Minąwszy salę gimnastyczną Winfieldowie skierowali się ku lewej burcie, gdzie właśnie jęła przygrywać orkiestra. Przy dźwiękach melodii marynarze zdejmowali pokrowce z ośmiu drewnianych szalup ratunkowych. Na prawej burcie również szykowano osiem łodzi, cztery na dziobie i cztery na rufie. Poza tym na statku znajdowały się jeszcze cztery płócienne łodzie składane. Widok ten nie napawał otuchą, toteż gdy Bert ujął dłoń żony, poczuł, jak mocno bije mu serce.
Kate dźwigała na rękach Fannie, Filip – małego Teddy'ego. Alexis starała się trzymać jak najbliżej matki. Przystanęli w końcu zbici w gromadkę, nie mogąc uwierzyć, że na tym olbrzymim, nie mającym sobie równych statku marynarze spuszczają szalupy ratunkowe, do których będą wsiadać w samym środku mroźnej nocy. W tłumie słychać było głuchy pomruk zaniepokojenia.
Kate zauważyła, że Filip rozmawia z poznanym na początku rejsu Jackiem Thayerem z Filadelfii. Owego feralnego wieczoru rodzice chłopca byli na przyjęciu, które na cześć kapitana wydawali państwo Widenerowie, także z Filadelfii. Jack nie poszedł na przyjęcie i teraz próbował odnaleźć rodziców wśród pasażerów stojących na pokładzie. Chłopcy chwilę rozmawiali przyjaźnie, po czym Jack przeszedł do następnej grupy ludzi, wciąż rozglądając się za rodzicami.
Z dala od reszty pasażerów Kate dojrzała Allisonów z Montrealu wraz z małą Lorraine, która jedną ręką kurczowo uczepiła się matki, w drugiej zaś ściskała swą ukochaną lalkę. Pani Allison stała przytulona do męża, a guwernantka trzymała w ramionach małego chłopczyka, zawiniętego w koc, by uchronić go przed lodowatym powiewem północnego Atlantyku.
Załadunkiem szalup przy lewej burcie kierował drugi oficer Lightoller, na razie jednak panował zupełny chaos. Ponieważ na "Titanicu" nie przeprowadzono podczas rejsu ćwiczeń ratunkowych, oprócz członków załogi nikt nie wiedział, do której łodzi jest przydzielony. Marynarze zresztą także nie bardzo się orientowali, co mają robić. Na chybił trafił ściągali pokrowce z szalup, wrzucając do środka latarnie i pudełka sucharów. Tłum nieufnych pasażerów wciąż trzymał się z dala, gdy marynarze opuszczali na wyciągach łodzie do pozycji umożliwiającej wsiadanie. Orkiestra zaś niestrudzenie wygrywała murzyńskie rytmy.
Alexis zaczęła płakać. Kate, mocno ściskając jej rączkę, pochyliła się nad córką i przypomniała, że przecież to już dzień jej urodzin, wobec czego później dostanie prezenty, być może nawet tort.
– Jak wrócimy na statek, będziesz miała piękne przyjęcie urodzinowe – obiecała, przygarniając ją do siebie i mocniej tuląc w ramionach Fannie. Poszukała wzrokiem oczu męża.
Bert wsłuchiwał się w rozmowy stojących obok pasażerów, pragnąc się zorientować, czy ktoś wie coś, o czym on jeszcze nie słyszał. Wszyscy wiedzieli jedynie, że mają natychmiast wsiadać do łodzi ratunkowych, w pierwszej kolejności kobiety i dzieci. Orkiestra grała coraz głośniej. Kate pod maską uśmiechu skrywała przerażenie, które ją ogarniało, gdy patrzyła na szalupy.
– Na pewno nic strasznego się nie dzieje, skoro orkiestra tak ślicznie przygrywa, prawda? – powiedziała wesoło do dzieci. Wymieniła z Bertem długie spojrzenie, które jej zdradziło, że on również się boi, lecz przy dzieciach nie chcieli mówić o swoich obawach.
Charles, który rozprawiał z kilkoma młodzieńcami, stał tuląc Edwinę mocno ściskając jej ręce, zapomniała bowiem o rękawiczkach, toteż rozgrzewał zmarznięte dłonie narzeczonej. Kiedy pierwsze szalupy znalazły się na stanowiskach, zaproszono do nich kobiety i dzieci, lecz mimo nalegań Lightollera nikt się nie kwapił do wsiadania. Wciąż jeszcze nie wierzono w realne niebezpieczeństwo. Panie wahały się, dopóki sprawy nie wzięli w swe ręce ich mężowie. Panowie Kenyon, Pears i Wick pierwsi poprowadzili żony do łodzi i pomogli im wsiąść, chociaż błagały, aby nie kazali im samym wyruszać w lodowate piekło nocy.
