Выбрать главу

Dobrze wiedziałam, o co jej chodzi. Rzeczywiście, to dziwne, że po latach wzajemnej niechęci całkiem dobrze się ze sobą bawiłyśmy. A wszystko przez jakiegoś kretyna. Też się do niej uśmiechnęłam. Szkoda, że nie wypadało jej powiedzieć, że wypisując się z Odrodzonego Chrześcijanina narodziła się na nowo, tym razem jako normalna, całkiem miła osoba.

Przez następną godzinę wspominałyśmy szkołę i zaśmiewałyśmy się do łez. Czułam się tak, jakbym właśnie zyskała nową przyjaciółkę.

Nicola miała zarezerwowany tajski masaż na wpół do czwartej i właśnie dlatego przyszła w dresie. Chodziła tam regularnie dwa razy w tygodniu. Masażysta był prawdziwym Tajem. Kiedy oznajmiłam, że nigdy nie miałam nawet angielskiego masażu, Nicola popatrzyła na mnie ze współczuciem.

– Zadzwonię do ciebie. – Zapłaciła rachunek i zebrała swoje rzeczy. – Mogłybyśmy w tygodniu wybrać się razem do jakiegoś klubu czy gdzieś.

Raczej nie podejrzewałam, że w środku tygodnia dam radę sprostać wyprawie do klubu. Najwyraźniej nie miałam tyle energii co Nicola. Ale nie odmówiłam od razu. Jeśli mówiła poważnie i rzeczywiście się do mnie odezwie, namówię ją na przełożenie spotkania na weekend. Po pierwszym tygodniu pracy w Pisusie.

Założyła na głowę niebieską baseballówkę, potem obie zarzuciłyśmy okrycia i wyszłyśmy na zewnątrz. Zmrużyłyśmy oczy w ostrym słońcu.

– Aha. – Znowu czytała mi w myślach. – Powodzenia w Pisusie i miej mnie w pamięci, gdybyście szukali kogoś do pracy.

Obiecałam, że nie zapomnę. Nicola odwróciła się i już miała ruszyć w przeciwnym kierunku, ale zatrzymała się na chwilę.

– A tak przy okazji, wiesz, ta kreatura, która była twoją sąsiadką…?

– Libby? – Od razu zgadłam, kogo miała na myśli. Zwęziła oczy i kiwnęła głową.

– Nie należy jej ufać.

– Wiem – odpowiedziałam.

– To dobrze. Niedawno wyrzuciłam ją z pracy i ta suka pozwała moją firmę do sądu.

– A zwolniliście ją bez uzasadnienia? Wzruszyła ramionami.

– To zależy, czy uważasz, że nieuzasadnione jest wyrzucenie kogoś, za kim najzwyczajniej w świecie się nie przepada.

– Dostanie coś?

– Ja byłam gotowa walczyć – warknęła. – Ale moi tchórzliwi partnerzy postanowili zapłacić jej dziesięć tysięcy.

Zacisnęła dłonie w pięści i gwałtownie potrząsnęła głową, po czym ruszyła przed siebie. Coś mi się zdaje, że bardzo potrzebowała uspokajającej sesji u tajskiego masażysty.

Zostawiłam tatę sam na sam z niedzielnymi gazetami i poszłam do pokoju, żeby na chwilę się wyciągnąć. Pękałam w szwach od puddingu i pieczeni i marzyłam o zdjęciu dżinsów.

Powiedziałam mu o wyjeździe mamy do słonecznej Kalifornii. Zareagował jak ktoś, komu zdjęto z ramion ogromny ciężar. Miałam ochotę przypomnieć mu, że to tylko na jakiś czas i że wcześniej czy później będzie musiał stawić wszystkiemu czoło. Ale po co psuć mu humor?

Leżałam w szlafroku na łóżku i myślałam o Libby oraz zastrzyku gotówki, który ją czekał. Byłam zła. Ta złośliwa małpa ze wszystkiego wychodziła obronną ręką. Wprawdzie – przynajmniej według Aisling – jej plan w kwestii Dana nie wypalił, ale skutecznie oczerniła mnie w jego oczach. Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej miałam ochotę o wszystkim z kimś porozmawiać.

Tylko jedna osoba przychodziła mi do głowy.

Pod wpływem impulsu złapałam za telefon i połączyłam się z biurem numerów. Dostałam domowy numer Aisling. Wykręciłam go, modląc się, żeby była w domu.

Była.

– Mówi Jo – powiedziałam. – Jo Hurst.

– Och – odparła, bardzo zaskoczona. – Cześć!

– Jesteś sama? – zapytałam ostrożnie, bo bałam się, że może być u niej Dan albo Steve, który z kolei mógłby się poczuć w obowiązku donieść Danowi, że dzwoniłam.

