Выбрать главу

Cressida uśmiechnęła się pogodnie.

– Jestem pewna, że sobie poradzisz. Twoje oszczędności i pieniądze twojego męża… dziesięć tysięcy to drobiazg.

– Dziesięć tysięcy nigdy nie jest drobiazgiem.

– Ile czasu potrzebujesz, żeby zebrać tę kwotę? – zapytała Cressida, kompletnie ignorując wybuch Penelope. – Dzień?

Dwa?

– Dwa dni? – wykrztusiła Penelope. – Nie zbiorę tego przez dwa tygodnie!

– A więc jednak masz pieniądze!

– Nie mam.

– Tydzień – rzuciła Cressida nieco ostrzejszym tonem. – Chcę pieniądze za tydzień.

– Nie dostaniesz ich – szepnęła Penelope, bardziej do siebie niż do niej.

– Dostanę – odparła Cressida pewnie. – Bo jeśli nie, zrujnuję cię.

– Pani Bridgerton?

Penelope podniosła wzrok i zobaczyła stojącego w drzwiach Dunwoody'ego.

– Jest pewna pilna sprawa, która wymaga pani obecności – rzekł lokaj. – Natychmiastowej.

– Nie szkodzi – rzuciła Cressida, kierując się w stronę drzwi. – Ja już tu skończyłam.

Zatrzymała się w przejściu, obracając się tak, aby Penelope mogła ją oglądać w ramie portalu. – Skontaktujemy się wkrótce, prawda? – zapytała niewinnym, słodkim głosem, jakby nie rozmawiały o niczym ważniejszym niż zaproszenie na wizytę albo spotkanie towarzystwa dobroczynnego.

Penelope skinęła głową, byle tylko pozbyć się wroga.

To jednak nie miało znaczenia. Drzwi zamknęły się z trzaskiem, Cressida znikła, ale kłopoty Penelope jakoś nie chciały odejść w zapomnienie.

22

W trzy godziny później Penelope nadal siedziała na sofie w salonie, wpatrzona w przestrzeń. Przez cały ten czas zastanawiała się, jak rozwiązać swoje problemy.

Poprawka – swój jeden, jedyny problem. Miała tylko jeden problem, ale takich rozmiarów, że starczył za tysiąc.

Nie była osobą agresywną, nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz myślała o przemocy, lecz w tej chwili z przyjemnością skręciłaby kark Cressidzie Twombley.

Z posępnym fatalizmem wpatrywała się drzwi, oczekując powrotu męża, wiedząc, że każda sekunda przybliża ją do chwili, kiedy będzie musiała mu wszystko wyznać.

Colin nie powie: "A nie mówiłem?" Nigdy tego nie powie. Ale będzie tak myślał.

Nawet nie przyszło jej do głowy, choćby przez chwilę, że mogłaby to przed nim zataić. Groźby Cressidy nie były z rodzaju tych, które można ukryć przed mężem. Poza tym będzie potrzebowała jego pomocy. Jeszcze nie wiedziała, jak postąpi, ale była pewna, że sama sobie nie poradzi.

Co do jednego tylko nie miała wątpliwości – nie zamierzała płacić Cressidzie. Ona nigdy nie zadowoli się dziesięcioma tysiącami funtów, zwłaszcza jeśli zorientuje się, że może dostać więcej. Jeśli Penelope teraz skapituluje, będzie jej płacić do końca życia.

Oznaczało to jednak, że po upływie tygodnia Cressida Twombley ogłosi całemu światu, że to Penelope Bridgerton jest niesławną lady Whistledown.

Pozostawały jej tylko dwa wyjścia. Mogła skłamać i nazwać Cressidę idiotką, w nadziei, że jej uwierzą, albo spróbować wykorzystać słowa Cressidy dla swoich celów. Nie wiedziała jedynie, jak to zrobić.

– Penelope?

Colin. Miała ochotę rzucić mu się na szyję, a jednocześnie zaledwie miała odwagę się obejrzeć.

– Penelope? – w jego głosie zabrzmiała troska. Usłyszała odgłos jego zbliżających się kroków. – Dunwoody powiedział mi, że była tu Cressida.

Bridgerton usiadł obok żony i dotknął jej policzka. Penelope obróciła głowę i spojrzała mu prosto w twarz. W kącikach oczu dostrzegła drobniutkie zmarszczki zmartwienia, gdy szeptał jej imię. Dopiero wtedy pozwoliła sobie na łzy.

