Выбрать главу

– Uwierz mi, Kate. Wiem dokładnie, na co mogę sobie pozwolić. Mam duże szanse, że się powiedzie.

Spróbowała uwolnić ręce. Bezskutecznie.

– Duże szanse – zadrwiła. – A wiec dopuszczasz możliwość, że ci się nie uda.

Jeszcze mocniej zacisnął ręce na jej dłoniach.

– Tak – przyznał z powagą. – Jeśli moje szacunki są błędne. Jeśli miejscowi nie będą korzystać ze szpitala. Jeśli będzie powódź, pożar albo zaraza… – Urwał i uśmiechnął się. – No, może zaraza nie byłaby taka zła, o ile sami byśmy nie zachorowali. Epidemia choroby wymagającej dość długiego pobytu w szpitalu to dla nas raczej przyjemna perspektywa…

Znowu szarpnęła rękoma. I znowu daremnie.

– Mówię poważnie. – Zdołała zapanować nad głosem. – Może i ty spróbujesz?

Nie odpowiadał. W końcu podniosła wzrok i zrozumiała, że właśnie na to czekał.

– Takie ryzyko warto podjąć – powiedział. – To jest marzenie, któremu oddaję się cały. Chciałbym, abyś dzieliła je ze mną, Kate. Jeśli nie finansowo, to przynajmniej sercem.

– Sercem?

– Oraz całą sobą. Jeśli oboje postaramy się…

– Pokręcił głową. – Sam temu nie podołam, Kate, i czuję, że jeśli mi nie zaufasz, to nic z tego nie wyjdzie.

– A więc po to mnie tu przywiozłeś. Chciałeś przekonać mnie do swojej szalonej wizji.

– To prawda. – Spojrzał na nią i skrzywił się. – Nie było innego powodu… – Wpatrywał się w ciemne cienie wokół jej oczu. Nadal trzymał jej dłonie. Potem, powoli, jakby wiedziony nieodpartą siłą, pochylił się i pocałował ją.

Przez jeden szalony moment Kate odwzajemniła pocałunek. To ze zmęczenia, tłumaczyła się później przed samą sobą. Ze zmęczenia, samotności i rozpaczy. Teraz dotyk jego warg i silnych rąk oraz ciepłe spojrzenie śmiejących się, ciemnobrązowych oczu rozwiały uczucie osamotnienia i niczego nie pragnęła w tej chwili bardziej. jak unieść dłonie, objąć go za szyję i całować. Marzyła na jawie… Rozkoszowała się smakiem jego ust i pragnęła go…

I nagle czar prysł. Chwilowe szaleństwo, pomyślała, nic więcej. Odepchnęła go.

– Jak śmiałeś? – Cofnęła się i patrzyła na niego z ogniem w oczach, łapiąc powietrze w krótkim oddechu.

W jego oczach nadal błyszczał śmiech, ale pojawiło się w nich coś jeszcze… Cień niepewności?

– Myślałem, że to oczywiste. – Przesunął palcem po zarysie jej policzka. – Jesteś piękną kobietą.

Zaśmiała się pogardliwie.

– Piękną kobietą… Ponure żarty. – Spojrzała na sfatygowaną spódnicę i znoszony kardigan. – Nie wiem, w co pan gra, doktorze Blair, ale schlebia pan niewłaściwej kobiecie. – Zgarnęła z krzesła płaszcz. – Wychodzę.

Chwycił ją ręką za ramię. W jego oczach nadal była niepewność.

– Jeśli nie wierzysz, że jesteś piękna, to ostatnio nie patrzyłaś w lustro – powiedział cicho. – Kate…

– Zostaw mnie! – Wyrwała ramię.

Odwróciła się do wyjścia i w tej chwili w ciszę pokoju wdarł się dźwięk telefonu.

Zrobiła dwa kroki w stronę drzwi i zatrzymała się. Ostatnie lata uczyniły z niej niewolnicę telefonu. Podporządkowała mu swe życie. Każdy telefon mógł oznaczać nagły wypadek. A ona była całą służbą medyczną, jaką miała dolina.

Już nie, przypomniała sobie cierpko. Teraz odpowiedzialność przejął ten mężczyzna.

Nie mogła jednak wyjść. Musiała się dowiedzieć, co się stało. W rozpiętym płaszczu, wciąż oddychając za szybko, patrzyła na Richarda trzymającego w ręce słuchawkę.

– Służba Medyczna w Corrook – powiedział i uśmiechnął się do Kate.

Miała wrażenie, jakby od tej chwili zostali wspólnikami.

Cisza. Z twarzy Richarda zniknął uśmiech, natomiast brwi zmarszczył tak silnie, że aż się zetknęły.