– Tak. Steve wyszedł na dworzec.

– Możemy porozmawiać poufnie?

– Chodzi ci o to, żebym nie mówiła Danowi?

– Właśnie.

– Nie ma sprawy.

– Dan myślał, że to ja się do niego włamałam, prawda?

– Być może – odparła wymijająco Aisling. – Ale już tak nie myśli. A jeśli w ogóle przyszło mu to do głowy, to tylko dlatego, że znalazł u siebie szalik. Twierdzi, że to twój.

Oniemiałam.

– Jaki szalik?

– Burberry.

Mój ukochany szalik! Przecież zgubiłam go tego wieczoru kiedy…

– Cholera! Musiała mi go ukraść.

Opowiedziałam o spotkaniu z Libby. Aisling jakoś się nie zdziwiła.

– No cóż, to wszystko wyjaśnia – powiedziała.

Teraz to już kompletnie mnie zatkało. Wiedziałam, że Libby jest dwulicową małpą, ale to…

– Chcesz powiedzieć, że twoim zdaniem to ona włamała się do Dana? – zapytałam dla jasności.

W mojej głowie kiełkowała pewna idea.

– Na to wygląda.

Zapytałam ją o rozmiar szkód, a potem powiedziałam o odszkodowaniu, które miała dostać Libby. Aisling zgodziła się ze mną, że należy wydusić z niej rekompensatę. Pytanie tylko jak.

– Ja to załatwię – powiedziała w końcu Aisling. – Chyba mam pomysł.

Rozłączyła się od razu, jakby natychmiast chciała przystąpić do dzieła. I właśnie wtedy – kto wie, czemu akurat wtedy? – dotarło do mnie, co zrobiłam. Mail od Sary do Dana został wysłany ze służbowej skrzynki Joanny Hurst. Już wiedziałam, co ma na myśli człowiek, który chce, żeby ziemia się rozstąpiła i go pochłonęła.

Wieczorem ubrałam się ciepło – w sweter polo, eleganckie, wełniane spodnie i długi płaszcz. Panował przenikliwy ziąb. Gdyby nie zależało mi tak bardzo na wyjściu z domu, odwołałabym spotkanie z Markiem.

Zabrał mnie spod Giełdy Zbożowej. Czekając na niego, oglądałam bożonarodzeniowe dekoracje, które pojawiły się poprzedniego dnia. Rok temu byłam z Danem i byliśmy szczęśliwi. Jedyną chmurkę na horyzoncie stanowiła wówczas obietnica spędzenia pierwszego dnia świąt z mamą. A teraz tych chmur było tyle, że czułam ich ciężar na głowie.

Pojechaliśmy do modnej restauracji z widokiem na rzekę, jakieś pół mili od mojego mieszkania. Była ogromna, panował w niej zaskakujący jak na niedzielny wieczór ruch. Cały czas zachodziłam w głowę, skąd się wzięli ci wszyscy ludzie. Owszem, Leeds to dobrze prosperujące miasto, ale takich restauracji jak ta jest tu na pęczki. A tu proszę – większość radzi sobie równie dobrze. A nie zaczął się nawet sezon świąteczny.

To było jedno z tych miejsc, gdzie podają kiełbaski z ziemniakami puree i liczą sobie za to piętnaście funtów od łba. Odrobina sosu o fantazyjnej nazwie ma niby to usprawiedliwić. Na szczęście w tej restauracji można było zamówić tylko jedno danie, a kelner nie patrzył na ciebie krzywo. Ja po obfitym lunchu miałam siłę tylko na jedno małe danie.

Zamówiłam sobie sałatkę nicejską, a Marco wziął jakieś danie z kurczaka. Oboje zdecydowaliśmy się na wino – on czerwone, a ja białe. Czekając na jedzenie, gawędziliśmy uprzejmie o pogodzie w Hiszpanii i w Anglii.

– Ale skoro chodziło ci o słońce… – pomyślałam o mojej rozmowie z Giovanną na ten temat. -…powinieneś wybrać coś bardziej na południe.

– Nie chodziło o słońce. – Spojrzał mi prosto w oczy. Jego tajemnicza mina kazała mi zadać oczywiste pytanie.

– Więc o co?

– Pojechałem odwiedzić ojca. Wbiłam w niego osłupiałe spojrzenie.

– Swojego ojca?

Kiwnął głową.

– Tak, wiem, mówiłem, że nie chcę go widzieć, ale napisał do mnie i… – Wzruszył ramionami. – No, cóż, pomyślałem po prostu, że dam mu szansę.

W głowie kłębiło mi się tyle pytań, że nie wiedziałam, od którego zacząć. Ale któreś musiało być pierwsze.

– Co on robi w Hiszpanii?