Выбрать главу

– Dlaczego nie zamieszkasz razem z Samem? – spytała, delikatnie bandażując nogę.

Bert parsknął pogardliwie.

– Bo drzemy się ze sobą, jak pies z kotem – wyjaśnił.

– Sam ożenił się wcześnie. Głupi pomysł, gdyby mnie ktoś pytał. Nie trwało to dłużej niż trzydzieści lat, ale żona wbiła mu do głowy różne dziwne pomysły o szorowaniu wanny i wyciskaniu pasty do zębów od końca tubki. Doprowadzam go do białej gorączki.

Kate uśmiechnęła się.

– Moglibyście dogadać się, żeby każdy wyciskał po swojemu – pouczyła surowym tonem. – I zamieszkać razem. – Z zatroskaniem patrzyła na leżącego w łóżku człowieka. – To znaczy, kiedy nogi będą już wyleczone.

– Nie pójdę do żadnego szpitala, do cholery – warknął ze złością.

– Bert…

– To moje ostatnie słowo. – Staruszek podciągnął się z trudem do siedzącej pozycji i patrzył na nią z furią.

– Możesz się wynosić, Kate Harris. Dziękuję za opatrunek. A teraz zjeżdżaj!

Richard stał oparty o przeciwległą ścianę i przysłuchiwał się rozmowie.

– Czy gdyby w Corrook był szpital, dałby się pan namówić na krótki pobyt? – zapytał nieoczekiwanie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

– Słyszałem takie plotki. – Stary człowiek przeniósł wzrok na niego. – Mówi pan poważnie?

– Jak najbardziej.

– Wielkie słowa – zadrwił staruszek. – Uwierzę dopiero jak zobaczę.

– A co pan na to, żeby być naszym pierwszym pacjentem?

– Bertowi szpital potrzebny jest teraz – wtrąciła szybko.

– Wiem. – Richard uśmiechnął się do staruszka. – Czy jest pan ubezpieczony?

– Tak. – Nie spuszczał wzroku z lekarza.

– Więc nie ma żadnych przeszkód – powiedział z uśmiechem Richard. – Przypuszczam, że będziemy gotowi na przyjęcie pacjentów za tydzień.

– Pan żartuje. – Kate i Bert patrzyli na niego, jakby zwariował.

– Nie. – Roześmiał się. – Sięgnął ręką do kieszeni i pokazał kartkę. – Zajmowałem się tym od pewnego czasu. To jest formalne zezwolenie z wydziału zdrowia na ponowne otwarcie dziesięciołóżkowego szpitala w dolinie. Jedyny warunek, jaki postawili, to zatrudnienie dwóch lekarzy. Sądziłem, że dam ogłoszenie po otwarciu gabinetu, ale chyba nie muszę. – Uśmiechnął się do Berta. – Nie sądzi pan, że doktor Harris i ja to będzie dobry zespół?

– Ale ja wyjeżdżam – oświadczyła krótko zaskoczona Kate.

– W takim razie nie możemy otworzyć szpitala dla Berta – oznajmił Richard uprzejmym głosem. – A myślałem, że jest pani troskliwym lekarzem…

– Nie może pani wyjechać z doliny – przerwał mu Bert. Z wyraźną przyjemnością obserwował rozgrywającą się na jego oczach scenę.

Kate potrząsnęła głową, zupełnie tracąc grunt pod nogami. Próbowała zapanować nad sytuacją.

– Szpital w dolinie będzie albo nie, a Bertowi potrzebny jest teraz – powiedziała lodowatym tonem. – Doktorze Blair, te wrzody w ciągu tygodnia będą septyczne. Bert nie może czekać, aż pana wspaniały pomysł się ziści. – W jej głosie brzmiała wściekłość.

Richard Blair mówił jak nawiedzony marzyciel.

– Sądzi pani, że nie mówię poważnie? – spytał niskim głosem.

– To chyba jasne. Szpital w ciągu tygodnia… Stary szpital był nie używany i zamknięty od lat. To szaleństwo.

Richard spojrzał na Berta Kinga.

– A jak pan, Bert? Wierzy mi pan?

Staruszek odwzajemnił spojrzenie i długo przyglądał się mu spod przymkniętych powiek. W końcu skinął głową.

– Tak, młody człowieku – powiedział powoli.

– Na tyle, by pójść teraz do szpitala w mieście, mając moje solenne zapewnienie, że przewieziemy pana do doliny jako naszego pierwszego pacjenta?

Stary człowiek wstrzymał oddech. Kate również.

– Prosi pan o wiele – odezwał się po chwili.

