– Ojej, obrazek jak z powieści Dickensa.
– A co do obnażania się… – Holly uderzyła dłonią w skoroszyt. – Podczas parady w Mardi Gras podniosłam bluzkę i pokazałam piersi. Tego dnia w Nowym Orleanie robi to tysiące kobiet. To niewinna zabawa.
– Ty naprawdę w to wierzysz? Że to niewinna zabawa? No to ci współczuję. – Frannie westchnęła, po czym wsunęła swój egzemplarz raportu pod pachę. – Przystępujesz do walki całkiem nieuzbrojona. Masz nieciekawą przeszłość. A teraźniejszość… hm, też można by się do niej przyczepić. Kim jesteś? Piosenkarką o wątpliwych standardach moralnych, która sypiając z cudzym mężem, próbuje wspiąć się na szczyt drabiny społecznej. Jakoś nie sądzę, żeby zwykłej dziwce udało się wkraść w łaski rodziny Jamesów.
Wpatrując się w swoją opanowaną, elegancką rywalkę, Holly poczerwieniała z oburzenia. Nic dziwnego, że Parker wzdraga się na sarn dźwięk słowa "miłość". Ona, Holly, miała ochotę wyrzucić Frannie z domu po zaledwie dziesięciu minutach, a Parker męczy się z nią od dziesięciu lat. Co za wredna baba! Po trupach dąży do celu. Gotowa jest zniszczyć wszystko, by postawić na swoim.
Przez nią Holly nie tylko straci Parkera, ale nie zdoła również zrealizować swoich marzeń o rodzinie zastępczej.
Zaciskając ręce na skoroszycie, napotkała lodowate spojrzenie Frannie. Wiedziała, że nic nie jest w stanie poruszyć tej kobiety, żadne groźby, żadne prośby. Nic.
Mimo to postanowiła oddać cios.
– Sądzisz, że w wyższych sferach ludzie wolą lesbijki od dziwek?
Frannie zamrugała nerwowo, po chwili jednak ponownie przybrała kamienny wyraz twarzy.
– Połamiesz sobie pazurki, a i tak nic nie wskórasz.
Holly zazgrzytała zębami.
– Wyjdź – rzekła chłodno. – Przekazałaś wszystko, co miałaś do przekazania. A teraz wyjdź.
– Chwileczkę. Jest jeszcze coś, co musimy sobie wyjaśnić.
– My? Wyjaśnić sobie? Nie wiem, o czym móWISZ.
– O twoich marzeniach. – Głos Frannie przyjął podejrzanie kojące brzmienie.
Holly natychmiast wzmogła czujność.
– Nie rozumiem.
– Wiem, czego pragniesz, Holly. Chcesz kupić tę ohydną ruderę na Annunciation i urządzić w niej dom dla bandy upośledzonych społecznie bachorów.
– Co cię to obchodzi?
– Mogłabym ci pomóc.
– Oczekując w zamian…?
– Drobnej przysługi.
– Jakiej? – spytała Holly, zła na siebie.
Po jaką cholerę w ogóle prowadzi tę rozmowę? Co nią kieruje? Chorobliwa ciekawość? Pomyślała sobie, że pewnie tak się czuje człowiek paktujący z diabłem.
– Trzymaj się z dala od Parkera. Nawet jeśli będzie cię błagał, żebyś do niego wróciła. Pomóż mi odzyskać uczucia męża. Jeżeli to zrobisz, kupię ten don i w prezencie ci go ofiaruję.
Holly nie potrafiła wydobyć z siebie słowa. Była pew.na, że śni. W jednej sekundzie Frannie LeBourdais grozi, że ją zniszczy, a w następnej usiłuje ją przekupić.
W tym momencie zrozumiała, jak ogromna desperacja kryje się pod chłodnym opanowaniem Frannie. Może Frannie mówiła prawdę oParkerze, a może nie. Nie ma to jednak większego znaczenia. Po prostu jej wizyta uzmysłowiła Hollyjedną ważną rzecz, a mianowicie, że dzieli ją od Parkera przepaść. Że równie dobrze mogliby mieszkać. na dwóch różnych planetach.
Parker pozwolił, by Frannie przekreśliła jego szanse na związek z inną kobietą, która darzyłaby go autentyczną miłością. W przeciwieństwie do niego ona, Holly, nie zamierza pozwolić odebrać sobie marzeń.
W stąpiła w nią nowa siła, siła i odwaga, by wygarnąć Frannie, co myśli o jej ofercie.
