Выбрать главу

Chciał się sprzeciwić, lecz na szczęście ugryzł się w język.

– Ale w sierocińcach nadal żyją dzieci. Czekają, marzą, mają nadzieję, że ktoś je zechce, pokocha, że w końcu staną się dla kogoś ważne.

Mówiła cicho, lecz w jej głosie pobrzmiewała taka stanowczość, takie 'zdecydowanie, że Parker nie miał cienia wątpliwości, iż prędzej czy później Holly znajdzie sposób, by odmienić los choćby paru sierot.

Zwiedzając dom, tylko jednym uchem słuchał paplaniny Holly. Zamiast tego rozmyślał o tym, co mu zdradziła o swoim dzieciństwie. Odkąd skończyła szesnaście lat, radziła sobie sama. Na pewno nie było jej łatwo, ale nie załamywała się, nie poddawała przeciwnościom losu. Zbudowała dla siebie życie, z którego mogJa być dumna. Teraz chciała podzielić się nim z tymi, którym brakuje jej siły i uporu. Podziwiał ją za to. Podziwiał za wszystko.

Przypomniawszy sobie, co jej nagadał tamtego wieczoru, znów poczuł się jak skończony idiota. Jak mógł insynuować, że Holly chce go złapać na dziecko, żeby zapewnić sobie lekkie i przyjemne życie?

Usta Holly się nie zamykały. Nie zważając na kroki, które dudniły głośno po pustym domu, opowiadała o swoich planach i marzeniach, opowiadała z takim entuzjazmem, że powoli dom zaczął się zmieniać, zaludniać. I nagle Parker ujrzał go w nowym świetle.

Zobaczył to, co ona. W powietrzu unosił się zapach świeżej farby, a promienie słońca lśniły na czystej, wypastowanej posadzce. Kiedy skierował wzrok na okna, nie widział lepiących się od brudu szyb, lecz zadbany, starannie przystrzyżony trawnik oraz zawieszoną na gałęzi drzewa dziecięcą huśtawkę.

Holly ma rację: gruntowny remont mógłby zamienić ohydną ruderę w wygodną, przytulną chałupę·

Holly ruszyła na górę, czule gładząc ręką lepką od brudu poręcz.

– Boże, to miejsce jest idealne. A raczej będzie idealne, jak się je odnowi – oznajmiła stanowczym tonem, jakby chciała przekonać o tym zarówno siebie, jak i Parkera. – W tak dużym domu bez trudu zmieści się sześcioro dzieciaków. Może nawet więcej.

– Pracujesz do późna. Kto się będzie nimi wieczorami zajmował?

. – Zatrudnię opiekunkę. Może jakąś miłą staruszkę, która nie ma własnego kąta.

– Ten dom wymaga naprawdę solidnego remontu.

– Wiem. – Zmarszczyła czoło. – Mimo to uważam, że miejsce jest…

– Idealne? – dokończył za nią.

Jej promienny uśmiech zaparł mu dech.

– Szybko się uczysz – powiedziała i nagle krzyknęła przerażona, bo zmurszały drewniany stopień pękł pod jej ciężarem.

Prawa noga wpadła w dziurę aż po kolano. Holly straciła równowagę; zaczęła wymachiwać rękami, bezskutecznie usiłując się czegoś przytrzymać. Parker błyskawicznie pokonał dwa stopnie, jakie ich dzieliły, i złapał ją wpół, zanim zdążyła wyrządzić sobie krzywdę.

Z całej siły tulił ją do piersi. Serce biło mu niespokojnie.

– Jezu, nic ci nie jest?

– Trochę boli. -przyznała, próbując się uwolnić.

– Poczekaj, nie szarp – polecił.

W sunął rękę w otwór i obmacał nogę, delikatnie sprawdzając, czy nie jest złamana.

– Chyba wszystko w porządku, ale wyjmuj ją bardzo powoli.

– Dobrze.

Posłuchała go. Wyciągnęła nogę i nagle jęknęła.

– Co? Aż tak boli?

– Nie, ale zobacz… – odparła płaczliwym tonem i wskazując na gołą stopę, poruszyła palcami. – To były nowe buty, w dodatku kosztowały majątek…

– Na miłość boską – mruknął Parker, starając się nie okazać strachu, jaki przeżył.

Nie puszczając Holly, schylił się i ponownie wsunął rękę do otworu. Po chwili wydobył składający się z dwóch lub trzech cienkich paseczków sandałek na wysokim obcasie.

– Dziękuję.

Przytrzymując się Parkera, Holly włożyła but, po czym oparła nogę o podłogę. Syknąwszy z bólu, natychmiast ją z powrotem uniosła.

– A jednak boli?

– Niestety.

