– Sądziłam, że twoją specjalnością są befsztyki – powiedziała oskarżycielskim tonem.
– Potrafię zrobić śniadanie, które dobrze wygląda – przyznał. – Moja matka, nim umarła, przez jakiś czas chorowała i śniadanie było praktycznie jej jedynym posiłkiem. – Uśmiech Richarda przybladł i wbił wzrok w talerz.
Kate zrozumiała, że odbiegł myślami gdzie indziej.
– Na co umarła? – spytała łagodnie.
– Słucham? – Porzucił wspomnienia i wzruszył ramionami. – Przepraszam. Nie chciałem…
– Na co umarła? – powtórzyła pytanie.
– Na odmę – odparł szorstko. – W końcu dołączyła się choroba serca. Trochę tak, jak u twojej panny Souter. – Podał Kate nóż i widelec.
– Kochałeś ją?
Wzruszył ramionami.
– Była wspaniałą kobietą. Po śmierci ojca okazało się, że jesteśmy pogrążeni w kłopotach finansowych. Wypruwała z siebie żyły, żeby wyprowadzić nas na czyste wody.
– Nie pochwaliłaby twojego szastania pieniędzmi? – spytała cicho.
– Nie szastam pieniędzmi. Inwestuję w przyszłość.
Skrzywiła się. Słyszała to. wcześniej już tyle razy.
Oboje zatopili się w rozmyślaniach i jedli w milczeniu. Kate podtrzymywała jedną ręką brzeg kołdry i pilnowała, by się nie obsunęła. Co jakiś czas odkładała sztućce i starannie ją poprawiała.
– No, dobrze, Panno Harcerko – powiedział, kiedy w końcu skończyła jeść. – Możesz teraz położyć się wygodnie i nakryć, by nie narażać więcej swej skromności.
– Wstaję – oznajmiła oburzonym tonem. – Muszę wracać do domu. I ktoś z nas powinien zajrzeć do szpitala, żeby sprawdzić stan Sophie. Być może ty czujesz się w niedzielę wolny od obowiązków, ale ja – nie.
Przyglądał się jej przez dłuższy czas z powoli zamierającym uśmiechem.
Kate opadła znowu na poduszkę.
– Wiesz o mnie wszystko, prawda?
– Po prostu znam twój typ – rzuciła wyzywająco.
Pieczołowicie odłożył talerze na stoliczek i znowu usiadł na łóżku.
– Jaki jest mój typ? – spytał uprzejmie.
Spłoniła się. To świetny temat rozmowy z nowym szefem, pomyślała z sarkazmem. A poza tym… co w nim było, że chciała zrazić go do siebie – odgrodzić się od niego? A może to było w niej? Teraz patrzył na nią tymi cholernymi oczyma, przenikającymi ją na wylot…
– Taki, co nie przejmuje się konsekwencjami – wyjaśniła chłodno. – Robi, co chce, jak ty teraz. Jestem wdzięczna za śniadanie, ale Sophie nie widziała lekarza od blisko dwunastu godzin.
Przebierał palcami po kołdrze i przyglądał się jej z namysłem.
– I tu się mylisz, moja droga – oświadczył spokojnie.
– Mm… Mylę się? – Głos Kate zadrżał.
– Tak – potwierdził zdecydowanym tonem.
– W rzeczywistości widziała lekarza dwa razy. Raz o piątej rano, kiedy zostałem wezwany z powodu pojawienia się krwawienia. Nie było to nic poważnego. Poprawiłem opatrunek i wróciłem do domu. A trzy kwadranse temu byłem u niej drugi raz. Sophie spała. Ustaliłem dyżury pielęgniarek na dzisiejszy dzień, zadzwoniłem do Melbourne i porozmawiałem z chirurgiem plastycznym, żeby ustalić, czy warto ją tam zawozić, a potem wróciłem tutaj. Zrobiłem kawę i zobaczyłem, że właśnie się obudziłaś. Możesz mnie nazywać rozrzutnikiem, ale niech diabli mnie wezmą, jeśli pozwolę ci kwestionować moje kwalifikacje zawodowe, z odpowiedzialnością włącznie.
Spojrzała na niego zdruzgotana. Oczy błyszczały mu gniewem. Nie było w nich ani śladu śmiechu.
– Ja… bardzo przepraszam – wyjąkała. – Nie wiedziałam…
– Łatwo jest oskarżać, nieprawdaż, pani doktor?
– Był bezlitosny.
– Ja nie… Staram się nie oceniać…
– To nonsens, i wiesz o tym – powiedział oschle.
– Potępiłaś mnie od pierwszej chwili. Tylko dlatego, że działam szybko…
– Działasz bez zastanowienia – broniła się słabym głosem. – Żeby zaspokoić swój kaprys w postaci własnego szpitala…
– To nie kaprys – zaprzeczył beznamiętnym tonem.
