Dan
PS
Czy odwiedzasz swoją przyjaciółkę w Leeds?
Pierwszą część odpowiedzi należało przemyśleć, ale PS wprawił mnie w niesamowite podniecenie. Czy Dan daje do zrozumienia, że chętnie spotkałby się z Sarą? Przez moment żałowałam, że nią nie jestem. Że nie mogę być artystką z Londynu, która zaraz rozpocznie romans z fantastycznym facetem – romans bez bagażu nieporozumień narosłych wokół Dana i Jo. Trwało to tylko moment.
Wymyśliłam, że odpowiedź będzie krótka i żartobliwa. Ostatnio oboje uderzyliśmy w poważne tony. Chciałam przywrócić dawny nastrój niezobowiązującego flirtu.
Drogi Danie,
Niełatwo uczciwie opisać samego siebie, więc powiem Ci tylko, że jestem przeciętnie wspaniała.
Sara
PS
Leeds nie figuruje na liście najbliższych zamierzeń.
Rozdział 11
Sporą część następnego poranka Libby spędziła w towarzystwie pewnego prawnika w garniturze od Armaniego. Jego kancelaria znajdowała się nad hurtownią obuwia, w najbardziej zapuszczonej części Leeds. Nigel Leach nie należał być może do grupy najbardziej szanowanych członków palestry, ale wszelkie braki nadrabiał wielką pewnością siebie. Specjalizował się w niesprawiedliwych zwolnieniach z pracy oraz odszkodowaniach z racji utraty zdrowia.
Nie miał najmniejszych wątpliwości, że uda mu się uzyskać od byłych pracodawców Libby zadowalające finansowo zadośćuczynienie, a ponieważ umówili się, że honorarium zostanie mu wypłacone tylko w razie wygrania sprawy, Libby nie miała nic do stracenia.
– Zwykle załamują się już po pierwszym spotkaniu z prawnikiem – zapewniał ją gładko Nigel Leach. – Pod warunkiem że nie będziemy zbyt chciwi.
Pomimo zapuszczonej kancelarii, kosztowny garnitur Leacha świadczył o jego zawodowych i finansowych sukcesach, chociaż – jak podejrzewała Libby – wynikały one bardziej z liczby prowadzonych spraw niż z wysokości negocjowanych odszkodowań. Rzecz w tym, że jej było wszystko jedno, ile dostanie. Chodziło o zasady. Żadne Nicole Dick żyjące na tym świecie nie będą zwalniać ludzi tylko dlatego, że mają na to ochotę. Jeśli zaś chodzi o finansową rekompensatę, Libby miała wszelkie dane, żeby podejrzewać, że jej wygrana może przysporzyć Nicoli sporo kłopotów.
– Większe znaczenie ma dla mnie szybkość działania – wyjaśniła chłodnym tonem. – Mam przeczucie, że firma ma kłopoty, więc im prędzej przystąpi pan do rzeczy, tym lepiej.
– W takim razie mamy wygraną w kieszeni. Pracodawcy zazwyczaj chcą uniknąć złego rozgłosu. – Kiwnął głową, usatysfakcjonowany. – W im gorszej sytuacji jest firma, tym łatwiej wygrać.
Nigela Leacha można było uznać za dosyć atrakcyjnego mężczyznę – przynajmniej za takiego uznała go Libby. Był wysoki, mocno zbudowany i przystojny – miał w sobie coś z urody fryzjera albo amanta z kiepskich filmów – ale całkiem jej się to podobało. Oczywiście, że nie dorastał Danowi do pięt, ale z Danem ostatnio nie szło jej dobrze.
Zaszła do niego wczoraj po powrocie z pracy, ale nie wpuścił jej do mieszkania.
– Przepraszam, Lib – oświadczył ze znękaną miną – ale muszę pracować.
Nawet nie ruszył się z progu. Chciała mu powiedzieć, że straciła pracę, ale powstrzymała się, bo miała pilniejszą rzecz do zakomunikowania.
– Dzwonił Baz – powiedziała szybko. – Ma kupca na jeden z rzadkich albumów, ale cena jest niższa, niż oczekiwał. Jak sądzisz, mam czekać, czy sprzedać go teraz?
Dan pokręcił stanowczo głową.
– Musisz sama podjąć decyzję. Nie chcę mieć na sumieniu twojej ewentualnej straty.
Zauważył, że zrobił jej przykrość, więc złagodniał i dodał na pocieszenie:
– Wpadnij jutro wieczorem na drinka. Chyba musimy porozmawiać.