– Dzięki Bogu, że sobie karku nie skręciłaś.

– Urodziłam się pod szczęśliwą gwiazdą.

Otoczył ją ramieniem. Kiedy próbowała się oswobodzić, przytulił ją mocniej.

– Nie wyrywaj się. Nie puszczę cię samej na dół.

– Na dół? Ale wcale nie mam zamiaru iść na dół. – Podjęła kolejną bezskuteczną próbę oswobodzenia się. – Chcę zobaczyć resztę domu.

– To zbyt ryzykowne – zaprotestował Parker, kierując się w stronę frontowych drzwi. – Co będzie, jak ta reszta zwali ci się na głowę?

– Nie wygłupiaj się.

– Nic z tego, Holly.

Na samą myśl o tym, co by się mogło wydarzyć, gdyby przyjechała tu taksówką i sama udała się na zwiedzanie rudery, zrobiło mu się słabo. Mogłaby godzinami tkwić uwięziona na tych zmurszałych schodach. Mogłoby minąć kilka dni, zanim ktoś by ją odnalazł. Objął ją tak mocno, że aż zapiszczała.

– Przepraszam. – Rozluźnił, nieco uścisk. – Ale dziś już niczego nie będziesz zwiedzać.

– A odkąd to za mnie decydujesz?

– Od dziś. Od tej chwili. Po prostu pogódź się z tym.

– Może się zdziwisz, Parker, ale nigdy nie lubiłam facetów w typie Tarzana.

– Zapamiętam. – Nacisnął klamkę i wyprowadził Holly na taras. – Masz klucz?

Zamknęła drzwi, mamrocząc coś gniewnie pod nosem. Parker, który wolał nie słuchać jej przeklinania, odszedł kilka kroków na bok. Kiedy schowała klucz z powrotem do torebki, wziął ją na ręce i zaniósł do samochodu.

– Dzwonię po taksówkę. Tak się umawialiśmy, pamiętasz?

– Jedziesz ze mną.

– W porządku. Odwieź mnie do domu.

– Zamierzam. Do mojego domu.

Nie posiadając się z oburzenia, przez całą drogę wpatrywała się gniewnie w Parkera. Nie chciała jego pomocy. No dobrze, tak się akurat złożyło, że dziś jej potrzebuje. Ale w duchu buntowała się przeciwko niej. Oczywiście rozmowa z Parkerem niczego by nie dała. Równie dobrze można by prosić drzewo, aby łaskawie przesunęło się z jednego końca trawnika na drugi.

Zamiast się więc spierać, zrezygnowana zacisnęła usta.

Nie odezwała się nawet wtedy, gdy Parker zatrzymał samochód przed ładnym, niedużym domem otoczonym sporym, zadbanym ogrodem. Ktoś mógłby powiedzieć, że zachowuje się jak obrażone dziecko. Może. Ale milczenie stanowiło jej jedyną broń.

Parker obszedł samochód, otworzył drzwi od strony pasażera i zgarnął ją w ramiona, zanim zdążyła wysiąść.

– Potrafię chodzić o własnych siłach.

– Nadwerężyłaś nogę. Oczyścimy ją i dokładnie obejrzymy. Może trzeba będzie pojechać na ostry dyżur.

– Do szpitala? – Przycisnąwszy rękę do szerokiej klatki piersiowej Parkera, starała się od niego odsunąć jak najdalej. W głębi duszy jednak marzyła o tym, by się w niego wtulić. Zachowywał się władczo i apodyktycznie. Ku swemu przerażeniu – i wbrew temu, co mówiła o Tarzanie – odkryła, że bardzo jej się tó podoba. W jego silnych ramionach czuła się mała, krucha i bezpieczna. – Zwariowałeś? Nie potrzebuję żadnego szpitala.

– Może nie. Zaraz się przekonamy.

Ścieżką, wzdłuż której rosły barwne kwiaty, doszedł do schodków, wszedł po nich na taras i po chwili otworzył drzwi. Wniósł Holly do środka. Przez moment poczuła się jak panna młoda, która w ramionach męża przekracza próg domu. Przestań, zganiła się w duchu. W nocy nie miała wpływu na swoje myśli, ale w ciągu dnia mogła się sprzeciwiać, gdy podążały w niewłaściwym kierunku.

– Ładnie tu – powiedziała, rozglądając się po holu.

Kątem oka dojrzała kawałek salonu i po chwili znalazła się w przestronnej łazience dla gości. Dom, przynajmniej ta część, którą zdołała zobaczyć, urządzony był w surowym męskim stylu. Beżowe ściany, brązowe kanapy i fotele, gdzieniegdzie obraz lub grafika… Najwyraźniej Parker nie lubił nadmiaru mebli ani dekoracji.