Boże, za blisko, pomyślała. Stanowczo za blisko. Nawet gdyby zdołała zapożyczyć się w banku i kupić tę starą, wymagającą remontu chałupę, nawet gdyby zdołała ją pięknie odnowić, a potem zamieszkać w niej ze swoimi wychowankami, to… to Parker byłby tuż za rogiem.
Czy mogłaby mieszkać obok niego, a zarazem o nim nie myśleć, wyrzucić go z serca oraz głowy? -. Przepraszam – powiedział cicho. – Za tamten wieczór. Za to, co mówiłem. Za to, co myślałem.
Odwróciwszy się, popatrzyła na jego profil. Starała się przypomnieć sobie wszystko, te ohydne oskarżenia, jakie rzucał pod jej adresem, a także wypowiadane w gniewie nikczemne słowa. Gdyby tak jak tamtego wieczoru poczuła narastającą wściekłość, może byłaby bezpieczna. Może wściekłość by ją zaślepiła, może nie pozwoliłaby jej dojrzeć prawdy.
Że kocha Parkera.
Wstrzymała oddech. Psiakrew, naprawdę go kocha! Nie potrafiła temu zaprzeczyć. Uwielbiała jego uśmiech, jego entuzjazm, jego grę na saksofonie. Uwielbiała przebywać w jego towarzystwie, a nawet – o dziwo – uwielbiała się z nim kłócić. W cale nie chciała się do tego przyznawać, ta wiedza nie była jej do niczego potrzebna, ale zdawała sobie sprawę, że ignorowanie uczuć lub zaprzeczanie im nie ma sensu.
Bo one nie znikną.
Kocha Parkera Jamesa, ale nie może go mieć. Nigdy nie będą razem.
Po prostu musi pogodzić się z tym faktem i żyć dalej.
– Dziękuję – rzekła. – Przyjmuję twoje przeprosiny.
– Wiele myślałem o tamtej nocy, Holly.
– Ja również.
– Muszę to wiedzieć… Jesteś w ciąży?
Wpatrywała się w niego bez słowa. W końcu nie wytrzymała.
– A więc o to chodzi? Dlatego zależało ci na rozmowie w cztery ocży? Dlatego do mnie wydzwaniałeś?
– Nie. – Zacisnął mocniej ręce na kierownicy. – Także z tego powodu, ale nie tylko. Na miłość boską, Holly, chyba mam prawo wiedzieć, czy tamtego wieczoru zaszłaś ze mną w ciążę?
– Nie zaszłam. W każdym razie jeszcze nic mi o tym nie wiadomo.
– A kiedy będzie wiadomo?
– Za kilka dni. – Nie odrywała od niego wzroku. – Ale nie obawiaj się. Nawet jeżeli okaże się, że jestem, możesz spać spokojnie.
– To znaczy?
– To znaczy, że sama zajmę się dzieckiem. Już ci mówiłam, Parker, niczego od ciebie nie oczekuję. Niczego, rozumiesz? – Wskazała przed siebie ręką. – Dojechaliśmy do Annunciation. Skręć w prawo.
– Holly, jeżeli urodzisz dziecko, oboje będziemy je wychowywać.
– Przestań, Parker – mruknęła. – Nie potrzebuję litości. Sama sobie poradzę. Moje dziecko obejdzie się bez faceta, który jest ojcem wyłącznie z poczucia obowiązku. O, to tutaj! Zatrzymaj się.
Stanął przy krawężniku i obejrzał się w kierunku, który wskazała.
Nie zauważyła zdziwionego spojrzenia Parkera. Wpatrywała się w starą zniszczoną chałupę, a oczami wyobraźni widziała piękną okazałą willę·
Dom był olbrzymi, pomalowany jasnoróżową farbą, która płatami obłaziła. Miał dwie kondygnacje, cztery kominy, kilka balkonów z poręczami z kutego żelaza i czarne od brudu okna. Dookoła rosły krzaki, trawy i chwasty, tak wielkie i gęste, że śmiało mogłaby się w nich skryć wroga armia, drzewa zaś wyglądały jak pogrążeni w rozmowie posępni, przygarbieni starcy.
– To miejsce jest po prostu… – zaczęła Holly.
– … jest po prostu… – zawtórował Parker.
– Cudowne.
– Ohydne.
– Co ty tam wiesz!
Otworzywszy drzwi, wysiadła pośpiesznie z samochodu. Parker dogonił ją na środku ulicy. Ujął Holly za łokieć; nie puścił, kiedy usiłowała się oswobodzić.
– Ojej, zobacz! – Przestała się wyrywać. – Jaki wspaniały taras! Okrąża cały dom.
