Выбрать главу

– Jordi, chyba już najwyższa pora, żebyś opowiedział nam wszystko od samego początku.

Zaprotestowała jednak Unni.

– Wydaje mi się, że akurat w tej chwili twemu bratu nie na długo starczy sil. Czy nikt nie ma dla niego nic, co nadawałoby się do jedzenia? A ty, Antonio, włącz ogrzewanie! Jordi strasznie marznie.

– Możesz wziąć mój wełniany koc – zaproponował Morten. Niezgrabnie podany koc spadł na Unni, całkiem ją przykrywając.

Jordi, rzecz jasna, trochę protestował, ale uwolnił Unni, a ona zaraz pomogła mu się starannie okryć.

Vesla wyjęła mały kartonik z sokiem pomarańczowym i drożdżówkę.

– Dziękuję – powiedział Jordi zwyczajnie, kiedy już zjadł. – To pierwsza rzecz, jaką miałem w ustach od trzech dni.

Oparł głowę o szybę samochodu.

– Nie dano mi pozwolenia na udział w tej wyprawie – rzekł z uśmiechem. – Ale cieszę się, że mogę być razem z wami.

– My też bardzo się z tego cieszymy – zapewnili go jednogłośnie. Domyślali się, że jego życie ostatnio musiało upływać w przerażającej samotności.

Zapadła cisza.

– Zasnął? – spytał po chwili Antonio.

Unni bacznie przyjrzała się Jordiemu.

– Mam nadzieję, że właśnie tak się stało, a nie że zatruł się tą drożdżówką od Vesli.

Siedzieli w milczeniu, pozwalając Jordiemu spać. Unni znów ujęła jego dłoń.

Na pewno czuje, że teraz jest bezpieczny, pomyślała na pocieszenie w przekonaniu, że spełnia dobry uczynek.

Dotarli niemal do krańca jeziora Hornindal, kiedy Morten oznajmił, że znów musi wyjść. Samochód stanął. Vesla powiedziała, że to naprawdę wspaniale, iż Morten odczuwa potrzeby fizjologiczne i że wszyscy powinni się z tego cieszyć razem z nim. Jordi się przebudził, a Unni zaraz mu wytłumaczyła, dlaczego się zatrzymują. On tylko pokiwał głową.

– Wydaje mi się, że wszystkim nam dobrze zrobi rozprostowanie kości – stwierdził Antonio, opuszczając samochód.

Wieczór był zimny i pogodny. Dokładnie widzieli teraz jezioro w blasku księżyca.

Zebrali się z powrotem przy samochodzie, gdy nagle Morten zaczął wołać.

– Co się znowu takiego stało? – burknęła Unni.

Tymczasem Morten, podpierając się kulami, przemieszczał się w ich stronę.

– Spójrzcie tam! – zawołał podniecony, wskazując jedną kulą na brzeg jeziora.

Vesla czym prędzej podtrzymała go, ratując przed upadkiem.

Odwrócili głowy w stronę, którą im wskazał.

– Co tam znowu? – zdziwiła się Vesla. – Ja nic nie widzę.

– Ja też nie – zapewnił Antonio.

– Za to ja widzę – oznajmiła Unni.

– I ja także – powiedział Jordi wolno, bardzo zatroskany.

Stali niczym kamienne posągi, wysokie, czarne, z nagimi, wygolonymi na gładko głowami.

– To mnisi – wyjaśnił Jordi Antoniowi i Vesli. – Są tutaj. To nie wróży niczego dobrego.

Antonio nie krył podniecenia.

– Fakt, że Vesla ich nie widzi, jest najzupełniej zrozumiały, ale dlaczego widzi ich Unni? Dlaczego nie ja?

– To, że nie możesz ich zobaczyć, oznacza, że jesteś poza zagrożeniem – odparł Jordi. – Oni znaleźli mnie. To ja jestem teraz tą osobą, nad której głową wisi przekleństwo. Mnisi nigdy nie wiedzieli, kim jestem, teraz jednak już wiedzą.

– Ale przecież już dawno skończyłeś dwadzieścia pięć lat!

Mówili bez tchu, jedno przez drugie, przerażeni niezwykłym widokiem.

– Przedłużono mi mój czas do trzydziestego roku życia. Uczynili to rycerze, życząc sobie, bym rozwiązał całą zagadkę i zniweczył przekleństwo, tak by twoje dzieci były od niego wolne. Tak samo jak Morten i jego dzieci.

– Dasz radę to zrobić?

– Staram się usilnie. Niestety, mam opóźnienia, ponieważ jednocześnie muszę was chronić.

Unni, nie odrywając wzroku od budzących grozę sylwetek nad jeziorem, szepnęła:

– Trzydzieści lat. A masz teraz dwadzieścia dziewięć. To ci daje rok, dokładnie tak jak Mortenowi.