– Znacznie bliższe prawdy jest inne słowo – marzenie. Od lat o tym marzyłem. Kiedy przyjechałem tu, zrozumiałem, że nadszedł czas, by zmienić marzenia w rzeczywistość. A nie można człowieka potępiać za to, że wie, czego chce…
W jego oczach nadal widziała jedynie gniew, jakby chciał sprowokować ją do sprzeciwu. Nie była w stanie mu zaprzeczyć. Nie przychodziły jej do głowy żadne słowa. Nie mogła odwrócić oczu od pełnego wyzwania, obezwładniającego spojrzenia i była bliska płaczu.
– Przepraszam – wyszeptała. – Myślę, że…
Wyciągnął dłoń i dotknął lekko jej warg, uciszającym gestem.
– Nie chcę już słuchać tego, co pani myśli, pani doktor. Jak na jeden poranek usłyszałem wystarczająco dużo obelg.
Kate odwróciła lekko głowę.
– Nie chciałam pana obrazić – powiedziała chłodno. Przez chwilę przyglądał się jej z namysłem.
– A ja sądzę, że chciałaś. Uważam, że obrażałaś mnie z premedytacją.
– Dlaczego… Dlaczego miałabym cię obrażać?
– Ponieważ się mnie boisz.
– Dlaczego miałabym się bać? – W zduszonym glosie Kate zabrzmiał piskliwy ton.
– Ponieważ jestem mężczyzną, który wie czego chce – wyjaśnił leniwie. – A zaczynam podejrzewać, że chcę właśnie ciebie…
Zabrakło jej tchu. Cofnęła się i kołdra osunęła się. Chciała ją podciągnąć, ale bezskutecznie, bowiem przytrzymał ją ciężar ciała Richarda*.
– No cóż, aleja pana nie chcę – fuknęła.
– Nie sądzę, żebyś wiedziała, czego chcesz – powiedział z uprzedzającą grzecznością. – Sądzę natomiast, że nie powinnaś wydawać pochopnych sądów. – Położył dłonie na jej ramionach i uwięził ją wzrokiem.
– Powinnaś się nauczyć rozpoznawać swoje uczucia.
– Zwariował pan – prychnęła.
– Nic na to nie poradzę – oświadczył. – To dzięki tobie. Doprowadziłaś do tego, że albo muszę cię spoliczkować albo pocałować. – Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę i widać było, że gniew zaczyna z niego powoli opadać. Pochylił się i pocałował ją.
Jego wargi gniewnie żądały odpowiedzi, nie przyjęłyby odmowy. Szukał śladów ognia, który ogarnął ich poprzedniego wieczoru i w końcu poczuł jego płomienie.
Ten ogień wciąż się palił. Kate nie mogła temu zaprzeczyć. Nadaremnie walczyła ze sobą ze wszystkich sił. Ciało nie poddawało się umysłowi. Dłonie Richarda zaciskające się na jej nagich ramionach wywołały dreszcz czysto fizycznej przyjemności. Nieświadomie rozchyliła wargi, pozwalając na pogłębienie pocałunku, na większą bliskość…
Była szalona. Umysł nakazywał jej wyrwać się, uciec od tego mężczyzny. Musiała tylko wygrać walkę sama z sobą.
Nie była w stanie walczyć. Nie teraz, kiedy czuła dotyk jego rąk i warg, a gdzieś z daleka dobiegł ją cichy jęk rozkoszy, który sama wydała…
Twarde umięśnione ciało emanowało siłą i było tak blisko, że nieomal dotykało jej piersi, unoszących się w nierównym, urywanym oddechu. Nagle Richard opuścił dłoń, objął jej pierś i z narastającą namiętnością pogłębiał pocałunek.
Rozsądek ani lęk nie miały już dostępu do Kate. Była pod przemożnym władaniem najbardziej pierwotnego instynktu. Zbyt długo była samotna. Widać tlił się w niej ogień, o którym sądziła, że dawno już wygasł i ten mężczyzna rozpalił go do białości. Wystarczyło, że ją dotknął i nie mogła opanować reakcji swego ciała. Boże, jak go pragnęła… Uniosła ręce i wplotła palce w gęste jasne włosy. Chciała być bliżej niego… jeszcze bliżej…
Miękka nylonowa halka odfrunęła na bok, a biustonosz gdzieś zniknął. Richard pieścił kolejno jej piersi, a potem próbował językiem smaku sterczących sutków. Ciało Kate wygięło się w ekstazie. Jęknęła z rozkoszy i z pożądania… Nieoczekiwanie Richard odsunął się i spojrzał w jej nieprzytomne oczy.