Выбрать главу

– Pewno zastanawia się pani, dlaczego przyjmuję ją tutaj? – rozpoczął.

Brzmiało to trochę uroczyście i ciekawość Kate wzrosła. Wyglądało na to, że chodziło o jakiś interes.

– Przyśpieszyłem wszystko, ponieważ dowiedziałem się, że pani nas opuszcza – powiedział adwokat. – A myślę, że może to się pani przydać na nowej drodze życia. – Podniósł z biurka jakiś papier i podał jej. Kate obojętnie rzuciła na niego wzrokiem. Spojrzała znowu. To był czek na jakąś oszałamiającą sumę pieniędzy.

– Co to… Nic nie rozumiem – poskarżyła się. Spojrzała jeszcze raz na sumę i usiadła z wrażenia. Czek był wystawiony na doktor Kate Harris. Podniosła wzrok i zobaczyła rozpromienionego prawnika.

– Rzadko zdarzają mi się tak przyjemne obowiązki.

– Uśmiechnął się. – I, jeśli wolno mi powiedzieć, nie mogło to się przytrafić milszej damie.

Kate położyła ostrożnie czek na biurku. Ręce jej drżały tak, że z trudem mogła utrzymać w nich kieliszek.

– Czy zechciałby mi pan to wyjaśnić? – spytała.

– Oczywiście, droga pani. To pieniądze za posiadłość panny Souter. Rzecz jasna nie wszystkie. Został jeszcze do sprzedania domek i trochę akcji. Postarałem się jednak zebrać wszystko, co się dało.

Kate siedziała w milczeniu. Prawnik powoli sączył swoje sherry, rozumiejąc, że dziewczyna potrzebuje trochę czasu, aby otrząsnąć się z szoku.

– Nie mogę tego przyjąć – powiedziała wreszcie.

– To nieetyczne. Ona była moją pacjentką.

– Spodziewałem się, że pani to powie. – Ben McGuinness nie stracił pewności siebie. – Ona nie miała żadnych krewnych, była jedynym dzieckiem, podobnie jak jej rodzice. A w swoim testamencie bez jakichkolwiek zastrzeżeń wszystko przekazuje pani. Został spisany w mojej kancelarii i nie ma żadnych prawnych przeszkód w przejęciu przez panią spadku. Mavis Souter – mówił dalej – była samotną starą kobietą. Bardzo jej pani pomogła i w pełni zasłużyła na ten spadek.

– Och, nie. – Kate była bardzo przejęta. – Jak mogłabym to przyjąć?

– Nie ma pani wyboru – spokojnie wyjaśnił adwokat. – To należy do pani. Oczywiście, może pani podrzeć czek, ale pieniądze i tak wpłyną na pani konto w banku. To pani pieniądze, moja droga. – Uśmiechnął się i położył rękę na jej ramieniu. – I proszę pamiętać, że panna Souter chciała sprawić pani przyjemność.

– Której sama nie zaznała – gorzko zauważyła Kate. Jeszcze raz spojrzała na sumę wypisaną na czeku. – Jak mogła być taka bogata i jednocześnie taka samotna? Przecież mogła mieć wszystko, czego chciała…

Kate opuściła kancelarię zupełnie oszołomiona. W tym stanie bała się jechać do Melbourne, postanowiła więc ostatnią noc spędzić w dolinie i wyjechać z samego rana. Jeszcze raz spojrzała na czek i wsunęła go do kieszeni bluzki. Rano zdecyduje, co powinna z nim zrobić.

Powoli pojechała do domu. Siąpił deszcz i droga mogła okazać się zdradliwa. Kate cieszyła się, że zostanie tu jeszcze na noc, nawet jeśli jej dom jest pusty i zimny. Ostatnia noc w miejscu, w którym zostawiła swoje serce…

Co mam począć z tym cholernym spadkiem, zastanawiała się. Panna Souter miała prawo zostawić go komu chciała, ale ona, jako jej lekarz, nie miała prawa go przyjąć. To było legalne, ale niemoralne, nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Co robić? Przecież nie może zwrócić tych pieniędzy.

Zbyt wiele myśli kłębiło się w jej zmęczonej głowie. Może powinna wyjechać i zastanowić się, kiedy już będzie mogła spojrzeć na wszystko z pewnego dystansu? Ostrożnie wzięła zakręt…

Ze wszystkich sił nacisnęła na hamulec. Jakaś postać w ciemnym, ociekającym wodą płaszczu, wymachując latarnią dawała jej znaki, aby się zatrzymała.

Kate zjechała na pobocze i otworzyła okno. Natychmiast w przemokniętym człowieku rozpoznała Paula Manuela z pobliskiej farmy.