– Pewnie tylko dzięki niemu ta rudera jeszcze się nie zawaliła.
– I ogród… jaki duży! A te drzewa…
– Wyglądają tak, jakby zaraz miały się przewrócić.
– Cztery kominy… – ciągnęła rozmarzonym głosem Holly, nie słysząc uwag Parkera.
Zmrużywszy oczy, zobaczyła dzieci bawiące się wśród kwiatów.
– Zatkane gniazdami ptaków i wiewiórek.
– Od frontu wykusz…
– Z pękniętą szybą w' oknie.
Wyciągnęła z torebki stare zaśniedziałe kółko z kluczami.
– Wchodzę·
– Czyś ty oszalała?
Holly przystanęła, szarpnęła łokciem, by się uwolnić, i obróciła twarzą do Parkera.
– Co ty tu jeszcze robisz? – spytała. – Podwiozłeś mnie, przeprosiłeś… A teraz wracaj do swoich zajęć.
Zmarszczył czoło.
– Mam cię samą tu zostawić? Chyba nie.
– Nie potrzebuję twojej pomocy i nie życzę sobie, żebyś mi się…
– … plątał pod nogami. Wiem. Ale ten dom stanowi śmiertelną pułapkę. Nie pozwolę ci się samej po nim szwendać.
– Nie stanowi żadnej pułapki! – warknęła Holly.
Powiodła spojrzeniem po brzydkich murach.
Miejsce to po prostu potrzebuje kogoś, kto by o nie zadbał i je pokochał. Potrzebuje mieszkańców, którzy wypełniliby pokoje rozmową, zabawą, śmiechem.
Miała wrażenie, że dom do niej woła, że prosi ją, by uratowała go od ciszy i pustki.
Zamierzała to uczynić.
– Chcę go kupić.
Energicznym krokiem ruszyła po ścieżce z popękanych płytek chodnikowych i stukając obcasami, wbiegła po drewnianych schodkach na taras.
Przekręciwszy klucz w zamku, pchnęła drzwi i po chwili weszła do pogrążonego w cieniu, chłodnego wnętrza.
– Holly!
Obejrzała się przez ramię. Radość z powodu znalezienia tego wspaniałego miejsca przyćmiła świadomość, że nigdy nie będzie dzieliła życia z Parkerem. Nigdy nie będą siedzieli koło siebie w dużym salonie i słuchali tupotu dzieGięcycli nóg na schodach.
Nigdy…
Zaraz, zaraz. Przecież kiedy powstała jej w głowie myśl o stworzeniu domu dla grupki dzieci z sierocińca, nie znała Parkera. To, że dziś go zna, niczego nie zmienia. Prawda?
– Nie miej takiej przerażonej miny, Parker. Nie zwariowałam. Chcę tu zamieszkać.
– Po co ci ta rudera? Po pierwsze, jest ogromna, a po drugie, wygląda tak, jakby lada chwila miała się zawalić.
– Wszystko można wyremontować.
Holly skierowała się do pustego salonu. Przejechała ręką po złuszczającej się farbie na ścianie i uśmiechnęła się zachwycona, jakby patrzyła na obraz Gauguina.
– Ten dom potrzebuje miłości.
– Dlaczego akurat twojej? Dlaczego akurat ten dom? Dlaczego akurat teraz?
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Krążąc za Holly po pokojach na parterze, Parker słuchał jej podnieconego głosu. Z przejęciem opowiadała o swoich planach stworzenia prawdziwego domu dzieciom, dla których byłaby przybraną matką·
– Dzieciaki powinny mieszkać w ciepłym, przytulnym domu, a nie w sierocińcu – oznajmiła, wodząc tęsknie wzrokiem po brudnych ścianach, porysowanych podłogach, wybitych szybach.
Wiedział, że Holly nie widzi brzydoty i zaniedbań, lecz to, jak dom będzie wyglądał po remoncie.
– Większość czasu spędziłam w sierocińcu… – kontynuowała po chwili neutralnym tonem, ale z jej oczu wyzierał ból, którego nie potrafiła ukryć. – Nigdy nie czułam, że ktoś mnie kocha, że komuś na mnie zależy. To była taka poczekalnia, miejsce, w którym się mieszka do osiągnięcia pewnego wieku. Jak tylko go osiągnęłam, natychmiast stamtąd zwiałam. Uznałam, że zarobię na swoje utrzymanie, a potem wyjdę za mąż, założę rodzinę.
– Holly… Potrząsnęła głową.
– Nie, Parker. Nie szukam litości. Jestem dorosła i już dawno wyleczyłam się z tamtych ponurych doświadczeń.