Tylko że podczas naszej wczorajszej rozmowy tato wcale nie wykluczył możliwości powrotu.
Dobrali się oboje! Już, już chciałam zostawić ich samym sobie, gdy nagle przyszła mi do głowy dziwna myśl. A może oboje warci są czegoś lepszego? Przecież ona nie kocha go, tak jak on nie kocha jej. Jest tak od lat. Jeśli się zejdą, stracą szansę odnalezienia czegoś lepszego w życiu.
A więc moim obowiązkiem jest utrzymanie ich z dala od siebie.
Do końca dnia odzywałam się półsłówkami, mimo że Dulcie i Giovanna zagadywały do mnie co chwila. Każde wykonanie „Volare” przyjmowałam z ulgą, bo zwalniało mnie od mówienia. Zastanawiałam się, jak postąpić z mamą, jaki kurs postępowania obrać, które argumenty najlepiej się sprawdzą. A kiedy wieczorem w naszym bistrze pojawił się tato, a zarumieniona i szczęśliwa Giovanna przyjęła jego zaproszenie na kolację we dwoje, podjęłam ostateczną decyzję. Nie miałam czasu do stracenia.
– Wróć dziś sam, dobrze? Muszę jeszcze omówić z Sidem kilka spraw – powiedziałam ojcu, kiedy po skończeniu pracy szłam z nim w stronę domu.
Nie lubię go okłamywać, ale wolałam kłamać, niż wyjaśniać, dlaczego jadę zobaczyć się z mamą.
– Do zobaczenia jutro – powiedziała Libby, wysiadając z samochodu Aisling.
– Cieszę się, że ci mogę pomóc – uśmiechnęła się do niej Aisling.
W drodze do centrum Libby szczegółowo omówiła z nią plan na następny dzień. A ta naiwna idiotka była bardzo podekscytowana. Tak to jest z łatwowiernymi ludźmi, którzy nie zadają właściwych pytań, pomyślała Libby bez cienia litości. Potem poczekała, aż samochód Aisling zniknie z pola widzenia i pobiegła na postój taksówek, żeby jak najszybciej wrócić do domu.
Nie przyjęła od Aisling zaproszenia na jakąś wielką galę, ale nie mogła odmówić propozycji podwiezienia do centrum, bo wydałoby się to podejrzane. Jednak dzięki temu miała świetne alibi. Wprawdzie teraz będzie musiała się spieszyć, ale jeśli wszystko dobrze pójdzie, do siódmej obróci.
Złapałam pociąg szósta trzydzieści, zatłoczony do niemożliwości, ponieważ wszyscy wracali nim po pracy do domu. O tym, żeby usiąść, nie ma co marzyć. Nagle w środku wagonu zwolniło się jedno miejsce. Dałam błyskawicznego nura w tamtą stronę. Dopadłam je w ostatniej chwili. Usiadłam. I wtedy okazało się, że siedzę obok Nicoli Dick.
To się nazywa pech. Ze wszystkich miejsc we wszystkich pociągach jadących do Staley mnie przypadło w udziale miejsce akurat obok niej. Nicola musiała myśleć dokładnie to samo.
– Na pewno jest tu inne wolne miejsce – wysyczała.
– Otóż mylisz się. Nie ma. Od rana jestem na nogach i jeśli ktoś ma się stąd wynieść, to na pewno nie będę to ja – warknęłam w odpowiedzi.
Nicola rozsunęła nogi, żeby nie wpuścić mnie do swojej przestrzeni osobistej – czytałam niedawno o tym w artykule traktującym o języku ciała – potem wyjęła gazetę i zagłębiła się w lekturze, co przyznaję, bardzo mi odpowiadało – do chwili, w której przypomniałam sobie ostatnie mailowe plotki mojej mamy. Nie mogłam tego przepuścić.
– Czy dobrze słyszałam, że twoje sprawy nie stoją ostatnio najlepiej? – zapytałam ze słodyczą w głosie.
Kiedy powoli opuściła gazetę, z przyjemnością zobaczyłam jej minę – zaskoczoną i zirytowaną równocześnie.
– Mówisz do mnie?
– Nie mam zwyczaju mówienia do siebie.
– Moje sprawy mają się doskonale w każdej sferze życia – odpowiedziała chłodno, ale zauważyłam, że jest zakłopotana. Zadałam jej pracę po godzinach, bo głowiła się nad tym, co mogę wiedzieć.
– To żaden wstyd przyznać, że firma ma kłopoty – pokiwałam współczująco głową. – Żyjemy w niełatwych czasach. A poza tym być może będę mogła ci pomóc.
Nie dogadaliśmy jeszcze z Sidem wszystkich spraw, ale już teraz było jasne, że wkrótce będziemy musieli przyjąć do pracy dodatkowych pracowników technicznych.