– Co się stało? – zawołała.

Na twarzy farmera odmalowała się wyraźna ulga, kiedy zobaczył, kto jest w samochodzie.

– Szybko pani przyjechała.

– Jak to: szybko? – Chwyciła płaszcz i wysiadła z samochodu.

– Moja kobieta dopiero co zadzwoniła po pogotowie. Myślałem, że pani…

– Nie. Jechałam do domu. Co się stało?

Paul nie tracił czasu na odpowiadanie. Chwycił ją za rękę i pociągnął do miejsca, gdzie droga biegła tuż na skraju urwiska nad potokiem. Kate spojrzała w dół i zamarła. Przewrócony samochód uwiązł miedzy drzewami. Widać było tylko jego koła.

– Czy ktoś jest w środku? – Kate, pomimo bólu w kostce, od razu zaczęła schodzić na dół.

– Dorrie Clarke. – Paul szedł za nią i świecił latarnią.

– Tylko ona?

– Chyba tak – odpowiedział niepewnie. – Dzieciaków nie było w samochodzie. Rozglądałem się wkoło, czy kogoś nie wyrzuciło, ale nikogo nie znalazłem.

Dotarli do samochodu i Kate stanęła bezradnie. Drzewa blokowały przednią i tylną szybę. Jeden bok samochodu prawie dotykał ziemi, a dostać się do środka można było tylko przez drugie boczne drzwi, znajdujące się teraz wysoko w górze. Samochód chwiał się niebezpiecznie, a pod nim otwierała się dziesięciometrowa przepaść.

– Skąd wiadomo, że ona jest w środku?

– Proszę tu podejść i szybko zobaczyć. A potem znikamy stąd. Jeśli samochód spadnie…

– No, dobrze – po chwili zastanowienia powiedziała Kate. – Spróbuję tam wejść…

– Próbowałem tam się dostać, ale ten cholerny samochód ledwo się trzyma. – Paul był przerażony.

– Wytrzyma – przekonywała go Kate. – Ja jestem lżejsza.

Potężny farmer wzruszył ramionami. Wiedział równie dobrze jak Kate, że minie wiele czasu, zanim uda się wyciągnąć samochód, a tymczasem…

– Jest pani pewna? – spytał tylko.

– Tak.

Paul nie tracił więcej czasu. Splótł dłonie tak, aby mogła na nich stanąć i podniósł ją. Podciągnęła się na samochód, który zakołysał się niebezpiecznie. Wstrzymała na chwilę oddech.

– Daj mi latarnię – poleciła.

Zaświeciła w głąb samochodu. Paul miał rację, wewnątrz znajdowała się tylko Dorrie.

Kate spróbowała otworzyć drzwi, ale były zablokowane.

Patrzyła niezdecydowana. Nie wiedziała, czy Donie jest ranna. Może już nie żyje?

– Potrzebny mi kamień – poleciła. – Duży. Wybiję szybę.

– Szkło na nią spadnie – powiedział posępnie Paul.

– Stłukę okno z tyłu. Szybko – ponagliła go niecierpliwie.

Po chwili dostała to, o co prosiła. Owinęła ręce płaszczem i ze wszystkich sił uderzyła. Szyba pękła, pozostawiając w ramie ostre kawałki. Kate próbowała je usunąć, w końcu zaś wyłożyła ramę płaszczem. Dlaczego nie włożyłam dzisiaj spodni, zaklęła w duchu.

Wśliznięcie się do samochodu okazało się trudniejsze, niż sądziła. Gdyby ważyła o parę kilogramów więcej, nigdy by jej się to nie udało. I tak musiała wstrzymać oddech i wciągnąć brzuch. W końcu jednak dostała się do środka.

W nachylonym pod dużym kątem samochodzie poczuła się kompletnie zdezorientowana. Dotarcie do rannej kobiety wymagało prawdziwej akrobacji.

Dorrie leżała bezwładnie na kierownicy, kiedy jednak Kate sięgnęła po jej dłoń, aby zbadać puls, poruszyła się i jęknęła.

– Spokojnie, Dorrie – powiedziała. – Nie ruszaj się. Miałaś wypadek, ale pomożemy ci.

Kobieta znowu poruszyła się i nagle odzyskała przytomność.

– Alicja – wyjęczała, z trudem łapiąc oddech. – Moje dziecko…

– Nie ruszaj głową – poleciła ostro Kate. – Pamiętaj o tym, to bardzo ważne. Czy dziecko było z tobą w samochodzie?

Oczy kobiety rozszerzyły się z wysiłku. Wreszcie przypomniała sobie.

– Nie. Była z moją siostrą. O, Boże, moje piersi…