdrawiam

Dan

Był zainteresowany. I dobrze. Przeczytałam znowu cały list. To, co czułam, było dziwną mieszaniną zadowolenia i niedobrych przeczuć.

Rozdział 7

Pierwszą rzeczą, którą zauważyłam następnego ranka, była łata cellulitis rozpełzająca się po moim lewym pośladku. Dokonywałam właśnie całościowej kontroli swojego ciała, co zdarza się tylko wtedy, kiedy a) skutecznie odmawiam sobie czekolady przez tydzień i chcę sprawdzić rezultaty swoich wyrzeczeń lub b) mam wyjątkowo krytyczny stosunek do samej siebie, co zdarza się średnio raz na dwa tygodnie.

Kontrola odbywa się przed lustrem, w którym odbijam się cała i za dnia, w pełnym, bezlitosnym świetle. Zawsze potem gorzko żałuję, że zafundowałam sobie coś podobnego. Nawet po okresach bezczekoladowych nigdy nie jestem zadowolona z tego, co widzę. Można więc sobie wyobrazić, jaki efekt wywarło na mnie to druzgocące odkrycie teraz, kiedy jestem zgnojona.

Dokładne oględziny tylnych części ciała wymagają skomplikowanych skrętów i dlatego rzadko wchodzą w skład regularnych kontroli. Z tym większym przerażeniem uświadomiłam sobie, że ten właśnie pośladek pokryty cellulitis widział Dan za każdym razem, kiedy wstawałam z łóżka.

Może z tego powodu zwrócił się przeciwko mnie?

A tak w ogóle – dlaczego tylko jeden pośladek? Czyżbym była jakimś wybrykiem natury? Czy to znaczy, że już do końca życia będę musiała go zakrywać? Może istnieją specjalne ćwiczenia, które skorygują tę szpetną wadę?

A może – i oby to może okazało się prawdą – wszystko było poronionym płodem mojej wyobraźni? A jeśli nie był to cellulitis, tylko odgniecenie, które zrobiło mi się podczas snu? Ustawiłam ciśnienie w prysznicu na maksimum – bicze wodne były najlepszą rzeczą w moim nowym mieszkaniu – i skierowałam strumień wody prosto na feralny półdupek. Po dobrych pięciu minutach miałam pupę zaczerwienioną od gorąca i siły uderzenia wody. Pobiegłam do lustra. Mogłabym przysiąc, że widzę małą poprawę. Poczułam, że na chwilę poprawi mi się humor.

Ubrałam się szybko i podjęłam postanowienie o detoksykacji mojego ciała przez najbliższe dwadzieścia cztery godziny. Pozwoliłam sobie jedynie na kubek gorącej wody zamiast kawy oraz na jedno pomarszczone jabłko zamiast tosta. A żeby trzymać się z daleka od wszelkich pokus, wyszłam na spacer.

Dochodziła ósma rano. Spacer o tej porze nie należał do moich zwyczajów. Na pewno nie w weekendy. Zazwyczaj piątkowe wieczory spędzałam w klubie, a w soboty spałam do południa albo i dłużej. Teraz, w dżinsach, obszernym swetrze i lekkim prochowcu, które miały zatuszować wszystkie ohydne obwisłości, oraz w naciągniętym na głowę kapeluszu, który z kolei miał zasłaniać moje nieposłuszne włosy, udawałam się do miasta, żeby oglądać, jak budzi się ze snu. Wyobrażałam sobie narastający stopniowo ruch, a tymczasem jezdnie były już zatłoczone sporą liczbą samochodów i autobusów. Przez chwilę jednak miałam chodnik tylko dla siebie, co było całkiem nową i nieznaną mi przyjemnością. Potem scena zmieniła się jak w filmie. Moje ciało, które unikało wszelkiego kontaktu z rodzajem ludzkim, zarejestrowało nagle jego obecność, a ja znalazłam się pośrodku tłumu, który wziął się nie wiadomo skąd.

Naprawdę lubię Leeds. Mówi się, że to pierwsze miasto na północy Anglii, które żyje przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, i chociaż nigdy nie czuwałam tak długo, żeby sprawdzić to na własnej skórze, kilkoro moich bardzo energicznych znajomych potwierdziło, że tak jest. Oczywiście, nie można go jeszcze porównywać z Londynem czy Nowym Jorkiem, ale z takim Manchesterem może śmiało rywalizować o tytuł najbardziej zabawowego miasta na północy. Być może jestem stronnicza, ale uważam, że miasto dostało kopa do przodu kilka lat temu, w momencie kiedy otwarto tu pierwszy poza Londynem sklep Harveya Nicholsa.