Dwóch naszych starych klientów – w tym Tim Bailey – już zameldowało się na pokładzie. Sid miał poważne nadzieje, że do końca tygodnia odzyska wszystkich. I nie będzie w stanie ciągnąć siedmiu projektów jednocześnie.
Nicole zatkało, więc zdecydowałam się wprowadzić ją w sprawę. Ostrożnie – żeby nie obudzić się z ręką w nocniku, gdyby nasza firma jednak padła. Nie podawałam żadnych nazwisk. Jeszcze mi tego brakowało, żeby Nicola skontaktowała się z Sidem i usunęła mnie ze sceny! Oczywiście za wszystkim stały pieniądze Sida i jego rozum, ale ta chwila należała do mnie i zamierzałam wykorzystać to w pełni.
– Jeśli wszystko potoczy się zgodnie z planem, obiecuję, że wezmę pod uwagę usługi twojej firmy. Tak więc – zakończyłam – jestem ci wdzięczna za propozycję przekazaną kiedyś przez moją mamę, żeby w sprawie pracy kontaktować się z tobą… – Tu zawiesiłam głos i z wielką przyjemnością obserwowałam panoramę uczuć malujących się na jej twarzy: od pogardy i niewiary przez niepewność po wściekłość, która nią miotała na myśl, że nie może zrobić nic, żeby nam przeszkodzić.
– Z przyjemnością porozmawiam z tobą jeszcze raz, kiedy będziesz miała coś bardziej konkretnego na myśli – odparła z wyższością.
Pociąg dojeżdżał już do ostatniego przystanku. Nicola starannie złożyła gazetę. Obie wstałyśmy, a ona z lekką odrazą zmarszczyła swój mały nos. W pełnym ludzi wagonie było gorąco i podejrzewam, że chodziło o zapach sosu do spaghetti, którym przesiąkło moje ubranie. Z tego powodu ucierpiała moja pewność siebie i natychmiast stałam się łatwiejszym celem ataków. Z przebiegłego uśmieszku, z jakim patrzyła na mnie Nicola, wynikało niezbicie, że nadszedł czas odwetu. I rzeczywiście.
– Zazwyczaj nie zwracam uwagi na plotki, Joanno, zatem proszę, żebyś wyprowadziła mnie z błędu, jeśli się pomyliłam…
Oczywiście chodziło o tatę. Przyznałam, że rzeczywiście się wyprowadził, ale nie odpowiedziałam na żadne z jej sondujących sytuację pytań. Dopiero na dworcu uświadomiłam sobie, że jej podróż do domu w samym środku tygodnia jest równie dziwna jak moja. Obie postanowiłyśmy odwiedzić rodziców (w moim przypadku był to jeden rodzic) tego samego dnia.
– Mam nadzieję, że u ciebie w domu wszystko w porządku – zaniepokoiłam się szczerze. Niepotrzebnie. Nicola obrzuciła mnie jednym ze swoich słynnych, pełnych wyższości spojrzeń.
– Oczywiście, że u mnie w domu wszystko jest w porządku – odpowiedziała, traktując taką sugestię jak skrajny absurd.
Nasi rodzice mieszkają bardzo blisko siebie i gdyby nasze stosunki układały się inaczej, mogłybyśmy iść do domów razem. W tych okolicznościach byłoby to wyjątkowo niezręczne, ale na szczęście Nicola rozwiązała problem, udając się natychmiast na postój taksówek. Ja poszłam piechotą.
Staley jest jednym z tych miasteczek, które agenci nieruchomości określają w swoich folderach jako „miejsce szczególnie atrakcyjne”. Mieszkają tu trzy grupy ludzi. Po pierwsze – miejscowi, tacy jak rodzice Cass; zwykli, pracujący ludzie, którzy na ogół tu się urodzili i tu wyrastali. Po drugie – ludzie z naprawdę wielkimi pieniędzmi. Jeśli nawet ktoś z nich tu się urodził, to na pewno nie chodził tu do szkoły. W końcu są ci, którzy bardzo chcą i lubią kręcić się w pobliżu tych prawdziwie bogatych – moja matka i Barbara Dick to klasyczne przedstawicielki tej grupy.
Staley zrobiło się popularne w późnych latach panowania królowej Wiktorii i ten typ masywnej architektury dominuje w całym mieście. Wielkie wille w okolicach Piper Hill podzielono na mniejsze mieszkania, co dało biedniejszym szansę zamieszkania w tym miejscu. Potem jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać tam nowoczesne domy jednorodzinne – różniące się wielkością, ale raczej banalne, jeśli chodzi o wygląd. W takich domach mieszkali rodzice moi i Nicoli. Dom Dicków był większy od naszego, za to nasz leżał na skraju wrzosowiska, więc – jak utrzymywała moja matka – miał lepszą lokalizację, co w jej języku oznaczało, że był droższy. Dla mnie zaś oznaczało to piekielnie długi i męczący spacer pod górę. Kiedy w końcu o siódmej dwadzieścia dotarłam do bramy, byłam wykończona.