Jego słowa przyniosły oczekiwany efekt. Libby rozchmurzyła się. Ale kiedy później zastanawiała się nad tą propozycją, przyszło jej do głowy, że jest w niej coś złowieszczego.
A teraz Nigel uścisnął serdecznie jej dłoń i obiecał, że wkrótce się odezwie. Nad tym też należało się zastanowić.
W domu czekała na nią wiadomość od Baza. Coś się ruszyło. Prawdopodobnie znalazł chętnego, który gotowy jest kupić niemal wszystkie pozycje z jej kolekcji.
– Ale pod warunkiem – powiedział jej Baz, kiedy zadzwoniła po więcej informacji – że spotka się osobiście z właścicielem całej kolekcji. Wyjątkowo ostrożny facet. Powiedział, że musi sam sprawdzić, czy wszystko jest zgodne z prawem.
Libby była jeszcze ostrożniejsza, więc zaniepokoiła się nie na żarty.
– Przecież wyraźnie powiedziałam, że nie życzę sobie żadnych osobistych kontaktów. On chyba nie ma prawa mnie do tego zmuszać, prawda?
Nie chciała mówić Bazowi, że jest w tym coś podejrzanego, ale była tego pewna.
– Może tego żądać, bo nie mamy żadnych dowodów własności. Ty decydujesz, ale nie wydaje mi się, żebym dostał lepszą ofertę od tej – powiedział Baz sucho.
– Jak nazywa się potencjalny kupiec?
Libby słyszała w słuchawce szelest przekładanych kartek. Widziała w wyobraźni, jak Baz przewala teraz wszystkie papiery na swoim zabałaganionym biurku.
– Waites – odezwał się w końcu. – Michael Waites z Manchesteru.
Libby wciąż nie była pewna, dlaczego propozycja wydaje się jej nieco podejrzana.
– Przemyślę sprawę i oddzwonię później – powiedziała i odłożyła słuchawkę.
Potem zaparzyła cały dzbanek mocnej kawy, ale nie zdążyła rozważyć wszystkich za i przeciw, kiedy rozległo się pukanie do drzwi i do mieszkania wpadła Aisling. Wyglądała, jakby szła na bal przebierańców. Miała na sobie zieloną spódnicę z jedwabnego tiulu, do której włożyła kardigan w dzikim różowym kolorze – wszystko to w chłodną, listopadową środę. Jej sztucznie przedłużone włosy związane były w koński ogon na czubku głowy, zgodnie z modą z lat pięćdziesiątych.
– Widziałam, że wróciłaś, i wpadłam spytać, czy wszystko w porządku – oznajmiła. – Nie jesteś chora, co?
Nie można było nie lubić Aisling, nawet jeśli wyglądała czasami jak idiotka. Jej pojawienie się zasiało w głowie Libby pewien pomysł…
– Chodź na kawę – i Libby opowiedziała jej o tym, że właśnie wyleciała z pracy. – W tej sytuacji im wcześniej sprzedam płyty, tym lepiej – dodała na zakończenie.
Aisling, która od niedawna też była wtajemniczona w całą sprawę, pokiwała głową ze współczuciem.
Libby usiadła obok niej na kanapie i spojrzała na nią z namysłem.
– Właściwie, to mogłabyś bardzo mi pomóc, gdybyś oczywiście chciała.
Aisling otworzyła oczy ze zdziwienia.
– Pewnie że tak – odpowiedziała.
– Rzecz w tym – zaczęła Libby – że…
Zgodnie z instrukcją Sida miałam teraz dzwonić do starych klientów, którzy odpowiedzieli na moje e-maile. Giovanna, wtajemniczona w sprawy nowego Pisusa i przejęta tak samo jak ja, udostępniła mi pomieszczenie na tyłach kuchni, gdzie podczas półgodzinnej przerwy mogłam swobodnie rozmawiać. Zaplecze włoskiego bistra jako miejsce służbowych rozmów z poważnymi kontrahentami, od których zależy przyszłość Pisusa! Prowadzonych z telefonu komórkowego! To naprawdę było niesamowicie śmieszne. Ale niezależnie od okoliczności efekty przeszły moje oczekiwania. Pięciu z siedmiu klientów od razu zgodziło się na spotkanie z Sidem. Dwóch poprosiło o czas do namysłu.
Przy tej okazji odnowiłam kontakt z Timem Baileyem, właścicielem sieci sklepów fotograficznych, który od dawna korzystał z usług Pisusa i zawsze dawał mi do zrozumienia, że mu się podobam. Ponieważ wiedział, że z kimś mieszkam, nie naciskał zbyt mocno, ale dał mi odczuć, że sprawa jest otwarta, gdybym kiedyś zmieniła zdanie.