– Wiem – przyznał Richard ze skruchą. – O całkowite zaufanie.

Zapadła cisza. Stary człowiek opadł znowu na poduszki. Spojrzał na Kate.

– Naprawdę jest gorzej?

– Naprawdę jest gorzej – powtórzyła łagodnie. – Przykro mi, Bert…

Nerwowo miął róg prześcieradła. Poruszył nogami i skrzywił się z bólu. W końcu przeniósł wzrok na Richarda.

– Przyrzeka pan?

– Przyrzekam.

Wyciągnął rękę i doktor uścisnął mocno jego dłoń.

– Może jestem cholernie głupi – wypalił Bert szorstko – ale zaufam panu. – Zwrócił się do Kate. – Niech pani zamówi ten przeklęty ambulans – polecił. – Ale jeśli umrę w szpitalu w mieście, wrócę tu i będę was oboje straszył po nocach. Zapamiętajcie moje słowa.

– Jest pan wystarczająco okropny za życia – odcięła się Kate, uśmiechając się z wysiłkiem. – Jako duch byłby pan przerażający.

Wychodząc słyszeli jego chichot. Na schodach Kate pokręciła z niedowierzaniem głową. Bert King zgodził się pójść do szpitala i. mimo to, się śmiał!

Obróciła się do Richarda, jak tylko doszli do samochodu.

– Jest pan szalony – rzuciła półgłosem.

Ostrzegawczo położył palec na ustach i pokazał otwarte okno od sypialni. W milczeniu pomógł jej wsiąść i włączył silnik. Odjechali kilkadziesiąt metrów i Kate wróciła do tematu.

– Szalony albo okrutny. Sama nie wiem. jaki bardziej.

– Dlaczego pani tak sądzi?

– Bo daje pan obietnice, których nie może spełnić. Szpital w ciągu tygodnia – zadrwiła. – Chyba pan żartuje.

– Mam budynek – powiedział poważnym tonem.

– Z zewnątrz wygląda nie najlepiej, ale ma solidną konstrukcję. Mam zezwolenie z wydziału zdrowia. Mam zamówione wyposażenie. W tej chwili brygada budowlana zaczyna remont budynku, a Alf twierdzi, że wystarczy skinąć palcem, by pół tuzina wykwalifikowanych pielęgniarek rzuciło się do walki o posady.

Kate zamarła ze zdumienia. Z trudem odzyskała głos.

– Pan mówi poważnie.

– Oczywiście. Jedyną łyżką dziegciu w tej beczce miodu był brak drugiego lekarza. Z tego powodu nie zacząłem jeszcze szukać pielęgniarek.

– Ale to szaleństwo. – Kate wzięła głęboki oddech.

– Przecież pan nawet nie zaczął tu pracować.

– I nie zamierzam tego robić bez szpitala – oświadczył stanowczo. – Odsyłanie wszystkiego, co jest poważniejsze od przeziębienia i grypy, do nie znanych mi lekarzy, nie jest tą medycyną, którą chcę uprawiać.

– Ale to będzie kosztować fortunę! – Kate zakręciło się w głowie.

– Policzyłem wszystko i sądzę, że wyjdę na swoje. Zgadzam się jednak przez jakiś czas do tego dopłacać.

Oszołomiona, siedziała sztywno. Przypomniała sobie niektóre z szalonych planów Douga. Ten mężczyzna myślał podobnie.

– To… To jest śmieszne – podjęła słabym głosem.

– Wydawać tyle pieniędzy…

– Ach, to. – Pokiwał głową. – Zapomniałem, że rozmawiam z największą sknerą na świecie. Jak rozumiem, nie interesuje panią przystąpienie do spółki.

Kate zaczerwieniła się i zacisnęła dłonie.

– Nie mam pojęcia, skąd pochodzą pana fundusze, ale ja z pewnością nie jestem w stanie wnieść równego udziału – oznajmiła ozięble.

– Za mało w pończosze? – spytał kpiąco.

Kate zacisnęła usta i nie odpowiedziała.

W milczeniu dojechali do domku Mavis Souter. Podobnie jak Bert miała już ponad osiemdziesiąt lat i żyła samotnie. W przeciwieństwie jednak do zaniedbanego domku Berta, jej – świecił czystością. W maleńkim ogródku rosło mnóstwo sezonowych kwiatów i żaden chwast nie ośmielił się wyrosnąć wyżej od nich. Malutki domek był świeżo pomalowany. Starannie wygrawerowane na wejściowej bramie słowa: „Wee Hoose”, oznaczające po szkocku maleńki domek, ujawniały pochodzenie jego właścicielki.