– Zrozumiałam.
Rozdział 9
Po wyjściu Cass rzuciłam się na stare chrupki i suche rodzynki, które znalazłam na dnie kredensu. Zjadłam je wszystkie, sprawdzając co chwila, czy nie ma wiadomości od Dana. Nie było. Ja też do niego nie pisałam, bo musiałam pomyśleć.
Było mi trochę nieswojo po tym, co usłyszałam od Cass. Nie! Gorzej! Przez Cass poczułam się jak idiotka. Zaczęłam zastanawiać się, czy nie lepiej skończyć z całą tą mistyfikacją, zanim wszystko całkowicie wymknie się spod kontroli.
Doszło do tego, że zaczęłam wyczekiwać poniedziałku – dnia, w którym miałam rozpocząć pracę we włoskim bistrze. Rano tak mi się spieszyło, że postanowiłam stawić się tam o dziewiątej, mimo że wiedziałam, że otwierają dopiero o dziesiątej. Prawie dochodziłam na miejsce, kiedy uświadomiłam sobie, że kiedy byłam tam ostatnio, Marco nie powiedział jeszcze Giovannie o moim zastępstwie. Trochę mnie to speszyło. Wytłumaczyłam sobie jednak, że Giovanna mnie lubi i nawet jeśli odrzuciła propozycję syna, uznając, że nie nadaję się do pracy u nich, powie mi o tym w miły sposób.
W drzwiach nie było dzwonka. Zapukałam mocno w niebieską framugę. Modliłam się, żeby ktoś już był w środku, bo zaczynało padać, a ja nie wzięłam ze sobą parasolki. Jeszcze chwila, a moje pracowicie ułożone tycjanowskie fale zaczną przypominać pomarańczową, skołtunioną, wełnianą narzutę.
Na szczęście Giovanna niemal zaraz pojawiła się w moim polu widzenia i kilka sekund później drzwi zostały otwarte.
– Czy Marco powiedział ci o wszystkim? – zapytałam, żeby uprzedzić jej ewentualne zdziwienie.
– Oczywiście, oczywiście, Joanno! – Uścisnęła mnie serdecznie na przywitanie. – Jestem zachwycona, że będę cię miała tutaj, kiedy Marco pojechał na swoje małe wakacje.
Odetchnęłam z ulgą, a potem zaczęłam uważniej przysłuchiwać się Giovannie. Już wcześniej zauważyłam, że jej cudzoziemski akcent zmienia natężenie zależnie od okoliczności – od słabego, poprzez wszystkie stadia pośrednie aż po coś, co przypominało sceniczny włoski. Nie rozgryzłam jeszcze, co powodowało zmiany. Dzisiejszy występ miał wyraźne cechy teatralne.
Najpóźniej dotarło do mnie, że mówiła coś o wakacjach. Skoro o to chodziło, dlaczego Marco robił wokół wyjazdu tyle tajemnic?
– Chyba jeszcze nie wyjechał? – Rozejrzałam się po sali, jakby spodziewając się, że znajdę go przy którymś ze stolików.
Dziwne to wszystko. Marco zachował się kompletnie bezmyślnie. Dlaczego postawił mnie w nowej sytuacji bez żadnego przygotowania?
– Skoro świt pojawiła się taksówka i odwiozła go na lotnisko.
– Samego? – zapytałam.
– Oczywiście – w głosie Giovanny brzmiała absolutna pewność. – W tym momencie jedyną kobietą w jego życiu jest mamma - wybuchnęła gwałtownym śmiechem i zaraz spoważniała. – Ale wszystko może się zmienić – tu rzuciła znaczące spojrzenie w moją stronę, po czym dodała: – Zostawił dla ciebie mały list.
Przeszła za bar i podała mi wyciągniętą skądś kopertę. Stała chwilę z wyczekującą miną, ale po tym, co się ostatnio wydarzyło między mną a Markiem, rozwaga podpowiadała mi, żeby otworzyć list później. Wcisnęłam kopertę do kieszeni płaszcza.
– To wiadomości o biurach podróży, o które go prosiłam – wymyśliłam naprędce marne kłamstwo. I żeby zmienić temat, dodałam szybko: – Muszę się przyznać, że nigdy jeszcze nie pracowałam w restauracji. Kiedyś podczas wakacji dorabiałam jako kelnerka w herbaciarni, ale to było dawno, jeszcze w szkole.
– No, widzisz – zaśmiała się znowu. – Masz kwalifikacje. Teraz chodź, wszystko ci pokażę. I nie martw się. Zobaczysz, jakie to proste.
