– Wiem – szepnęła. – Ale nie rozumiem dlaczego.
– Dlatego, że jestem idiotą – powiedział smętnie. – Moje małżeństwo z Frannie od początku było nieudane. Nawzajem się unieszczęśliwialiśmy. Nie chciałem wchodzić w kolejny związek. Człowiek zaangażewany uczuciowo jest narażony na rozczarowanie i cierpienie. Zbyt długo z tym żyłem, żeby…
– Och, Parker. – Wzdychając ciężko, Hollyprzyłożyła rękę do jego piersi. Pomyślała sobie, że czas najwyższy wyznać Parkerowi, co widziała tamtego dnia przed dziesięciu laty. – Wiesz – zaczęła niepewnie – często się zastanawiałam, czy nie powinnam była powiedzieć ci o czymś, zanim się z Frannie ożeniłeś. Może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej.
– O czym? – Zmarszczył czoło. Bony wzięła głęboki oddech.
– W przeddzień waszego ślubu przyjechałam do rezydencji, w której miały się odbyć uroczystości weselne. Chciałam zostawić muzykom nuty i… – Wzruszyła ramionami. – Mniejsza o to. W każdym razie zobaczyłam coś, czego nie powinnam była widzieć.
– To znaczy?
– Frannie kochającą się na ogrodowym stole.
Parker zamrugał oczami.
– W przeddzień ślubu moja przyszła żona mnie zdradzała? – Roześmiał s.ię gorzko. – To wiele tłumaczy, prawda? – Pokręcił ze zdumieniem głową. – Kim był ten facet?
– Właśnie o to chodzi, Parker. To nie był facet. To była kobieta. Frannie kochała się ze swoją druhną. Z Justine DuBois.
– Z Justine?
Spodziewała się ujrzeć znacznie większe zdziwienie na jego twarzy.
– Nie podejrzewałem… A powinienem był. Te parodniowe wyjazdy na zakupy, te ciągnące się godzinami rozmowy telefoniczne,.te czułe powitania…
– Parker, nie obwiniaj się. Chciałeś ratować wasz związek – przypomniała mu Holly. – Starałeś się. Ale trafiłeś na kobietę, która nie potrafiła cię kochać tak, jak na to zasługiwałeś.
– Dlaczego wyszła za mnie za mąż? – spytał sam siebie. – Dla pieniędzy? Dla prestiżu?
– Nie mam pojęcia – odparła Holly. – Przypuszczam, że nawet ona tego nie wie.
– Boże, czuję się jak ostatni kretyn. – Po jego wargach przemknął zakłopotany uśmiech.
– Powinnam ci była o wszystkim powiedzieć…
– Teraz nie ma to już znaczenia. Zresztą pewnie bym ci nie uwierzył. W owym czasie byłem przekonany, że stworzymy z Frannie udany związek. – Wyciągnął ręce z kieszeni i objął nimi twarz Holly. – Dziś jestem innym człowiekiem. Po raz pierwszy w życiu wszystko widzę ostrzej, wyraźme]…
Tak bardzo pragnął, by mu uwierzyła. Niczego już nie ukrywał. Miał jedynie nadzieję, że nie jest za późno. Że z powodu własnej głupoty i lęków nie stracił szansy na szczęście.
– Przepraszam, Holly- kontynuował cicho. – Okazałem się tchórzem. Bałem się uczuć, jakie we mnie wzbudzasz. Bałem się ryzyka.
Przycisnęła dłonie do jego rąk. W jej szarych oczach lśniły łzy, ale nie spływały po policzkach. – Parker, ja też się balam. Nie chciałam się w tobie zakochać, bo nie wierżyłam, że kiedykolwiek mogłoby ci na mnie zależeć.
– Boże, Holly…
– Kiedy ostatni raz się widzieliśmy, wszystko zrozumiałam. Tamtego dnia zobaczyłeś, że w twoim świecie nie ma dla mnie miejsca. Że zawsze byłabym tam obca. – Mówiła szybko, nie dopuszczając go do głosu. – Jestem nikim. Według nowoorleańskich standardów ty jesteś królem, a ja żebrakiem. – N a j ej ustach zadrżał uśmiech. – Mnie osobiście stan żebraczy w niczym nie przeszkadza. Ale oczywiś~ie mężczyzna twojego pokroju potrzebuje kobiety z odpowiednim rodowodem.
– Dobrana z nas para, Holly. Dwoje idiotów.
– Słucham?
Zgarnął ją w ramiona i przytulił tak mocno, że omal nie połamał jej żeber, następnie przywarł ustami do jej ust..