– Wynoś się stąd! Zabieraj te swoje papiery i wynoś się z mojego domu i mojego życia. Nie dam się przekupić. I nie dam się zastraszyć. Możesz robić, co chcesz z "informacjami", jakie o mnie zebrałaś. Nie wstydzę się tego, kim byłam, ani tego, kim jestem. I guzik mnie obchodzi, co komu powiesz na mój temat.
– Naprawdę jesteś głupia, wiesz?
– Wyjdź, proszę. Nie interesują mnie twoje gierki.
Oczy Frannie pociemniały ze złości.
– Nie zdołasz mnie skrzywdzić – oświadczyła Holly, Podeszła do drzwi i otworzyła je szeroko. – Z materiałem zdobytym przez swojego detektywa możesz zrobić, co ci się żywnie spodoba. Jeśli o mnie chodzi, po prostu nie istniejesz. A teraz żegnam, nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia.
Patrząc na stojącą przy kanapie kobietę, widziała, jak kipi w niej krew. Więc jednak chłodna, opanowana Frannie LeBourdais nie jest tak niewzruszona, za jaką próbuje uchodzić.
Energicznym krokiem Frannie skierowała się ku drzwiom. Zanim wyszła na zewnątrz, pogardliwym wzrokiem zmierzyła Hollyod stóp do głów.
– Byłaś nikim, pyłkiem kurzu, teraz nawet tym nie jesteś. Chciałam ci pomóc, ale niektórzy ludzie po prostu nie potrafią docenić czyjegoś dobrego serca.
Holly zacisnęła palce mocniej na drzwiach.
– Żegnam.
Fukając gniewnie, Frannie opuściła mieszkanie.
Hollynie zatrzasnęła drzwi – zamknęła je cicho, przekręciła zamek, po czym oparła się o nie plecami i powoli osunęła się na podłogę· Podciągnąwszy kolana pod brodę, otoczyła je ramionami, przytknęła do nich czoło i rozpłakała się·
Z żalu nad Parkerem. Z żalu nad sobą.
Z żalu nad dzieckiem, które będzie wychowywało się bez ojca.
Parkera dręczyły sny.
Mimo że oczy miał zamknięte, widział nad sobą Hollyktóra leciutko przesuwała palce po jego nagim torsie. Wyglądała identycznie jak tamtej nocy. Włosy miała rozpuszczone, oczy lśniące, usta rozchylone w uśmiechu, który był zarówno zmysłowy, jak i niewinny.
Rozpaczliwie jej pragnął. I chociaż wiedział, że śni, z całej siły starał się pozostać w tym błogim półśnie, by trzymać Hollyw ramionach.
– Holly… – Wypowiedziane szeptem imię zabrzmiało niczym błagalne westchnienie.
Usta, które przywierały do jego ust, były miękkie, żarliwe. Wciągnął w nozdrza jej zapach… nie, Hollypachnie inaczej. Nie tak ihte~sywnie; ten zapach niemal go odurzał.
Parker zamrugał powiekami. Ku swemu zdumieniu ujrzał nad sobą Frannie. Siedziała na nim okrakiem, naga, z rękami na jego ramionach, z zadowolonym uśmieszkiem na twarzy.
Zamrugał kilka razy," próbując się skupić, oprzytomnieć. Jeszcze przez chwilę walczył ze snem, usiłując wydostać się z bajkowego świata i wrócić do prawdziwego. Kiedy mu się to udało, zepchnął z siebie Frannie i jak oparzony wyskoczył z pościeli.
– Co ty, do diabła, wyprawiasz? – Patrzył na nią tak, jakby po raz pierwszy w życiu widział ją na oczy. – Jak się tu dostałaś? Po co przyszłaś?
– Jesteś człowiekiem o niezmiennych przyzwyczajeniach, mój drogi – odparła jego żona. – W ciąż trzymasz zapasowy klucz w donicy z kwiatami po prawej stronie tarasu. – Lekko naburmuszona, wyciągnęła się w ponętnej pozie na łóżku i zaczęła gładzić dłońmi swoje zgrabne, jędrne ciało. – Poza tym myślałam, że ucieszy cię mój widok.
– Czego chcesz, Frannie? – spytał gniewnym tonem.
Włożył leżący na skraju łóżka szlafrok, a następnie chwycił róg cienkiej kołdry i zakrył nią swą żonę·
Dawniej na widok jej zmysłowej nagości zalałaby go fala pożądania. Dziś czuł jedynie złość, niesmak, obrzydzenie. O niczym bardziej nie marzył, niż żeby wziąć prysznic, zmyć z siebie jej dotyk. Najpierw jednak musi pozbyć się jej ze swojego domu..