Zaczęła od jedzenia. Wyjaśnienia były rzeczowe i jasne, włoski akcent – dzięki Bogu – ledwo słyszalny. Desery i wszelkie słodycze dostarczała firma cukiernicza. Moim zadaniem było uzupełnianie zapasów w szklanej gablocie tak, żeby klienci przez cały dzień widzieli, co mogą zamówić. To rzeczywiście nie wydawało się skomplikowane.
Sosy, z powodu których restauracja cieszyła się tak wielkim powodzeniem, Giovanna codziennie przygotowywała sama, według sobie tylko znanych przepisów. Ona też zajmowała się gotowaniem makaronów. Ja miałam je tylko podawać i inkasować pieniądze, co również było proste.
– Sama widzisz – uśmiechnęła się Giovanna, widząc, że powoli przestaję się denerwować. – Tajemnicą naszego sukcesu jest prostota.
– Być może. Ale nie powiesz mi, że ekspres do kawy to też nic. – Zerknęłam ze strachem na gigantycznego potwora zaopatrzonego w wielką liczbę gadżetów do robienia espresso, cappuccino, cafe latte i mnóstwa innych kaw, których nazw jeszcze nie opanowałam.
– Za dzień, dwa będziesz robić cappuccino jak prawdziwa Włoszka. Na razie nie daj odczuć, że się jej boisz. – Postukała palcem w maszynę i znowu wybuchnęła śmiechem, który tym razem zabrzmiał jak łoskot wody w rynnie.
Przyszłam do pracy w swojej jedynej czarnej spódnicy i w zwyczajnym, białym podkoszulku. Po skończonym oprowadzaniu, Giovanna wręczyła mi biały fartuch, taki sam, jaki miała ona, i pokiwała głową z aprobatą, kiedy go założyłam. Potem obejrzała mnie dokładnie od stóp – w czarnych butach na obcasie – po czubek głowy.
– Myślę, że płaskie buty byłyby lepsze – powiedziała. – Musimy też zrobić coś z twoimi pięknymi włosami.
Sprawiła mi przyjemność, mówiąc, że mam piękne włosy, ale nie miałam pojęcia, co chce z nimi zrobić. Nerwowo zachichotałam, wyobrażając sobie siebie w białym czepku z siatką na włosy, takim jakie noszą robotnice w przetwórniach żywności. Gdybym pracowała w przetwórni żywności, gdzie oglądają mnie tylko ludzie w podobnych białych czepkach, nie miałabym nic przeciw temu. Ale tu byłam cały czas na widoku, a na dodatek do bistra przychodziło wielu znanych ludzi.
Giovanna zniknęła w kuchni i po chwili pojawiła się z białą elastyczną opaską.
– Na dzisiaj musi wystarczyć, ale jutro spróbuj zrobić z nimi co należy. – Dotknęła swoich misternie upiętych z tyłu włosów, demonstrując tym samym, co rozumie przez „jak należy”.
Nawet nie próbowałam jej przekonywać, że ja za skarby świata nie osiągnę podobnego efektu. Na razie odgarnęłam włosy i wcisnęłam je pod opaskę.
– Wiesz co, Joanno? – uśmiechnęła się do mnie Giovanna.
– Mielibyście z Markiem bardzo ładne dzieci.
Zachichotałam głupio i oblałam się rumieńcem w kolorze jej słynnego sosu do spaghetti, po czym szybko zaczęłam oglądać wszystkie przyciski i kraniki ekspresu do kawy.
Mój zakres obowiązków mógł wydawać się prosty, ale szybko okazało się, że z powodu tłumu klientów praca jest naprawdę ciężka. Na szczęście w porze największego ruchu, od dwunastej do drugiej, dołączyła do nas sześćdziesięcioośmioletnia Dulcie, Włoszka, która w tych godzinach pracowała u Giovanny od dnia otwarcia bistra.
Dulcie mogła wydawać się stara, ale kondycję miała lepszą niż ja. Kondycję – oraz buty. Była bardzo chuda, ale sprawiała wrażenie niesamowicie mocnej. Odzywała się mało, za to wszędzie jej było pełno: błyskawicznie zbierała brudne naczynia ze stołów, zmywała filiżanki i robiła porządki wokół mnie i Giovanny. Znalazła nawet czas, żeby mi pomóc, kiedy na chwilę straciłam kontrolę i dałam odczuć ekspresowi, jak bardzo się go boję.
Giovanna była dziś przy głosie i po kilkakrotnym wysłuchaniu „Volare”, zaczęłam marzyć, żeby trochę urozmaiciła repertuar. Kiedy ruch trochę się zmniejszył, usiadłyśmy we trzy przy kawie. Zapytałam wtedy Dulcie, na czym polega sekret jej młodości.
– Dwa banany dziennie i regularny seks z mężczyzną poniżej trzydziestki – odpowiedziała ze śmiertelną powagą.