– Nie bądźcie niemądre, moje panie – powiedział mąż którejś na tyle głośno, by go wszystkie usłyszały. – Niedługo spotkamy się na statku przy śniadaniu. Cokolwiek się wydarzyło, na pewno szybko usuną awarię. A pomyślcie, jaką przeżyjecie przygodę! – mówił jowialnym tonem.
Ktoś z pasażerów roześmiał się niepewnie i wreszcie kilka kobiet z wahaniem ruszyło w stronę szalup, większość z pokojówkami. Panom nakazano bez ogródek, aby się cofnęli – najpierw miały wsiadać tylko kobiety i dzieci. Lightoller nie dopuszczał nawet myśli, że jakiś mężczyzna mógłby teraz zająć miejsce w łodzi. Pomimo kobiecych głosów, że mężowie pomogliby wiosłować, gdyby płynęli razem z nimi, oficer nie chciał o tym słyszeć. Tylko kobiety i dzieci. Gdy po raz kolejny powtórzył te słowa, Oona spojrzała na Kate i wybuchnęła płaczem.
– Nie mogę, proszę pani. Nie mogę… Nie umiem pływać… A do tego Alice… i Mary – łkała cofając się krok po kroku.
Kate zrozumiała, że dziewczyna ucieknie. Zostawiła na chwilę Alexis i zaczęła pocieszać Oonę, podchodząc do niej powoli. Kiedy była od niej na wyciągnięcie ręki, Irlandka z głośnym okrzykiem rzuciła się ku przejściu na pokład trzeciej klasy.
– Mam iść za nią? – zapytał Filip matki, gdy wróciła do dzieci.
Fannie marudziła, Teddy'ego trzymała teraz Edwina. Kate spojrzała pytająco na Bertrama, lecz on pokręcił głową. Nie chciał, aby się teraz rozdzielali. Skoro Oona była na tyle nierozsądna, żeby uciec, to będzie musiała wsiąść do szalupy na innym pokładzie i później ich odnajdzie. Oni muszą trzymać się razem, bo gotowi się jeszcze pogubić w tłumie.
Kate patrzyła nań niepewnie.
– Może byśmy poczekali? – rzekła. – Nie chcę cię tu zostawiać. Przecież w każdej chwili mogą odwołać alarm i niepotrzebnie będziemy narażać dzieci…
Kiedy to mówiła, pokład przechylił się mocniej. Teraz Bertram już wiedział, że to nie są ćwiczenia. Sytuacja była poważna i wszelka zwłoka mogłaby się okazać fatalna w skutkach. Nie wiedział natomiast, że na mostku Thomas Andrews zawiadomił właśnie kapitana, iż mają niewiele ponad godzinę czasu na ewakuację, a łodzie ratunkowe nie pomieszczą nawet połowy pasażerów. Czyniono rozpaczliwe wysiłki, by połączyć się z "Californianem", który płynął w odległości zaledwie dziesięciu mil, lecz pomimo starań radiooperatora nie udawało się nawiązać kontaktu.
– Chcę, żebyś wsiadła do szalupy, Kate – powiedział cicho Bertram.
Spojrzawszy w oczy męża Kate przeraziła się. Nigdy dotąd nie widziała go tak bardzo zdenerwowanego. Instynktownie odwróciła się do Alexis, która stała przy niej jeszcze przed chwilą. Kate wypuściła jej rękę, kiedy usiłowała zatrzymać Oonę, lecz teraz córki nie było. Rozglądając się wkoło, zerknęła też w stronę Edwiny, by sprawdzić, czy Alexis jest z nią. Edwina rozmawiała z Charlesem, obok nich stał George, zmęczony i zmarznięty, o wiele mniej podekscytowany niż pół godziny wcześniej. Wyraźnie się rozpogodził, gdy wystrzelone ze statku rakiety rozjaśniły niebo. Było trzydzieści pięć minut po północy. Niewiele ponad godzinę wcześniej "Titanic" zderzył się z górą lodową.
– Bert, co znaczą te race? – szepnęła Kate, gorączkowo szukając wzrokiem Alexis. Może mała rozmawia z córką Allisonów, może jak zwykle porównują swoje lalki?
– To znaczy, Kate, że sytuacja jest poważniejsza, niż sądzimy – wyjaśnił Bert. – Ty i dzieci musicie natychmiast wsiąść do łodzi.
Kate wiedziała, że tym razem mąż mówi poważnie. Mocno ściskał jej dłoń, do oczu napłynęły mu łzy,