To niesamowite, jak długo zachowywała spokój; dławiła w sobie wszystko, dopóki nie ujrzała Colina. Wreszcie mogła ukryć twarz w jego surducie i przytulić się, kiedy otoczył ją ramionami. Wydawało się, że wszelkie trudności nikną w jego obecności.

– Penelope? – zapytał zaniepokojony. – Co się stało? Co się dzieje?

Pokręciła tylko głową, jakby ten gest miał wystarczyć, zanim znajdzie właściwe słowa, zbierze odwagę i powstrzyma łzy.

– Co ona ci zrobiła?

– Och, Colinie. – Zdołała na tyle zebrać siły, żeby spojrzeć mu w twarz – Ona wie.

Bridgerton pobladł jak ściana.

– Skąd? – Podał żonie chusteczkę, nie odrywając wzroku od jej twarzy. – To nie twoja wina – rzekł ostro.

Uśmiechnęła się smutno. Wiedziała, że ten ostry ton przeznaczony jest dla Cressidy, ale ona też na niego zasłużyła.

– Nie – powiedziała z lekką rezygnacją – właśnie, że to jest moja wina. Stało się dokładnie tak, jak zapowiedziałeś. Nie uważałam, co piszę, i noga mi się powinęła.

– Co zrobiłaś?

Opowiedziała mu wszystko: od wstępu Cressidy aż po jej żądania finansowe. Przyznała, że przyczyną całego nieszczęścia był niewłaściwy dobór słów i że to ją zabije. Nie było w tym żadnej przesady, gdyż istotnie miała wrażenie, jakby serce miało jej zaraz pęknąć.

Czuła jednak, że im dłużej mówi, tym bardziej Colin oddala się od niej. Słuchał, ale myślami gdzieś błądził. Spojrzenie miał dziwnie nieobecne, a zarazem czaiło się w nich coś niepokojącego i groźnego.

Coś planował. Była tego prawie pewna. Była przerażona.

I zachwycona.

Cokolwiek zamierzał, o czymkolwiek myślał, robił to dla niej. Była zła na siebie, że przez własną głupotę wpakowała go w kłopoty.

– Colinie? – zwróciła się do niego z wahaniem. Skończyła mówić pełną minutę temu, a on wciąż milczał.

– Zajmę się wszystkim – rzekł wreszcie. – Nie powinnaś już sobie tym zawracać głowy.

– Niestety, to niemożliwe – odparła drżącym głosem.

– Bardzo poważnie podchodzę do przysięgi małżeńskiej – oświadczył przerażająco spokojnym tonem. – Chyba obiecałem cię szanować i bronić, o ile pamiętam. – Uniósł w uśmiechu kącik ust. – Masz jakiś pomysł?

Penelope pokręciła głową.

– Nie… Myślałam przez cały dzień i nie wiem, choć… choć…

– Choć co? – zapytał.

Rozchyliła usta, ponownie je zacisnęła, a wreszcie wykrztusiła:

– A gdybym poprosiła o pomoc lady Danbury?

– Zamierzasz ją poprosić, aby zapłaciła Cressidzie?

– Nie – odparła, choć z tonu głosu Colina poznała, że nie pyta poważnie. – Zamierzam ją poprosić, aby została mną.

– Słucham?

– Wszyscy i tak uważają, że to ona jest lady Whistledown – wyjaśniła, spoglądając na męża ogromnymi, błyszczącymi oczami. – Nie sprzeciwiłabym się lady Danbury w żadnej sprawie. Jeśli ona powie, że jest lady Whistledown, to sama w to prawdopodobnie uwierzę.

– Czemu sądzisz, że lady Danbury zechce dla ciebie skłamać?

– No cóż – odrzekła Penelope, gryząc wargę – lubi mnie. Sądzę też, że zechce mi pomóc, ponieważ nienawidzi Cressidy równie mocno, jak ja.

– Uważasz, że skoro cię lubi, to skłamie dla ciebie?

– Warto chyba zapytać.

Colin wstał raptownie i podszedł do okna.

– Obiecaj, że sama do niej nie pójdziesz.

– Ale…

– Obiecaj mi.

– Obiecuję. Ale…

– Żadnych "ale" – ostrzegł. – Jeśli będzie trzeba, skontaktujemy się z lady Danbury, najpierw jednak zorientujemy się, czy nie mamy innego wyjścia.-Przeczesał włosy dłonią. – Musi być coś innego.

– Mamy tydzień – rzekła cicho, ale nie poczuła się pokrzepiona. Trudno było sobie wyobrazić, że Colin zareaguje inaczej.

Odwrócił się zdecydowanie jak żołnierz podczas musztry.

– Zaraz wracam – oznajmił, ruszając w kierunku drzwi.