Wydawało mi się, że chodzę bez celu, ale ku swojemu wielkiemu zdziwieniu dokładnie za dziesięć dziewiąta stanęłam przed wejściem do miejskiej biblioteki. Nie miałam pojęcia, jak to się stało, ale skoro już tu byłam i nie miałam nic innego do roboty, mogłam równie dobrze sprawdzić, czy któryś komputer jest wolny. Nie dlatego, żeby od razu sprawdzać pocztę, ale żeby poserfować trochę po sieci i sprawdzić oferty pracy na wypadek, gdyby plan Sida skończył się niczym.

Czekając, aż o dziewiątej otworzą bibliotekę, chodziłam w górę i w dół po dziesięciu schodach, co na pewno dobrze zrobiło moim pośladkom.

Nie zarezerwowałam komputera. Miałam tylko nadzieję, że któryś będzie wolny. Nie był, ale szczęście objawiło się pod postacią milej bibliotekarki, która dopuściła mnie na pięć minut do maszyny czekającej na kogoś, kto się spóźniał. Pięć minut to oczywiście za mało na sprawdzenie ofert pracy, ale ten czas na pewno można wykorzystać inaczej, żeby nie marnować sprzętu. Zastanawiałam się, co robić. Sprawdzenie mojego konta na hot-mailu wydawało się idealnym rozwiązaniem choćby po to, żeby zobaczyć, czy nie dostałam żadnej wiadomości od mamy.

Nie dostałam. Ponieważ nie powinno się tracić czasu, skorzystałam z okazji i otworzyłam skrzynkę Sary. Zostały dwie minuty. Sara postanowiła zignorować moją dumę i szybko odpowiedzieć na mail Dana.

Przyznam, że mnie samą intrygowało, dlaczego Dan interesuje się nieznaną korespondentką z cyberprzestrzeni w tym samym czasie, kiedy zabiera Aisling na spotkanie ze swoją matką. Wiedziałam też, że poczuję się dużo lepiej, jeśli wzmocnię tę jego ciekawość.

Mimo że zaczynałam powoli uświadamiać sobie, że udawanie kogoś innego po to, żeby oszukać swojego byłego chłopaka, nie jest metodą uzdrowienia sytuacji, nie mogłam sobie odmówić napisania kolejnego listu.

Drogi Danie, Odpowiadając na Twoje pytanie: mam dwadzieścia sześć lat i obecnie mieszkam w Londynie, chociaż wychowałam się w Kornwalii.

Wybrałam Kornwalię, bo Dan uwielbiał jeździć tam jako dziecko – chytrze, prawda? A skoro miałam nic o nim nie wiedzieć, dodałam:

A Ty? Co mi powiesz o sobie?

Napisałabym coś jeszcze, ale od kilku chwil jakiś facet w średnim wieku i z nylonową torbą w ręce chuchał mi prosto w kark, marudząc coś o rezerwacji, zasadach i temu podobnych. Wysłałam szybko mail i odwróciłam się do niego z czarującym uśmiechem.

– Najmocniej przepraszam, ale musiałam sprawdzić, czy nie ma wiadomości od mojego brata, który podróżuje właśnie po Ameryce Południowej. Mama trochę się denerwuje, że od kilku tygodni nie dawał znaku życia.

To wierutne kłamstwo bardzo gładko przeszło mi przez gardło i nawet się nie zaczerwieniłam. Chyba dlatego, że to nie ja kłamałam. Kłamała Sara.

Tego Libby nie oczekiwała. Baz Baines, polecony przez Dana jako ekspert, który najlepiej określi wartość jej zbioru, miał swoją bazę w wielkim i podupadłym szeregowcu znajdującym się w najgorszej części miasta. W tych okolicach lepiej było nie pokazywać się po zmroku. Całe szczęście, że Steve przyjechał tu z nią. Wprawdzie Baz zaproponował, że sam złoży jej wizytę, ale Libby wolała, żeby nikt nie wiązał jej adresu z miejscem, w którym trzyma kolekcję.

W całym domu roznosił się smród fajkowego dymu i taniego tłuszczu, a pokój, z którego Baz kierował interesem, był zawalony czarnymi płytami od podłogi po sufit. Znalazło się tam jeszcze miejsce dla wiekowego stołu z blatem z laminatu, na którym stał równie starożytny komputer. Steve umieścił ciężkie, kartonowe pudło na jedynym wolnym skrawku stołu. Przytachał je z samochodu, który pożyczył im Dan, wydając przy tym krótką, żołnierską instrukcję, żeby nie przeszkadzali mu do szóstej po południu.