– Zgadza się.

– Który z was będzie pierwszy?

Bracia popatrzyli na siebie i uśmiechnęli się.

– To powinnaś już wiedzieć, Unni.

Unni zaczęła się intensywnie zastanawiać. Ogromnie się cieszyła, że ci dwaj mężczyźni są jej tak bliscy. Cofnęła się, jakby chcąc się oddalić od groźnej grupy na brzegu.

– Ależ oczywiście, jakaż ja jestem głupia! – przyznała po chwili. – Byliśmy przecież na twoim grobie w twoje urodziny, Jordi, a było to tego dnia, kiedy obchodziliśmy urodziny Mortena. To znaczy, że wasze urodziny wypadają dokładnie tego samego dnia.

– Owszem, przyszliśmy na świat z różnicą dokładnie pięciu lat – uśmiechnął się Jordi półgębkiem. – Rzeczywiście, urodziliśmy się tego samego dnia i w tym samym miesiącu, tak więc, Mortenie, musimy zrobić wszystko, żeby się nam udało. Żaden z nas nie będzie miał okazji uczyć się na błędach drugiego, nasza godzina wybije w tym samym momencie. Ale ja zamierzam cię uratować, Mortenie, nawet gdyby była to ostatnia rzecz, jaką zrobię. Ja bowiem urodziłem się tuż po północy, więc także i w ten sposób jestem od ciebie starszy.

– Bardzo ci dziękuję – odparł Morten. – Ale dlaczego Unni ich widzi? Wydaje mi się, że oszukuje. Próbuje nas sobą zainteresować z jakiegoś powodu, którego nie jestem w stanie pojąć.

Jordi odwrócił się do Unni.

– Powiedz mi, ilu mnichów widzisz na brzegu?

– Przecież wszyscy wiedzą, że jest ich dwunastu – prychnął Morten.

Unni, stając między braćmi, zaczęła liczyć.

– Mnichów jest jedenastu.

– Masz słuszność – kiwnął głową Jordi.

– No tak, rzeczywiście – szepnął Morten zdumiony.

– Czy nie możemy w końcu wsiąść do samochodu? – poprosiła nerwowo Vesla.

– Dobrze, ty już idź – zgodził się Jordi. – Inni mogą spokojnie tutaj stać. Oni się nie zbliżą, przynajmniej na razie.

– Wydaje mi się, że Unni nie musi się wcale obawiać tego, że zostanie wciągnięta w nasze rodzinne piekło – powiedział Antonio. – Ona po prostu jest w stanie zobaczyć więcej niż inni.

Jordi posłał dziewczynie jakieś dziwne spojrzenie.

Nic nie mówi, ale coś wie. Po prostu nie chce mnie straszyć, pomyślała Unni. A ja przez to jeszcze bardziej się boję. Prawie tak samo, jak boję się tych strasznych mnichów.

– Dlaczego jest ich tylko jedenastu? – spytał Antonio.

– Dlatego, że jednego udało mi się wyeliminować – wyjaśnił Jordi cierpko.

– Gdyby więc udało się nam pozbyć ich kolejno po jednym, niebezpieczeństwo zostałoby zażegnane?

– Aż tak proste to nie jest.

Antonio wyraźnie zaczynał się niecierpliwić. Szepnął podniecony:

– Jordi, ile ty właściwie wiesz?

– Całkiem sporo, lecz nie tak znów strasznie dużo więcej niż wy.

– O co w tym wszystkim chodzi?

– Tego nie wiem. Po części dlatego, że rycerze wydają się jakby związani czymś w rodzaju przysięgi milczenia, po części zaś, ponieważ mnisi, którzy należeli do sądu inkwizycyjnego, obcięli im języki.

– O rany! Czy to znaczy, że ta historia ma jakiś związek z religią?

– Nie, nie przypuszczam, żeby tak było. W każdym razie nie bezpośredni.

– Ale w jaki sposób się porozumiewacie?

– Za pomocą siły myśli. Rycerze są niezwykle dumnymi ludźmi i nie chcą nawet próbować posługiwać się mową, nie posiadając języków.

– Doskonale to rozumiem – przyznał Antonio.

– Spójrzcie, zniknęli! – zawołała Unni, która przez cały czas trzymała się tak blisko braci, iż niemal deptała Jordiemu po palcach. Właśnie jego bowiem starała się trzymać najbliżej. On przecież był najsilniejszy, tak jak twierdzili rycerze, chociaż sama Unni nie bardzo potrafiła zdefiniować, na czym miałaby polegać jego siła. Owa siła po prostu tkwiła w nim pomimo oczywistego ubóstwa i ciężkich przejść, które wycieńczyły jego organizm.