– Proszę przycisnąć jak najmocniej. Ciasno zawinąć, jak najciaśniej się da. Szybko. – Zwrócił się do Kate. – Wiesz, gdzie mieszka Bill Mannaway?

Potwierdziła w milczeniu i Richard kontynuował rozmowę.

– Proszę przyciskać bez przerwy i ma jej być ciepło. To wszystko. Będziemy najszybciej, jak się da. – Odkładając słuchawkę telefonu ruszył ku drzwiom i praktycznie wypchnął Kate z domu.

– C-co…?

– Wypadek – warknął. – Jedziemy.

Rozdział 5

– Co… co się stało? – spytała z zapartym tchem. Richard chwycił ją za rękę i biegł do samochodu.

– Narzędzia masz w bagażniku?

Skinęła głową, a on wyciągnął dłoń po kluczyki.

– Mój samochód jest szybszy. – Wyjął z bagażnika nieporęczny kuferek lekarski i wrzucił go na tylne siedzenie mercedesa. Bez słowa zajęła miejsce obok niego. Cokolwiek się stało i tak wkrótce się o tym dowie.

– Powiedz mi, gdzie mam jechać – poprosił, nie patrząc na nią.

– Do miasta i na lewo. Do farmy Mannawayów jest około trzech kilometrów główną drogą.

Skinął głową i podał jej telefon.

– Zadzwoń po karetkę.

Samochód przecinał powietrze jak srebrna strzała. Dojechawszy do głównej drogi, Richard włączył klakson, który wył bez przerwy.

W końcu znaleźli się na drodze wyjazdowej z miasta, pokrytej asfaltem. Doktor przycisnął pedał gazu, a mijany w takim pędzie rolniczy krajobraz, oblany światłem księżyca, zlewał się w jedną plamę. Nigdy w życiu nie jechała tak szybko. Spojrzała na ponurą, zaciętą twarz Richarda. Była pewna, że panował nad samochodem. Nie bał się szybkości, ale nie ryzykował niepotrzebnie. Chciał po prostu dojechać tam szybko.

– Możesz mi powiedzieć? – spytała cicho.

– Sophie Mannaway. Znasz ją? – Nie spuścił oczu z drogi.

– Dziewczynka. Około dziesięciu lat. Śliczne stworzenie z długimi rudymi włosami…

– Już nie – przerwał szorstko. – Jej włosy zaplątały się w pas napędzający dojarkę mechaniczną. Ojciec twierdzi, że została oskalpowana.

– Oskalpowana… – Kate zesztywniała.

– Włosy zerwane z głowy… – zaczął nieswoim głosem i urwał. – Nigdy nie… – przerwał znowu i zamilkł. Samochód pędził dalej w ciemność.

– Może to tylko tak strasznie zabrzmiało – powiedziała uspokajająco. – Jeśli włosy zostały wyrwane ze skóry…

– Bill Mannaway twierdzi, że chodzi o coś innego. Skóra została zerwana z głowy.

Brama farmy była zamknięta i na ich spotkanie wyszły jedynie psy. Dopiero po wyjściu z samochodu, kiedy biegli do domu, ujrzeli przerażoną twarz chłopca wychylającą się zza drzwi. Kate poznała Luke’a, młodszego brata Sophie.

– Gdzie jest Sophie, Lukę? – spytała łagodnie. Twarz chłopca była biała jak kreda.

– Jest… Jest w kuchni. Tatuś mówił… Tatuś mówił, żebyście weszli tędy…

Nie musiał powtarzać. Richard był już w środku. Kate wzięła przerażone dziecko za rękę i weszła także.

Kuchnia wyglądała jak scena z wojennego filmu. Krew była wszędzie. Pani Mannaway siedziała na krześle, przytulając do siebie strasznie zakrwawioną dziewczynkę. Łkała i cała drżała. Obok niej stał Bul Mannaway i przyciskał owinięte wokół główki dziecka ręczniki. Z jego twarzy łatwo było wyczytać, że nie ma żadnej nadziei.

– Jest prawie nieprzytomna – powiedział apatycznie. – I ledwo oddycha.

Richard pochylał się już nad dzieckiem i badał puls.

– Kroplówka – rzucił Kate. – Szybko!

Wziął parę ręczników leżących na stole i rozłożył je. Potem wyjął bezwładną dziewczynkę z drżących ramion matki.

– Zrobimy wszystko, co możliwe – obiecał. – Wy już swoje zrobiliście. – Wskazał na stojącego z tyłu chłopczyka. – Jest mu pani potrzebna. – Utkwił wzrok w pani Mannaway, co tylko wzmogło jej paniczny lęk.