– Nie rozumiesz? – spytał, unosząc głowę. Gdybym chciał kogoś z rodowodem, kupiłbym sobie psa. A ja chcę ciebie. W głębi duszy od początku wiedziałem, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Że jesteś kobietą, na którą czekałem całe życie. Po prostu bałem się to powiedzieć.
– Parker…
– Kocham cię, Holly. Kocham na śmierć i życie. Kocham do szaleństwa. Kocham tak bardzo, że codziennie do końca życia zamierzam ci to udowadniać.
Przełknęła ślinę. – Ale…
– Proszę cię o rękę, Bony. Wyjdź za mnie. Jak tylko uzyskam rozwód, chcę zacząć nowe życie. Z tobą.
Otworzyła usta, zamknęła je, ponownie otworzyła i ponownie zamknęła, ale nie powiedziała ani jednego słowa. Parker roześmiał się wesoło.
– Zaniemówiłaś? Dlaczego?
Potrząsnęła głową; po chwili odzyskała głos.
– Kocham cię, Parker. Przysięgam.
– Wierzę·
– Ale…
– Żadnych ale.
– To ważne, Parker. Chcę, żebyś się dobrze zastanowił, zanim mi odpowiesz.
– Dobrze – odparł z powagą, nie wypuszczając jej z objęć.
– Nawet jeśli za ciebie wyjdę, wciąż będę chciała mieszkać w tym starym domu, który kupiłam. Będę chciała przyjąć pod swój dach kilkoro dzieci i stworzyć im rodzinę zastępczą. Z tego marzenia nie zrezygnuję…
– Nie musisz. – Oczami wyobraźni zobaczył tętniący życiem dom pełen roześmianych twarzyczek. – Jak tylko wszystkie dokumenty zostaną podpisane, wynajmiemy ekipę remontową. A nazajutrz po ślubie zgłosimy się do odpowiednich urzędów jako potencjalni rodzice zastępczy. Weźmiemy tyle dzieciaków, ile nam przyznają. Ale muszę cię ostrzec: jedno, a może nawet dwójkę własnych też tym chciał..
Twarz Holly się rozpromieniła. Patrząc na nią, Parker miał wrażenie, jakby wspiął się na najwyższy szczyt i z góry podziwiał zapierający dech w piersi widok.
– Powiedz "tak" – poprosił cicho. – Powiedz, że zostaniesz moją żoną.
– Nigdy nie będę wytworną, elegancką damą, jaką może powinna być twoja żona. – Objęła go mocno za szyję. – Ale przysięgam, że będę cię kochać do grobowej deski.
– Holly, tylko tego pragnę. Ciebie i twojej miłości.
Odchyliwszy głowę, popatrzyła na niego w uśmiechem.
– I tamtego starego domu.
– I domu – zgodził się.
– I psa.
– Psa? – Uśmiechnął się szeroko. – W porządku. Niech będzie pies.
– I dzieciaków z domu dziecka.
– I dzieciaków z domu dziecka. – Cmoknął Holly w czoło.
– I maleństwo, które na razie przypomina ziarenko grochu.
– I maleństwo…
Parker urwał i lekko otworzył usta. W oczach Holly malował się cały wachlarz emocji: miłość, durna, radość. -
– Jesteś w ciąży?
– Tak. – Ująwszy jego dłoń, przyłożyła ją do swojego brzucha. – To jest nasze dziecko.
Z trudem przełknął ślinę. Uświadomił sobie, jak niewiele brakowało, by zaprzepaścił wszystko: swoją szansę na wspaniałą przyszłość. Gdyby uniósł się honorem i nie przyszedł do Hotelu Marchand, straciłby Holly. Gdyby stracił Holly, straciłby również swoje dziecko. I być może nigdy by się o tym nie dowiedział. Przeszył go dreszcz.
Spoglądając w szare oczy tak pełne miłości, zrozumiał, że wygrał los na loterii.
Był naj szczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Za drzwiami rozległy się dźwięki pianina. Holly nadstawiła uszu. Tak, Tommy sygnalizuje, że pora wracać na scenę.
– Przepraszam, Parker. Głupio mi cię porzucać, zwłaszcza w takim momencie, ale muszę…
– Leć, nie przejmuj się. – Pocałował ją w usta. – Jesteś artystką, Holly. Piosenkarką. Nigdy nie będę próbował cię zmienić. W takiej kobiecie się zakochałem i z taką pragnę dzielić życie. Idź, olśnij wszystkich, a potem udamy się do domu. Razem.